- Joanna, przepraszam, wiem, że cię budzę, ale zrozum, to naprawdę wyjątkowa sytuacja – usłyszałam po drugiej stronie głos Elżbiety.
- Stało się coś? – zapytałam sennie.
- Ja wiem, że to, o co cię poproszę... Zrozumiem, jeśli mi odmówisz... – Elżbieta była wyraźnie skrępowana.
- No, wyduśże wreszcie, o co ci chodzi. Kobieto, jest po dwunastej, o tej porze ludzie śpią – zaczęłam się niecierpliwić.
Jeśli Elżbieta zdecydowała się już dzwonić do mnie o północy, to przynajmniej mogłaby w miarę sprawnie wyartykułować swoją prośbę. Mogę zrozumieć, że ma do rozwiązania niecierpiący zwłoki problem, w którego rozwiązywaniu z niewiadomych powodów muszę uczestniczyć, ale koniec końców to mój sen i mój wypoczynek. A ja chcę spać.
- Czy mogłabyś zostać przez trzy dni z moimi dziećmi? Pani Aniela trafiła dziś do szpitala. Wiesz, pani, która zajmuje się dziećmi. Lekarze mówią, że to zawał. Rano wyjeżdżam, szef wysyła mnie do Katowic. Nie mam nikogo, kogo mogłabym o to poprosić. Zrozum, stoję pod ścianą. Muszę jechać. Po prostu muszę. Jeśli odmówisz, wyleją mnie z roboty.
Czy ona zwariowała? Ja i dzieci? Ależ mnie boli głowa! Dlaczego ona chce, żebym zajmowała się jej dziećmi? Dlaczego ja? Nie znam się na dzieciach. Nie cierpię dzieci. Nawet znajomych z dziećmi unikam jak ognia. Dzieci oznaczają przecieranie zupek, pieluchy i dziecięcy egoizm. Rodzinne wyprawy na lody, lepkie ręce i brud. Bałagan. Nie cierpię bałaganu, brudu i lepkich rąk.
- Właściwie to one nie wymagają specjalnej opieki. Łukasz do piątej jest w przedszkolu. Aśka, no wiesz, ona sama sobie radzi. Chodzi tylko o to, żeby ktoś był z nimi wieczorem i rano pomógł im się zebrać. To tylko trzy dni. Proszę – Elka dalej jęczała do słuchawki – Słuchaj, one są naprawdę mało kłopotliwe.
Milczałam. Usiłowałam co prawda myśleć, ale w zamroczonej bólem i snem głowie miałam pustkę.
Elżbieta mówi, że są mało kłopotliwe. Może i tak, może w porównaniu z innymi... Nie znam innych, więc nie mam porównania. Poza tym nie wyobrażam sobie, żeby czyjekolwiek dzieci mogły być mało kłopotliwe. Sam fakt przebywania z dzieckiem pod jednych dachem powoduje kłopoty.
A z drugiej strony, o ile wiem, ona naprawdę nikogo nie ma. Poznałyśmy się jakieś trzy lata temu przy okazji realizacji któregoś z firmowych projektów i jakoś tak od razu się polubiłyśmy. Od tego czasu przyjaźnimy się ze sobą. Może inaczej – dla Elżbiety to przyjaźń, dla mnie znajomość. Chyba nie mam przyjaciół. Nie mam czasu na przyjaciół. O znajomych dziewczynach mówię „przyjaciółki”, ale naszym związkom do przyjaźni daleko. Tak samo jest z Elką. Dzwonimy do siebie od czasu do czasu, a właściwie głównie Elka dzwoni do mnie. Czasem spotykamy się gdzieś na mieście, ale rzadko, bo ona ma dzieci, a ja dla odmiany dużo pracuję. Rozmawiamy wtedy trochę o pracy, trochę o życiu, Elżbieta opowiada o dzieciach, plotkujemy o wspólnych znajomych.
Zdaje się, że jej mąż wyjechał do Stanów zaraz po urodzeniu się Łukasza. Potem zginął albo zaginął, już nie pamiętam. Kiedyś mi o tym opowiadała, ale pewnie nie słuchałam zbyt uważnie. Jej rodzice chyba nie żyją. Jakaś ciotka pod Szczecinem? Wspominała mi też coś o ciotce. Może to nie ona, może to ktoś inny miał tam ciotkę. Sama już nie wiem.
- No więc zgodzisz się? Proszę, to dla mnie ważne. Przecież to tylko trzy dni... – usłyszałam błagalny głos Elki.
Głowa zaraz mi pęknie. Brałam co prawda proszek przeciwbólowy, ale widać nie pomógł. Wziąć jeszcze jeden? Nie wiem, może dwa proszki to za dużo. Aha, dzieci Elki... Co się robi z jej dziećmi?
- Właściwie co miałabym z nimi robić? – niechże ona wreszcie skończy, chcę dalej spać!
- Niewiele. Odebrać Łukasza o piątej z przedszkola, potem go wykąpać, dopilnować, żeby po dobranocce poszedł spać. Asia zajmie się sobą. Rano trzeba ich obudzić, wyprawić z domu. W czwartek wieczorem będę z powrotem. Joanna, proszę...
- Elka, nie wiem, czy będę umiała.
Najchętniej odpowiedziałabym, że mowy nie ma, w żadnym wypadku, nigdy, za nic, absolutnie wykluczone. Tylko że kogo ona znajdzie do opieki nad dziećmi w środku nocy? Nikogo. No tak, ale dlaczego ja? Bo się przyjaźnimy? Przecież ja ich nie znam, tych jej dzieci. Tyle, co z opowiadań. No nie, kiedyś je widziałam. W życiu nie spędziłam więcej niż pół godziny sam na sam z żadnym dzieckiem. A ona mi mówi o trzech dniach. Ale ona naprawdę nikogo nie ma. Cholera!
- No dobrze, niech ci będzie. Gdzie to przedszkole? – zapytałam z westchnieniem.
- Tuż obok nas, na podwórku. On jest w trzeciej grupie, w pięciolatkach. Rano powiem wychowawczyni, że odbierzesz go ty, a nie pani Aniela. Klucze zostawię ci w przedszkolu.
Dobrze, że ten dzieciak ma jakieś nazwisko. Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do mnie jego wychowawczyni odróżnia go od całej reszty. Bo ja nawet nie jestem pewna, jak on wygląda. Zwyczajnie nie pamiętam. Mogłabym przez pomyłkę odebrać niewłaściwego.
- Łukasz na śniadanie jada płatki z mlekiem. Aha, Aśce trzeba przypomnieć, żeby nakarmiła kota. Karma dla kota jest w ...
Masz ci los, jeszcze kot na dodatek! Ale się wpakowałam! Nie znoszę kotów może nawet bardziej niż dzieci. Rozumiem, że ktoś może chcieć mieć psa. Sama bym chciała, gdyby nie ten mój wariacki tryb życia. Albo późno wracam, albo dla odmiany wyjeżdżam na szkolenia. Ale kot? Jak w ogóle można chcieć mieć kota?
- I niech Aśka robi sobie rano kanapki do szkoły, bo ciągle o tym zapomina. A na obiad...
Niechże ona wreszcie przestanie mówić! Chcę już zasnąć. Reszta potoku słów Elżbiety ginie w sennych majakach.
Rano obudziłam się nieco spóźniona, ale przynajmniej wolna od bólu głowy. Tyle dobrego. Szybko przebiegłam w myślach plan dnia. Narada, prezentacja u klienta, spotkanie z szefem. Aha, odebrać Łukasza. Żebym tylko nie zapomniała.