„Ceremonia” - pierwsza książka o sologamii. Wywiad z autorką Wandą Żółcińską

Wanda Żółcińska fot. Materiały prasowe
Sologiama, to ślub z samym sobą. Jest to publiczna deklaracja, która nie niesie prawnych konsekwencji, ale daje światu sygnał, że dobrze nam ze sobą i nie szukamy partnera lub partnerki. Przeczytaj wywiad z autorką pierwszej książki o sologamii „Ceremonia” i dowiedz się więcej na temat tego typu „związku”.
Redaktorki Polki.pl / 05.08.2019 12:00
Wanda Żółcińska fot. Materiały prasowe

Czy Pani jest samotna?

To zawsze jest pytanie ciężkiego kalibru. Z punktu widzenia statystyk nie jestem i chyba nigdy nie byłam – mam rodzinę, wspaniałe dzieci, cudownych przyjaciół a od niedawna nawet psa. Ale instynktownie przeczuwam, czym może być samotność i dlaczego może budzić lęk. Jestem towarzyska, ale bardzo potrzebuję własnej przestrzeni, spędzania czasu sama ze sobą. W mojej sytuacji to raczej luksus niż codzienność.

Czym w ogóle jest samotność? Ten temat nieodmiennie znakomicie sprawdza się w piosenkach, ale mam wrażenie, że przestaje się dobrze sprzedawać w innych sferach – uciekamy od tego słowa, mówimy o singlach, o pojedynczych gospodarstwach domowych, czasem o atomizacji. Samotność dla niektórych ma pejoratywne zabarwienie, kojarzy się z przegraną, z życiową porażką, na którą nie ma miejsca w świecie wielbiącym sukces. Może sologamia odczaruje ten lęk?

Czy założenie rodziny było dla Pani wyzwaniem? Wymagało rezygnacji z siebie? Zaowocowało myślą o sologamii?

Mojej bohaterce oczywiście mniej lub bardziej świadomie podarowałam kilka moich cech, ale nie użyczyłam jej żadnych faktów z mojego życia. Założenie rodziny było dla mnie dość naturalną decyzją, wiele lat temu, ale nie spieszyłam się z tym. Macierzyństwo to była z pewnością najważniejsza i decyzja w moim życiu i podjęłam ją, kiedy poczułam, że naprawdę do tego dorosłam. Na pomysł bohaterki książki, która bierze ślub sama ze sobą wpadłam dużo później, temat wydał mi się miłą odskocznią od codziennego pasma obowiązków.

Zresztą, udany związek nie powinien oznaczać rezygnacji z siebie, macierzyństwo dla mnie to podróż w emocjonalne rejony, które dawniej były niewyobrażalne, więc z pewnością nie jest to ograniczenie, mimo trudnego, czasem nieznośnego wymiaru codzienności.

Trudno mówić o rezygnacji z siebie, bo i tak przez cały czas się zmieniamy, bycie w bliskich relacjach z innymi powinno w tym pomagać. Chyba, że są to relacje toksyczne, ale to już zupełnie inny temat

Jak to się stało, że spośród tylu możliwych tematów powieści wybrała Pani sologamię, czyli  możliwość poślubienia samej siebie? Na ile ten temat jest Pani bliski?

Wychowałam się na dziewiętnastowiecznej literaturze, to wciąż mój ukochany świat, a światem tym rządził konwenans. W jaki sposób konwenans mógłby zaistnieć dzisiaj, w czasach, w których konwenans (na szczęście) dawno już zbankrutował? Zaczęłam od opisu ceremonii, czyli końcowej sceny książki. Schowałam to do szuflady i po kilku latach przeczytałam, że gdzieś na świecie ktoś już wpadł na ten pomysł i dokonał sologamii. Bliskie jest mi budowanie dobrej relacji ze sobą – trudnej i niemożliwej do uniknięcia.

Temat jest niezwykle kontrowersyjny. Szczęście solo niektórzy odbierają jako skrajny egoizm. Co Pani o tym myśli?

Ludzie - cudze szczęście – solo czy w parze – odbierają zwykle doszukując się w nim ciemnych stron – wystarczy poczytać komentarze pod dowolnym artykułem o kimś, kto odniósł sukces. Ja mogę tylko zazdrościć osobom, które odnajdują pełnię szczęścia we własnym towarzystwie, mnie udaje sią to zaledwie czasami, zwykle jestem z siebie niezadowolona, z najróżniejszych powodów. Obawiam się, że egoizm częściej jednak ujawnia się w tradycyjnych związkach.

Czy chciałaby Pani, aby akt sologamii, ceremonia ślubu ze sobą był prawnie uznawany?

Sądzę, że to byłaby zwykła ingerencja biurokracji w prywatne życie. Tego typu akt postrzegam raczej jako manifestację pewnej postawy, sygnał dla rodziny i przyjaciół, zainspirowany presją społeczną na posiadanie rodziny albo co najmniej partnera życiowego. To także znak, że ktoś jest zadowolony ze swojej sytuacji – po prostu. Zresztą, nie bardzo wiem, jakie miałyby to być konsekwencje, a właściwie na czym mógłby polegać rozwód z samym sobą? Może na przymusowej psychoterapii i próbie powrotu do siebie?

Tym, co może popychać w kierunku sologamii jest presja otoczenia, czyli pytania o wejście w związek, posiadanie partnera, zakładanie rodziny. Jednak po akcie samozaślubin takie pytania mogą nie ustać. Nie ma znaków wyróżniających takie osoby z otoczenia, np. specjalnej obrączki itp.

Znam wiele przypadków, w których presja otoczenia popchnęła kogoś do tradycyjnego małżeństwa. Śluby i wesela to mocno skomercjalizowane uroczystości, obudowane masą zwyczajów, ktoś kto jest sam, może czuć się zmęczony po piętnastej tego typu uroczystości. Dlatego może chcieć urządzić własną. Powstał już nawet specjalny serwis, który to ułatwia, wysyła pierścionek, zaproszenia, karty z afirmacyjnymi hasłami.

Czy wolność jednostki powinna sięgać tak daleko?

Rosnąca emancypacja jednostek wydaje mi się nieuniknionym scenariuszem społecznym. Częściowo ma to związek z coraz większą niezależnością ekonomiczną, ponieważ ludzie coraz lepiej radzą sobie w pojedynkę, zarobki kobiet powoli, ale jednak zaczynają zrównywać się z zarobkami mężczyzn. Młode dziewczyny są też zupełnie inaczej wychowywane, to widać – są samodzielne, wierzą we własne możliwości, śmieją się z ograniczeń, które dawniej świat a priori stawiał przed kobietami.

Wolność jednostki jest niezwykle cennym osiągnięciem naszej cywilizacji, chciałabym aby sięgała jak najdalej, abyśmy nie narzucali innym ograniczeń, oczywiście pod warunkiem, że ta wolność nie robi nikomu innemu krzywdy. A sologamia, z definicji, takiej krzywdy na pewno nie robi.

Fot. materiały prasowe

 

Czytaj więcej:
Polski singiel łatwo nie ma. Gdzie się nie pojawi, tam go dyskryminują.

Redakcja poleca

REKLAMA