Wywiad z Jeanne Herry, reżyserką Fanki - francuskiej czarnej komedii

Wywiad z Jeanne Herry, reżyserką Fanki - francuskiej czarnej komedii fot. Materiały prasowe
Milena Oszczepalińska / 19.03.2015 05:48
Wywiad z Jeanne Herry, reżyserką Fanki - francuskiej czarnej komedii fot. Materiały prasowe

Piosenkarz i jego fanka – brzmi jak coś, czego mógł doświadczyć Twój ojciec, piosenkarz Julien Clerc, kiedy byłaś jeszcze małą dziewczynką...

Jak najbardziej. Otarłam się o sporą liczbę fanek przez te wszystkie lata. To często kobiety, które darzą swojego idola ogromnym szacunkiem. Rzadko trafiają się histeryczki. Na koncerty często chadzają grupami. Spotkałam też fanki przypominające Muriel. Jest ich mniej, to zwykle samotniczki.  Są jak kolekcjonerki, archiwistki, wypełniające swoje życie obsesją. Uważa się, że takie osoby żyją życiem kogoś innego, wyimaginowaną relacją z uwielbianą gwiazdą, ale taka ocena nie wydaje mi się do końca sprawiedliwa. W pewnym sensie ich oddanie pozwala im przeżyć coś niezwykłego. Kiedy na przykład szukają rzadkiej edycji płyty, wydanej tylko w Japonii – jest w tym coś fajnego i wyjątkowego. Mimo jej szaleństwa, Muriel ma też prawdziwe życie, jest matką, ma pracę, przyjaciół. Film po prostu pozwala jej stworzyć osobny świat, w którym to ona jest najważniejsza.

...jednocześnie cały czas wymyśla szalone historie dla rodziny i znajomych!

To była osobna rzecz, która zainteresowała mnie w tej postaci. Fani i piosenkarz to takie konstrukty, które otacza wiele stereotypów. Dorastałam w otoczeniu, które dało mi wyjątkową perspektywę i dość wcześnie zrozumiałam, że moja historia będzie podkreślała zwyczajność ludzi z pierwszych stron gazet i wyjątkowość „szarych” obywateli. Muriel funkcjonuje w prawdziwym świecie. Nie jest szalona w sensie klinicznym, taki rodzaj szaleństwa mnie nie interesował. Nie jest histeryczką, nie stwarza zagrożenia. Ma tylko tę jedną wadę: lęk przed nieznanym. Na tym chciałam się skupić.

Malutka wada, a jednak z czasem zmienia się w coś dość przerażającego..

Muriel wciąż robi głupoty. Chciałam stworzyć postać, która na pierwszy rzut oka będzie beznadziejna, ale pokarze widzom, że jednak jest inaczej. Dla mnie to pełnokrwista bohaterka, ktoś, kto uratowałby świat.

Muriel z taką swobodą i kreatywnością wymyśla historie, że okazuje się najbardziej wiarygodnym ze świadków podczas policyjnych przesłuchań.

To bardzo zabawne. Mam przyjaciela, który jest psychologiem, rozmawiałam z nim o patologicznym kłamstwie i komicznych aspektach tej przypadłości. W „Fance” nigdy nie używamy określenia „patologiczny kłamca”. Muriel nie cierpi na chorobę per se, ona żyje w świecie fantazji. Zapytałam tego przyjaciela, co by się stało, gdyby taki kłamca miał przeżyć coś niewiarygodnego, coś, o czym normalnie wymyśla historie. Powiedział „doszłoby do katastrofy”. No i to własne oglądamy na ekranie.

Polecamy również:


Kiedy Vincent wreszcie puka do drzwi Muriel, ta jest zaskoczona, ale jakby przeczuwała, że to się wydarzy...

Tyle razy to sobie wyobrażała, śniła o tym spotkaniu! Dlatego plan Vincenta jest ryzykowny, ale pozbawiony sensu – on wie, że aby utrudnić sprawę policjantom, musi szukać pomocy poza swoim kręgiem znajomych. Wie, że Muriel, jego fanka numer jeden, zrobi cokolwiek, o co ją poprosi. To wszystko opiera się na przekonaniu, że istnieje  związek między gwiazdą a fanem, wspólne poczucie mijającego czasu, wrażenie, jakby znało się tę drugą osobę, że ma się z nią coś wspólnego. Piosenkarze piszą piosenki, fani piszą listy, a koncerty to forma komunii.

Vincent Lacroix ma do Muriel dość lekceważące podejście. Wykorzystuje ją, zdradza, a w którymś momencie mówi nawet: „To nie ma znaczenia, ona jest tylko fanką”.

To niesamowite, jak bardzo ten komentarz się wybija. Znacznie bardziej, niż przypuszczałam, gdy pisałam ten dialog. To podsumowanie jego strategii prezentowanej policjantom. Chce ich przekonać, że on, gwiazda, nie złożyłby przecież swojego losu w ręce kogoś, kogo ledwo zna. Mimo tego, od pierwszego spotkania traktują się z Muriel z wzajemnym szacunkiem. Czasami ludzie sądzą, że gwiazdy będą ich traktować z pogardą, ale ja w to nie wierzę. Niektórzy fani są przerażający, ale większość z nich to mili ludzie. Niektórzy dają swoim idolom niesamowite prezenty, wyszukane specjalnie dla nich. Mówią, jak bardzo dana piosenka przypomina im o konkretnym wydarzeniu, momencie z życia. Takie potwierdzenie jest potrzebne, gdy jest się osobą publiczną, oferującą siebie ludziom. Sława nie musi oznaczać cynizmu. Kiedy Vincent prosi Muriel o „przysługę” oczywiście wykorzystuje władzę, jaką nad nią ma, ale nie jest to pogardliwe. Zwraca się do niej, bo wie, że ona może mu pomóc, że będzie na to gotowa i że nie stanowi zagrożenia.

Chce uratować skórę, ale też uchronić przed zagładą imperium, jakim jest marka Vincent Lacroix.

Tak, chce ochronić cały swój dorobek. Mam nadzieję, ze w filmie widać, jak wielki odniósł sukces. Chciałam, byśmy skupili się na jego karierze, a nie tylko jego piosenkach. Zależało mi, by pokazać to, czego normalnie nie widać – kulisy. Wiedziałam, że widownia wypełni puste pola, porównując Vincenta do rzeczywistych gwiazd popu, takich jak Francis Cabrel, Alain Souchon, Patrick Bruel czy nawet mój ojciec. Ale i tak ogromną pracę włożyliśmy w fotografie, okładki, plakaty, aby pokazać, że Vincent jest w branży od dwudziestu lat i zapracował na swoją pozycję.

Przedmiot, który jest przypadkowym narzędziem morderstwa jego dziewczyny to statuetka Victoire de la Musique French, francuskich nagród muzycznych.

To taka zabawna metafora – sława to naprawdę ciężkie brzemię! Powiedziałam już, że postrzegam „Fankę” jako film z mojego dzieciństwa, mam z tamtego okresu pewne wspomnienia. Na przykład właśnie taką statuetkę, która stała na pianinie w salonie i naprawdę była bardzo ciężka. Uwielbiam grać w Cluedo, a do tego jestem fanką Agathy Christie, więc śmierć od ciężkiego przedmiotu, który jest pod ręką, wydała mi się wiarygodna i zabawna.

Polecamy również:

Porozmawiajmy o Twoich aktorach, na początek o Laurencie Lafitte, czyli filmowym Vincencie Lacroix.

Wybór Laurenta był niemal oczywisty. Nie znaliśmy się, ale widziałam go w filmach i słyszałam w radiu. Podobnie jak inni, obserwowałam rozkwit jego kariery na przestrzeni ostatnich kilku lat, podziwiałam szeroką gamę aktorskich umiejętności. Kiedy obejrzałam „Piękne dni” Marion Vernoux, wiedziałam, że to musi być on. Laurent był w stanie wcielić się w czterdziestoletniego wokalistę, który wcześnie zaczął i wcześnie został sławny. Jako muzyk jest wiarygodny. To wszechstronny aktor, który ma w sobie komediową lekkość i dramatyczne napięcie. Chciałam też, żeby to był ktoś przystojny, bo wydaje mi się, że w rzeczywistości to istotne – nie wieszamy na ścianie zdjęcia piosenkarza, jeśli nas nie pociąga i nie fascynuje. Laurent wypadał świetnie w momentach zawahania, smutku, ma bardzo wyrazistą twarz i ledwie wyczuwalne drżenie w głosie. Ze swoim rozdarciem i niepewnością był idealny do roli Vincenta, który cały film próbuje opanować swój wewnętrzny chaos. Świetnie bawiliśmy się podczas zdjęć, kręcąc rozmaite klipy z rożnych etapów kariery Vincenta. Wydaje mi się, że Laurent lubi tę postać i rozumie ją. To było bardzo ważne, bo widz nie ma dla niego taryfy ulgowej, podczas gdy Muriel budzi sympatię.

Muriel gra Sandrine Kiberlain...

Podczas jednej z rozmów telefonicznych Sandrine powiedziała mi: „Interesuje mnie to, bo nigdy wcześniej nie robiłam nic podobnego”. Szczerze, uważam że to jedna z najlepszych aktorek na świecie. Wiedziałam,  że w jej postaci nie będzie klisz, które zwykle kojarzymy z pojęciem fanki. Muriel nie mogła być żałosna ani szalona, w końcu nie kręciliśmy „Misery”. Miała być dostojna, normalna, wysublimowana, więc Sandrine nadawała się idealnie. Jest promienna, ale tajemnicza, można to łatwo podkreślić lub wytłumić bez pomagania sobie makijażem czy kostiumami. Wiedziałam, że będzie wspaniała jako kobieta, która jest zwyczajna i wyjątkowa, niewinna i przebiegła jednocześnie. Sandrine uwielbia śpiewać, chodzić na koncerty i tańczyć. Była fanką, jakiej szukałam – kimś, kto chce dzielić fajne doświadczenie ze swoim ulubionym artystą, daleką od wizerunków drących włosy z głowy histeryczek. Świetnie się z nią pracowało!

Czy efekt końcowy jest bliski temu, co sobie wyobrażałaś?

Tak, całkowicie. Ale to była też kwestia szczęścia – miałam trzech producentów, ekipę i obsadę marzeń, wszyscy chcieli zrobić film zgodny z moim wyobrażeniem. No może poza kilkoma drobiazgami, których nie przewidziałam… jak na przykład podobieństwo Laurenta do mojego ojca. To już magia podświadomości.

JEANNE HERRY
Urodzona w roku 1978 roku, aktorka i reżyser. Córka francuskiej aktorki Miou-Miou i słynnego piosenkarza Juliena Clerca. Autorka książki „80 étés”.

Polecamy również:

Materiały prasowe i.FILM

Redakcja poleca

REKLAMA