Jak „Spencer” skrzywdziła Dianę. O parodii tragedii

Księżna Diana w nowym filmie "Spencer" fot. ONS
Film z Kristen Stewart w roli Diany Spencer wejdzie na ekrany już w piątek 5 listopada. Chociaż „Spencer” to prawdziwa aktorska uczta, historii Diany zdaje się wyświadczać jedynie niedźwiedzią przysługę.
/ 31.10.2021 05:57
Księżna Diana w nowym filmie "Spencer" fot. ONS

Historia Diany Spencer to prawdziwie filmowy materiał, który dziś nadal budzi tyle samo emocji, co za życia księżnej. Choć od jej tragicznego wypadku minęło już ponad 20 lat, tragiczne losy Diany ponownie poruszają i emocjonują wrażliwych fanów royalsów.

Temat na nowo zapłonął głównie za sprawą długo wyczekiwanego w zeszłym roku czwartego sezonu serialu „The Crown”, który w dużej mierze skupia się właśnie na początkach małżeństwa księcia i księżnej Walii. W historię, od wielu lat już dobrze znaną, tchnęli nowe życie (i silne emocje) doskonale obsadzeni i obsypani nagrodami Emma Corrin i Josh O’Connor. Wcześniej z rolą Diany zmierzyła się Naomi Watts (niestety ze średnim rezultatem, o czym poniżej).

Do nowego filmu o księżnej podchodziłam z wielką rezerwą, głównie ze względu na Kristen Stewart, która jeszcze nigdy nie zachwyciła mnie żadną rolą. Aż do teraz. Od sposobu wypowiadania i poruszania się, aż do nieśmiałych spojrzeń spod rzęs, Stewart doskonale naśladuje styl Diany i wprawia w zachwyt już od pierwszej sceny.

Przykro więc, że tak świetnie przygotowana aktorka, która staje na wysokości zadania, otrzymuje do opowiedzenia historię skonstruowaną jak najtańszy regał Ikea.

Akcja „Spencer” zamyka się w jednym grudniowym weekendzie spędzonym w rezydencji Sandringham, gdzie rodzina królewska tradycyjnie świętuje Boże Narodzenie. Choć nie jestem fanką filmów biograficznych skupiających się na bardzo wąskich wyrywkach czasowych, zdarzały się i takie, które potrafiły umiejętnie (i w określonym celu) ograć jeden temat.

Przykładem jest tu, nomen omen, „Królowa” Stephena Frearsa, która opowiada historię Elżbiety II właśnie przez pryzmat tygodnia po śmierci Diany.

W „Dianie” z mało udaną i, co tu ukrywać, drętwą rolą Naomi Watts, historia księżnej również została przedstawiona przez pryzmat drobnego fragmentu jej życia – ten akurat przypadał na czasy po rozstaniu z księciem Karolem, kiedy Diana romansowała z doktorem Hasnatem Khanem, wielokrotnie nazywanym miłością jej życia.

Choć ta opowieść przedstawiała księżną Walii jako osobę nieco infantylną, co było może mało pochlebne, ale dość nieszkodliwe, „Spencer” nie tylko wykazuje się wyjątkowym brakiem wrażliwości wobec tematu chorób psychicznych, ale też pozostawia nieprzyjemną skazę na (gloryfikowanym, ale wcale nieidealnym) wizerunku księżnej. Skazę, która, zdaniem twórców, miała zapewne ukazywać „człowieczeństwo” Diany.

Motywem przewodnim filmu jest rzekome podobieństwo historii Diany do Anny Boleyn, które w rzeczywistości jest teorią mocno naciąganą. Choć Boleyn, druga żona Henryka VIII, została ścięta w wyniku spisku przeciwko niej, a także rodzącego się uczucia króla do Jane Seymour, to właśnie wielka miłość (wcześniej już żonatego) władcy do Anny dała początek Kościołowi anglikańskiemu, akceptującemu rozwody.

Zdaniem twórców, tragedia historycznej królowej oddziałuje na graną przez Stewart księżną tak bardzo, że postanawiają, dosłownie do bólu, „dokleić” snującą się za nią, groteskową, średniowieczną postać, która razem z nią przemierza korytarze Sandringham.

„Spencer” ukazuje moment zwrotny, w którym wykończona psychicznie księżna decyduje się na rozstanie z księciem Karolem. Dziś wiemy już, że Diana cierpiała w tamtym momencie na nasilone objawy bulimii i depresji, które potęgowała jej sytuacja. Nieszczęśliwe małżeństwo, stres i sztywny protokół oraz brak zrozumienia sprawiały, że schorzenia księżnej tylko wzmagały. Filmowa Diana sugeruje jednak, jakoby cierpiała nie tylko na powyższe choroby, ale także schizofrenię, halucynacje, chorobę dwubiegunową czy manię prześladowczą.

Jednym słowem (choć słowem, którego nie lubię, zastosowanym tu celowo), „Spencer” robi z Diany wariatkę. Jej emocje są tak przejaskrawione, że czynią z księżnej osobę nie tyle głęboko nieszczęśliwą, ale niepoczytalną, a wręcz niebezpieczną.

Historia księżnej Diany przeżywa obecnie swój renesans. Nie dziwi więc, że filmy czy odświeżone biografie książkowe poświęcone tej tematyce cieszą się ogromną popularnością (a więc zarabiają ogromne pieniądze) i wyrastają jak grzyby po deszczu. Problem pojawia się jednak, kiedy z wyjątkowo nieszczęśliwej i nadal bolesnej dla bliskich księżnej historii, robi się komercyjny cyrk.

Jeśli jego dowodem nie jest „Spencer”, to na pewno jest nim nowa produkcja w ofercie Netliksa - „Diana. The Musical”, która z rozrywką ma tyle samo wspólnego, co starożytne walki gladiatorów, gdzie rozszarpywani przez lwy wojownicy budzili powszechną radość gawiedzi. A z biografii księżnej - robi parodię.

Księżnej, która całe życie walczyła o to, aby traktowano ją poważnie i nie sprowadzano do roli pięknej, ale płytkiej (i do tego problematycznej) ozdóbki.

Czytaj także:
William i Harry o ostatniej rozmowie z księżną Dianą przed jej śmiercią
Królewskie suknie ślubne: Meghan Markle, księżna Kate, księżna Diana [GALERIA]
Wokół tragicznej śmierci księżnej Diany krąży coraz więcej teorii spiskowych. Któraś jest prawdziwa?

Redakcja poleca

REKLAMA