Wyskocz na Bornholm

Karyntia, Austria fot. serwis prasowy
Lubisz śledzie i rowery? Fascynujesz się kulturą wikingów? Nawet jeśli chcesz po prostu poopalać się na pięknej plaży – to miejsce dla ciebie.
/ 09.07.2009 10:03
Karyntia, Austria fot. serwis prasowy

Miała być wyspa. Taki mieliśmy pomysł na spędzanie wakacji i już od kilku lat udawało nam się tego trzymać. Tym razem jednak pojawił się kłopot w postaci zaledwie tygodniowego urlopu. A większość wysp znajduje się w takiej odległości, że tydzień to za mało, by się do nich dostać i mieć jeszcze trochę czasu na odpoczynek. Pobliskie wyspy greckie uznaliśmy za zbyt komercyjne, na włoskich już byliśmy, wyspa Uznam nie znajdowała naszego uznania, a od Wolina woleliśmy już chyba Wielką Brytanię... Nerwowe poszukiwania niedalekiej atrakcyjnej wyspy na krótki urlop przybierały coraz rozpaczliwszą formę.

– A może Bornholm? – zaproponował wreszcie jeden ze znajomych, obserwując naszą narastającą rezygnację. Popatrzyliśmy po sobie z namysłem: co my w ogóle wiedzieliśmy o Bornholmie?

Myślicie, że to żadna atrakcja na urlop, bo na północy, na Bałtyku, więc będzie pewnie zimno i nie da się kąpać w morzu? Też tak sądziliśmy. Jednak nic bardziej mylnego. Po pierwsze, latem temperatura wody w Bałtyku dochodzi u wybrzeży wyspy do (ależ tak!) 22 stopni Celsjusza. Na lądzie zaś panuje swoisty mikroklimat, dzięki któremu nie należą tu do rzadkości orchidee, anemony, figowce, brzoskwinie, morwy i morele. Co do kąpieli – w życiu nie widziałam (a widziałam ich naprawdę sporo) tak pięknych plaż pokrytych drobniutkim, jasnym piaskiem.

Ów piasek był zresztą jakiś czas temu jednym z filarów bornholmskiej gospodarki: ta niewielka duńska wyspa była bowiem monopolistą w sprzedaży piasku do klepsydr. ň propos monopolu, wspomnijcie o Bornholmie przy okazji wizyty w McDonaldzie – każdy fishmac sprzedawany w Europie zawdzięcza swoje rybne nadzienie przetwórni ryb znajdującej się w miejscowości Hasle. Nie znaczy to jednak, że mieszkańcy wyspy oddają się fastfoodowemu obżarstwu. Jedyny McDonald działa w stolicy wyspy Ronne, a jego otwarciu towarzyszyły gwałtowne protesty wyspiarzy niezwykle przywiązanych do tradycji i własnej kuchni.

Przy okazji: wyprawa na Bornholm może być jak najbardziej podróżą kulinarną. Jest jednak jeden warunek – musicie gustować w rybach. Te przyrządza się tu na wiele rozmaitych sposobów. Nieodłącznym składnikiem krajobrazu zaś są kominy małych, przydomowych wędzarni. Możemy w nich skosztować ciepłej, wyjętej prosto z komina aromatycznej ryby, którą najlepiej zapić lokalnym piwem.

Specialité de la maison są tutaj śledzie. Najpopularniejszy śledziowy przysmak to Słońce nad Bornholmem (Sol over Bornholm) – świeżo uwędzony śledzik z żółtkiem, rzodkiewką, szczypiorkiem podawany z ciemnym chlebem. Do tego serwuje się sałatkę z ziemniaków. Jednak równą atrakcją dla podniebienia będzie śledź w curry, śledź w szafranie z dodatkiem włoskiego kopru, filety z makreli z różnymi dodatkami czy absolutnie rewelacyjne wędzone bałtyckie krewetki (tak, tak, są takie!).



Wyświetl większą mapę

Ale dość o jedzeniu. Nie bawi was to? Oto inny pomysł na wyspę Bornholm: rowery. Na tym skrawku lądu (powierzchnia wyspy wynosi 588,5 kilometra kwadratowego, długość linii brzegowej to 141,4 kilometra) znajduje się 300 kilometrów ścieżek rowerowych i dziesiątki wypożyczalni dla cyklistów. Co więcej, wiele atrakcji wyspy można obejrzeć, podróżując jedynie rowerem lub pieszo. To ostatnie dotyczy na przykład niezwykłego rezerwatu Paradisbakkerne (Rajskie Pagórki). Dla miłośników przyrody Bornholm to prawdziwy raj. Nie bez powodu nieoficjalną flagą wyspy jest duński sztandar z przemalowanym na zielono białym krzyżem na czerwonym tle. To prawdziwie zielona wyspa. W swoim żywiole będą tu także tropiciele średniowiecznych (i starszych) tajemnic. Nie należą do rzadkości kamienne kręgi, menhiry czy głazy pokryte wciąż jeszcze nieodszyfrowanymi napisami runicznymi.

Jeśli jednak w ogóle was to nie bawi, a waszym głównym problemem jest zająć czymś bandę wyrostków – to też nie mogliście lepiej trafić. Bornholm jest świetnym miejscem na wakacje z dziećmi. Jedną z większych atrakcji jest stworzona na wyspie średniowieczna wioska. Przy wejściu do niej dzieci ubierane są w stroje z epoki i mogą zacząć podróż w czasie, oglądając codzienne życie dawnych mieszkańców Bornholmu. Mogą własnoręcznie szyć, wybijać monety, postrzelać z łuku, obejrzeć występy kuglarza. I zaręczam – nie jest to cepelia, a sporo zabawy będzie tu mieć i dorosły.

Wyjątkowych maruderów ożywi rejs na oddalone o 18 kilometrów od Bornholmu malutkie wyspy położone w archipelagu Ertholmene (nie bez kozery nazywanym też czasem Wyspami Groszkowymi). Tylko dwie z nich są zamieszkane: Christianso i Fredrikso. Mieszka tu około stu osób, a atmosfera tego miejsca jest niczym żywcem przeniesiona z książkowego Bullerbyn. Jedynymi pojazdami na tych malutkich wyspach są rowery, konserwator zabytków zabronił budować tu cokolwiek nowego – nawet anteny telewizyjne muszą być schowane pod dachami domów, by nie psuły widoku. Nie można tu, niestety, wynająć żadnego domu.

Jest jednak malutki hotel (rezerwacja konieczna!) i mikroskopijne pole namiotowe. O życiu mieszkańców wiele można się dowiedzieć podczas obiadu w tutejszej karczmie. Karczmarz dręczony ciągłymi pytaniami turystów wydrukował na serwetkach swoiste FAQ. Dzięki temu wiemy, że wyspy nie mają własnego pastora, ale mają szkołę, w której uczy się 18 dzieci, że lekarz przyjmuje codziennie przez godzinę i że na wyspie nie można hodować psów ani kotów (nie zdradzę wam dlaczego – przekonajcie się naocznie).

No i w zasadzie tutaj kończy mi się miejsce. A nie napisałam jeszcze o Hellingdommen – niezwykłym klifowym wybrzeżu Bornholmu, Dolinie Echa, ruinach zamku Hammerhus, wiatrakach ani o tym, jak dawni mieszkańcy wyspy chronili się przed najazdami Kaszubów. Nie wspomniałam o tym, że w XVIII wieku u wybrzeży wyspy rozbił się holenderski statek z angielskimi zegarami, ani o tym, co z tego wynikło. Nie starczyło mi miejsca na krainę Luizy ani las Almindinge, po którym powinny biegać jednorożce. Nie zachwalałam świetnych warunków do windsurfingu, wodnego parku ani miasteczka Gudhjem. Trudno. Musicie zobaczyć to sami.

Olga Woźniak

Redakcja poleca

REKLAMA