Nieduże turystyczne miasteczko, jedno z wielu na Lazurowym Wybrzeżu. Są tacy, którzy twierdzą, że słoneczne Saint-Tropez czy oddalona zaledwie o 20 kilometrów Nicea to miejsca o wiele bardziej urokliwe i klimatyczne. A jednak to właśnie Cannes nie ma sobie równych. Co roku w drugiej połowie maja ściągają tu największe gwiazdy show-biznesu. Za nimi przyjeżdżają tłumy paparazzich, dziennikarzy i fanów. Canneński festiwal to najbardziej prestiżowa impreza filmowa na świecie. I najważniejsze wydarzenie towarzyskie roku, którego nie jest w stanie przyćmić nawet oscarowa gala.
Walizka z pieniędzmi
Najbardziej charakterystyczny punkt na mapie Cannes? Przypominający bunkier, betonowy moloch, nazywany dumnie Palais des Festivals et des CongrÝs, czyli po prostu Pałac Festiwalowy. Stąd biegnie słynny canneński bulwar La Croisette – ciągnąca się wzdłuż nabrzeża elegancka promenada. Przy niej położone są pięcio-gwiazdkowe hotele: Majestic, Carlton i Martinez, w których chętnie zatrzymują się sławni i bogaci. Jednak największe hollywoodzkie gwiazdy wybierają raczej Hotel du Cap, położony poza granicami miasta. To najbardziej luksusowe miejsce na całym Lazurowym Wybrzeżu. W przeszłości bywał tu Picasso, Marlena Dietrich, Ernest Hemingway. Dziś gośćmi hotelu są Brad Pitt z Angeliną Jolie, George Clooney, Paul McCartney, a nawet członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej. Nocleg rezerwować trzeba z co najmniej półrocznym wyprzedzeniem. Cena za hotelową dobę? Od kilku do kilkunastu tysięcy euro. W Cannes z pewnością przyda się platynowa karta kredytowa. Choć czasem i ona bywa bezużyteczna – w Hotelu du Cap przyjmują tylko gotówkę.
Zakupy w Cannes? W całym mieście roi się od luksusowych butików: Chanel, Gucci, Louis Vuitton. W maju na wystawach tylko najnowsze kolekcje. O przecenach i sezonowych wyprzedażach można jedynie pomarzyć. Ceny są zawrotne, choć i tak wiadomo, że większość gwiazd nie wyda na stroje i biżuterię ani grosza. Znani projektanci oddają aktorkom swoje kreacje za darmo, byle tylko zechciały się w nich pokazać na czerwonym dywanie. Firmy jubilerskie poszły o krok dalej – płacą celebrities, żeby nosiły biżuterię z ich najnowszych kolekcji. W zeszłym roku Monica Bellucci dumnie prezentowała biżuterię od Cartiera. Skarżyła się jednak dziennikarzom na dodatkowego ochroniarza, który chodził za nią krok w krok, dbając nie tyle o bezpieczeństwo samej gwiazdy, co – wartej majątek – diamentowej biżuterii.
Targowisko próżności
Festiwalowe Cannes rozpływa się w luksusach. Każdy, kto chce zobaczyć największe i najbardziej okazałe jachty na świecie, powinien wybrać się do canneńskiego Starego Portu. Jeśli chce się pozwiedzać okolice, można wynająć limuzynę. Albo najnowszy model BMW, koniecznie z przyciemnionymi szybami. Większość bywalców festiwalu przyzwyczaiła się canneńskiego blichtru. Nie dziwią dziennikarze, których bardziej od prezentowanych na konkursie filmów interesują najnowsze ploteczki na temat prywatnego życia gwiazd. Coraz częściej mówi się, że kino to ostatnia rzecz, dla której do Cannes zjeżdżają w maju tłumy. Niektórych jednak ten stan rzeczy razi.
W zeszłym roku na konferencji prasowej z udziałem 30 reżyserów z całego świata Romanowi Polańskiemu puściły nerwy. Polski filmowiec opuścił salę, nazywając dziennikarzy „bezmyślnymi trutniami”. „To naprawdę wstyd, że musimy odpowiadać na tak kiepskie pytania. Nie interesuje was kino, pewnie nawet nie zastanawiacie się, kto wygra”, zdążył jeszcze rzucić, zanim trzasnął drzwiami. Żaden z pozostałych reżyserów nie poszedł za nim. Zostali na konferencji do końca. Być może uznali, że buntowanie się to walka z wiatrakami. Bo tak naprawdę to plotki, obyczajowe skandale i cały ten blichtr tworzą niepowtarzalną atmosferę festiwalu w Cannes. Od samego początku jego istnienia.
Wszystko zaczęło się w 1946 roku. To wtedy odbył się pierwszy canneński festiwal. Na początku nie było Złotej Palmy (do 1955 roku nagrodą główną było Grand Prix Festiwalu), były za to wschodzące gwiazdki, gotowe zrobić wszystko, żeby tylko trafić na łamy gazet. Na początku lat 50. świat obiegło zdjęcie, na którym starletka Simone Silva bezskutecznie próbuje zasłonić nagie piersi. Silva „całkiem przypadkiem” zgubiła górę od kostiumu kąpielowego, i to akurat wtedy, gdy plażą przechodził znany amerykański gwiazdor Robert Mitchum, za którym podążała grupa fotoreporterów. Mimo tak doskonałej reklamy nie zrobiła wielkiej kariery.
Inaczej potoczyły się losy pięknej blondynki, która w połowie lat 50. spacerowała po bulwarze La Croisette boso, skąpo ubrana. Wtedy jeszcze niewiele osób kojarzyło nazwisko Brigitte Bardot, a i tak fotoreporterzy ustawiali się w kolejce, aby zrobić jej zdjęcie. Bardotka wspomina tamte czasy z goryczą: „Byłam dyżurną wschodzącą gwiazdką, która przechadzała się boso w mikroskopijnym bikini lub olbrzymich dekoltach. Dla mnie festiwal w Cannes to był horror”.
Inni bawili się doskonale. Na przyjęciach szampan lał się strumieniami. Aktorzy prześcigali się w widowiskowych gestach. Dyżurni filmowi amanci podjeżdżali pod Pałac Festiwalowy z piskiem opon najnowszymi sportowymi autami. Zachowało się zdjęcie, na którym Claudia Cardinale z Burtem Lancasterem biegają po plaży z lampartem. Zwierzę było na smyczy i miało diamentową obrożę. W latach 70. na tej samej plaży swoje muskuły prężył Arnold Schwarzenegger. Kto mógł przypuszczać, że austriacki kulturysta nie tylko zostanie gwiazdą kina, ale też gubernatorem Kalifornii?
Tylko dla VIP-ów
Dziś w Cannes na przypadkowe spotkanie z kimś sławnym nie ma co liczyć. Odkąd kilka lat temu osaczony przez grupę fanów Elton John musiał się ewakuować z plaży helikopterem, gwiazdy trzymają się z dala od „zwykłych śmiertelników”. Dlatego, mimo że w Cannes na metr kwadratowy przypada więcej gwiazd niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie, paparazzi nie mają tu łatwego życia. Na bulwarze La Croisette znacznie łatwiej dziś spotkać aktorów filmów erotycznych – przyjeżdżają do Cannes na festiwal produkcji porno, który odbywa się tu równolegle. A słynne canneńskie przyjęcia z udziałem Bruce’a Willisa, Madonny czy innej sławy to tylko chwyt reklamowy, który ma przyciągnąć do klubów tłumy gości. Owszem, w którymś momencie megagwiazda rzeczywiście pojawia się na przyjęciu. Macha do gości i przez kilkadziesiąt sekund pozuje fotografom, po czym otoczona wianuszkiem ochroniarzy znika za kotarą z wiele mówiącym napisem: „Tylko dla VIP-ów”.
Barometr sławy
W Cannes o wielkości gwiazdy nie przesądzają filmowe nagrody. Bo to nie Złota Palma jest tu najważniejsza, tylko czerwony dywan. Spacer po nim to najbardziej miarodajny barometr sławy. Kilkadziesiąt metrów tkaniny w kolorze dojrzałego burgunda, rozłożonej na schodach Pałacu Festiwalowego – ten dystans można pokonać w 15 sekund. Chyba że tłum fotografów, dziennikarzy telewizyjnych i fanów ci na to nie pozwoli. Błyskają flesze, ludzie krzyczą: „Popatrz w tę stronę! Jeszcze tylko to jedno zdjęcie, błagam! Tu, tutaj!”.
Od kilku lat najbardziej obleganymi sławami są Brad Pitt z Angeliną Jolie i Paris Hilton. Ale prawdziwą rekordzistką festiwalu jest Sharon Stone, której spacer po canneńskim dywanie zajął kiedyś 11 minut. Gwiazdy dobrze wiedzą, że to znakomita okazja, aby przykuć uwagę całego świata. Robią więc wszystko, aby tak się stało. Najdroższe, najbardziej wymyślne stroje znanych projektantów czasem nie wystarczą. Wtedy trzeba czegoś ekstra. Bywa, że nawet drobny gest w świetle fleszy wypada bardzo efektownie. Przed laty Nicole Kidman zdjęła na schodach do pałacu buty. Dzień po festiwalu jej zdjęcia znalazły się na pierwszych stronach wielu gazet, a Kidman zapewniła sobie stałe miejsce w panteonie megagwiazd. Później tłumaczyła dziennikarzom, że poszło o zakład. Podobno przyrzekła reżyserowi Larsowi von Trierowi, że jeśli jego film „Dogville” zostanie pokazany w głównym konkursie festiwalu, przebiegnie po czerwonym dywanie boso.
Kto w tym roku zaskoczy nas w Cannes? Dowiemy się już 25 maja. Czerwony dywan już rozłożony, w najdroższych hotelach wszystkie pokoje zarezerwowane. Canneński festiwal właśnie się zaczął.