Kończyłem już tankować samochód, kiedy nagle mój wzrok padł na jakiś przedmiot leżący na ziemi koło dystrybutora. Schyliłem się. To był portfel! Pełny, wypchany portfel! Zajrzałem do środka. Było tam kilkanaście banknotów. Przeliczyłem. Tysiąc pięćset złotych! Aż zrobiło mi się gorąco! Tyle kasy. Byłoby akurat na telewizor dla mamy. Zepsuł się jej w zeszłym tygodniu i planowałem kupić jej w prezencie imieninowym na raty. A z tą sumką to już nie byłoby problemu. Tylko że to były czyjeś pieniądze… Zajrzałem do przegródki z dokumentami. Tkwił w niej dowód osobisty. Właściciel portfela miał blisko 70 lat.
– Jak nosi przy sobie tyle kasy, to pewnie ma jej mnóstwo – przyszło mi do głowy. Ale zaraz sam siebie upomniałem: – Ile by nie miał, to jego pieniądze. Nie mam prawa ich sobie przywłaszczać.
Siadłem w samochodzie i przyjrzałem się fotografii w dowodzie. Pan Edward miał taki dobroduszny wzrok. Jakby mnie te pieniądze nie kusiły, nie mogłem go okraść.
– Trudno. Będę spłacał raty za telewizor – powiedziałem sobie w duchu i ruszyłem do sklepu na stacji benzynowej.
Poprosiłem pracownicę, żeby wezwała kierownika. Chciałem mu oddać znalezisko na oczach personelu, żeby nie położył łapy na pieniądzach. Można ludziom ufać, ale z umiarem.
Czekałem na kierownika dobre pięć minut. W końcu się pojawił. Nie zdążyłem powiedzieć słowa, kiedy do środka wpadł zziajany mężczyzna. Od razu go poznałem. To był pan Edward.
– Przepraszam, czy nikt nie oddał portfela? Chyba mi wypadł, jak wsiadałem do samochodu – zwrócił się do kasjerki.
– Znalazłem go. Proszę bardzo – podałem zgubę właścicielowi.
Chwycił nerwowo portfel i zajrzał do środka. Na widok zawartości odetchnął z ulgą.
– Są pieniądze! Chwała Bogu! To zaliczka na nagrobek dla mojej Krysi – zwrócił się do mnie. – Już dwa lata, jak odeszła, ale musiałem uzbierać na pomnik. Jechałem do kamieniarza z zaliczką – tłumaczył. – Dopiero na miejscu zorientowałem się, że nie mam portfela. Nie wiem, jak panu dziękować!
– Nie trzeba – odparłem zakłopotany. Jak mogło mi przejść przez myśl, żeby wziąć te pieniądze!
– Są jeszcze uczciwi ludzie na tym świecie! Krysia zawsze w to wierzyła. Że ludzie są dobrzy. Zobaczy pan, dobro wróci. Ja to panu mówię. Swoje przeżyłem na tym świecie, więc pewne rzeczy wiem – powiedział uroczystym tonem.
O mało nie przespałem swojej stacji!
Chciał mi dać znaleźne, ale odmówiłem. Przecież nie miałby całej kwoty na zaliczkę. Pożegnaliśmy się, a ja poczułem się przyjemnie i lekko. Jednak dobre uczynki potrafią poprawić humor. Cieszyłem się, że nie dałem się skusić i nie wziąłem tych pieniędzy. Pan Edward nadal nie postawiłby pomnika żonie i jeszcze miałby problemy z wyrabianiem dokumentów. Nie mógłbym się tak zachować.
Dwa tygodnie później wziąłem telewizor na raty i podarowałem mamie. Była przeszczęśliwa.
– Mamuś, nie mogę długo zostać. Mam mnóstwo pracy – powiedziałem, gdy wypiłem herbatę i zjadłem dwa kawałki pysznej szarlotki.
Była niedziela, ale ja musiałem brać się do roboty. We wtorek przyjeżdżał dyrektor centrali naszej firmy. Miałem mu przedstawić swój pomysł na dystrybucję naszych produktów na obszarach, których dotąd nie obejmowaliśmy zasięgiem. Prezentacja była prawie gotowa – tworzyłem ją blisko dwa miesiące – ale chciałem jeszcze dopracować szczegóły. Byłem pewny, że jeśli dobrze mi pójdzie, dostanę awans. Posada kierownika mojego działu była od jakiegoś czasu wolna. I marzyłem, że przypadnie mnie. Dlatego siedziałem nad laptopem do piątej rano.
W poniedziałek nieprzytomny zwlokłem się z łóżka. Brak snu dał mi się we znaki. Jednak jakoś przeżyłem cały dzień w biurze, w czym pomogły mi trzy kawy. Doczłapałem się do dworca. Do mojej miejscowości dojeżdżałem pociągiem. Było to wygodniejsze, ponieważ unikałem gigantycznych korków, w których stało się, wjeżdżając i wyjeżdżając z miasta. Poza tym finansowo wychodziło to o niebo korzystniej. Dochodził jeszcze taki plus, że mogłem zawsze w drodze do pracy i z pracy nad czymś popracować, coś poczytać. Jednak dzisiaj nie wchodziło to w grę, stukot kół uśpił mnie w sekundę. Kiedy się ocknąłem, zorientowałem się, że stoimy na mojej stacji! Wyrwałem jak oparzony z pociągu.
Byłem jeszcze trochę zaspany i oszołomiony. Dojechałem samochodem do domu i dopiero wysiadając z niego, dotarło do mnie, że czegoś mi brakuje. Spojrzałem na tylne siedzenie. To tam zwykłem kłaść torbę z laptopem. Jednak samochodowa kanapa była pusta!
– O nie – jęknąłem załamany.
Jak to się mogło stać?! Mój laptop pewnie nadal leżał na fotelu w pociągu. Chyba że ktoś go wziął…
Zadzwoniłem szybko na numer kolei. Zgłosiłem problem. Jednak miła pani po drugiej stronie powiedziała, że będzie coś wiedziała dopiero jutro rano. Po posprzątaniu wszystkich składów. Ale ja nie mogłem czekać do rana! Przecież tam była moja prezentacja, jutro miałem ją wygłosić! Poza tym, jaka była szansa, że laptop doczeka na miejscu do wieczora? Tym pociągiem jeździ przecież tyle ludzi! Na sto procent ktoś się na niego skusi!
– Już po mnie i po moim awansie – pomyślałem, pogrążając się w rozpaczy.
Siadłem załamany przy stole i schowałem twarz w dłonie. Nie chodziło mi nawet o pieniądze, chociaż sprzęt był sporo warty. Myślałem o swojej karierze. Pracowałem nad tym wystąpieniem przez ostatnie dwa miesiące! Poświęciłem mu tyle czasu, tyle energii, tyle nadziei z nim wiązałem… Fakt, nadal mogłem je wygłosić, pamiętałem główne założenia, w końcu to było moje dzieło. Ale w prezentacji były różne wykresy, tabele, szczegółowe dane.
Czy zdążę odtworzyć to przez jedną noc? Musiałbym pożyczyć od kogoś komputer…
Nagle w komórce zabrzęczało powiadomienie. To mój kumpel z pracy pytał na Facebooku, jak się mam przed jutrzejszym wystąpieniem. Już chciałem zacząć wylewać żale i zapytać, czy pożyczy mi swój sprzęt, kiedy wskoczyła następna wiadomość, do folderu inne. Czyli od kogoś, kto nie był moim znajomym na portalu. Otworzyłem ją.
Dopiero w restauracji zauważyłem, że jest piękna
„Czy jechał pan dzisiaj pociągiem z Trójmiasta?” – zdumiony przeczytałem wiadomość od jakiejś nieznajomej kobiety.
W moje serce wstąpiła nadzieja.
„Tak!” – odpisałem szybko.
„Czy zdarzyło się coś podczas pana podróży”?
„Zostawiłem laptop w pociągu”.
„Znalazłam go” – przeczytałem i zacząłem krzyczeć ze szczęścia na całe mieszkanie.
„Może pan go ode mnie odebrać” – napisała i podała swój adres.
Była to miejscowość niedaleko mojej. Od razu wsiadłem w samochód i pognałem tam. Kiedy byłem już na miejscu, napisałem, że jestem pod blokiem. Kobieta nie chciała umawiać się w mieszkaniu, co mnie zresztą nie zdziwiło. W końcu byłem obcym facetem. Poczekałem kwadrans, aż w końcu pojawiła się moja wybawczyni. Była to młoda dziewczyna. W ręku trzymała mój laptop!
– Jak mnie pani znalazła? – byłem bardzo ciekawy.
– Otworzyłam dokument, który był na środku pulpitu. Jakąś prezentację. Na górze było imię i nazwisko autora. Andrzej Kornacki. Wpisałam je w wyszukiwarkę Facebooka i wysłałam do wszystkich Adrzejów Kornackich, jakich znalazłam, pytanie. Odpisało mi trzech. Dwóch nie jechało w ogóle pociągiem. A trzecim był pan…
– Bardzo pani dziękuję! Nawet pani nie wie, jakie to dla mnie ważne! Ta prezentacja jest na jutro, a mam ją zapisaną tylko tutaj. Zależy od niej moje być albo nie być!
Uśmiała się z mojego entuzjazmu i życzyła mi jutro powodzenia.
Podziałało, bo poszło mi naprawdę świetnie. Dyrektor nie mógł się mnie nachwalić, docenił mój pomysł na dystrybucję i dał do zrozumienia, że posadę kierownika mam w kieszeni.
Szalałem ze szczęścia! Takiego sukcesu nie przewidywałem w najśmielszych marzeniach. A wszystko to mogło się nie wydarzyć, gdyby tej dziewczynie nie chciało się zadać sobie trudu i mnie poszukać.
Napisałem do niej, że zapraszam na kolację: „Muszę uczcić swój triumf, a pani jest jego matką chrzestną”. Umówiliśmy się na piątek wieczór.
Dopiero kiedy weszła do restauracji, zauważyłem, jaka jest piękna. Wtedy wieczorem pod jej blokiem tego nie widziałem. Po pierwsze było bardzo ciemno, po drugie byłem zaaferowany laptopem i pracą. Teraz patrzyłem na wspaniałą kobietę. Nie dość, że była dobra, pomocna, inteligentna i uczciwa – co mogłem stwierdzić na podstawie przygody z laptopem – to jeszcze taka ładna. I na pewno wolna. W przeciwnym razie nie przyjęłaby zaproszenia od mężczyzny do lokalu w weekendowy wieczór. Uśmiechnęła się do mnie promiennie, kiedy odsunąłem przed nią krzesło. I wtedy nagle, po raz pierwszy od dwóch tygodni, pomyślałem o panu Edwardzie. Powiedział, że dobro do mnie wróci. Ale jestem pewien, że ani on, ani jego żona Krystyna, nie brali pod uwagę tak wielkiej dawki tego dobra!
Czytaj także:
„Pomogłem staruszce w potrzebie i przekonałem się, że dobro wraca. Babcia odpłaciła mi się najpiękniej jak umiała”
„Dobro zawsze do nas wraca. Chłopak z ulicy, któremu kiedyś dałam kilka groszy, po latach uratował mi życie”
„Uratowałam potrzebującego od głodu i biedy, zrobiłam to z dobroci serca. Młodzieniec odpłacił mi się tak, że głowa mała”