Tusz do rzęs to jeden z najważniejszych, a zarazem najbardziej lubianych kosmetyków do makijażu.
Od zawsze synonimem kobiecości były długie, gęste i czarne jak heban rzęsy. A co zrobić, gdy Matka Natura nam takich poskąpiła? W dzisiejszych czasach to już żaden problem! Aby o naszych rzęsach jakiś poeta mógł powiedzieć z zachwytem: “Firanki rzęs…” lub coś w rodzaju: “Zza zasłony rzęs spoglądasz na mnie” potrzebny nam będzie odpowiedni do naszego rodzaju rzęs tusz. Rynek kosmetyczny aż kipi od wszelkiego rodzaju maskar. A jak było kiedys?
Trochę historii
Jako pierwszy na pomysł upiększenia rzęs wpadł Eugene Rimmel w 1860 roku. Jego nazwisko stało się nawet synonimem tuszu do rzęs – w wielu językach nosi on nazwę “rimmel”.
Ten pierwszy tusz do rzęs był czarnym proszkiem rozcieńczanym zwykłą wodą i za pomocą specjalnej szczoteczki nakładany na rzęsy. Jednak co ważne – nie był kosmetykiem toksycznym jakich wówczas nie brakowało, stał się więc prawdziwym hitem i strzałem w dziesiątkę rodzinnej firmy “House of Rimmel”.
Młody i przedsiębiorczy Eugene Rimmel wymyślił także wiele innych innowacyjnych produktów, takich jak na przykład: płyn do płukania jamy ustnej, pachnące balsamy do ciała, a także katalogi reklamowe ze zdjęciami sprzedawanych przedmiotów.
Kolejnym prekursorem kosmetycznym był chemik T. L. Williams, który specjalnie dla swojej siostry o wdzięcznym imieniu Mabel w 1913 roku wymyślił tusz składający się z pyłu węglnego i wazeliny w stanie żelatynowym. Chciał pomóc siostrze zdobyć pewnego młodzieńca w którym się zakochała, a który związany był z inną. Być może dzieki maskarze, być może dzięki sprytowi siostry, ale rzeczywiście pomoc brata była owocna i para związała się ze sobą już w 1914 roku. Miksturę tę rozprowadzało się szczoteczką, a rezultat jaki dawał rzęsom po ich pomalowaniu w ówczesnych czasach był prawdziwą rewelacją, a zarazem rewolucją.
Pierwsze maskary nie przypominały oczywiście tych dzisiejszych – w eleganckich tubkach i z poręczną spiralką w najróżniejszych kształtach (w zależności od oczekiwanego rezultatu). Były to tusze prasowane, w kamieniu, opakowane w małe pudełeczko, często z lusterkiem i małą szczoteczką służącą do ich nakładania.
Szczoteczkę należało zwilżyć (zwykle malujące się damy najnormalniej w świecie spluwały na nią), nabrać kolor z pudełeczka i pomalować nim rzęsy.
Podobny tusz do dnia dzisiejszego ma w swoim asortymencie polska firma Celia. Ma wciąż swoje wielbicielki, bo przecież jeszcze nie tak dawno, w młodości naszych mam był jedynym dostępnym tuszem na polskim rynku. Warto go mieć w swojej kosmetyczce choćby z ciekawości, czy sentymentu. (Zdjęcie: Tusz Celia).
Williams zadowolony ze swojego eksperymentu rozpoczął sprzedaż swego produktu – początkowo pocztą pantoflową, a później, założywszy firmę Maybelline (połączenie Mabel i wazeliny) w sklepach i poprzez sprzedaż wysyłkową. Dzisiaj najbardziej znana, kultową maskarą firmy Maybelline jest Great Lash w rażących kolorach różu i zieleni, wprowadzona na rynek w 1071 roku i sprzedająca się w Ameryce co 1, 9 sekundy. (Zdjęcie: Mascara Great Lash).
Nowoczesne opakowanie tuszu do rzęs, takie jakie znamy dzisiaj czyli tubka z tuszem i spiralką na dlugiej “rączce” w środku to zasługa kolejnego geniusza makijażu – polskiej Zydówki Heleny Rubinstein.
Jej dzieło to także tusz wodoodporny – Waterproof Mascara, który zaprezentowała na Wystawie Światowej w Nowym Jorku w 1939 roku.
Helena Rubinstein nawet gdy była już starszą panią mawiała: “Nie ma znaczenia jak bardzo kobiecie trzęsą się ręce – zawsze może umalować oczy”. (Zdjęcie: Helena Rubinstein).
Trochę techniki
To fakt – użycie tuszu do rzęs wymaga pewnej wprawy, jednak rezultat jaki daje wart jest ćwiczeń.
Rzęsy malujemy zawsze na sam koniec makijażu, jako jego ostatni, finałowy element. W ten sposób nie ryzykujemy zapruszenia go pudrem, czy cieniami.
W zależności od rodzaju rzęs możemy nałożyć go tylko raz (gdy jesteśmy szczęśliwymi posiadaczkami rzęs długich i gęstych) lub dwa razy – należy wtedy odczekać, aż pierwsza warstwa tuszu wyschnie. Można też w trakcie wysychania tuszu przeczesać rzęsy grzebykiem, gdyby ewentualnie się skleiły, a później pomalować drugą warstwą.
Przy malowaniu uważajmy także by nie wtłaczać w tubkę powietrza, gdyż wtedy szybciej wysycha.
Po wyciągnięciu z tubki spiralki nie wycierajmy z niej nadmiaru tuszu o jej brzegi – tusz na nich zasycha i jego grudki wpadają do tubki, a następnie osadzają się na włoskach spiralki utrudniając jego równomierne nakładanie.
Lepiej więc nadmiar tuszu wytrzeć na przykład w husteczkę higieniczną.
Górne rzęsy malujemy ruchem zygzakowatym, poczynając od nasady rzęs i przesuwając spiralę w prawo i w lewo. Dolne rzęsy natomiast malujemy trzymając spiralkę pionowo i “zjeżdżając” nią delikatnie w dół, lekko muskając rzęsy.
“Dla każdego coś dobrego”
Firmy kosmetyczne prześcigają się w coraz to nowych rodzajach tuszy, w przeróżnych kształtach spirali itp.
Możemy wyróżnić tusze wodoodporne, jak i zmywalne wodą, mogą być one pogrubiające, wydłużające, podkręcające, a czasami łączą nawet parę funkcji jednocześnie, na przykład wydłużająco – pogrubiające itp.
Tusze występują w różnych kolorach od klasycznych odcieni czerni , brązu, granatu, po bardziej awangardowe zielenie, róże, czerwienie…
Istnieją też tusze z drobinkami brokatu, świetlistych drobinek.
Także rodzaje spiralek oferują bogatą ofertę naszym rzęsom, w zależności od typu tuszu zmienia się jego spiralka. Może być wydłużona, z krótkimi włoskami (zazwyczaj w tuszu o właściwościach wydłużających), szeroko rozstawionymi (tusz mający za zadanie rozdzielić dokładnie rzęsy), grubsza i z dłuższym włosiem (tusz pogrubiający).
Może to być także nie klasyczna spirala, a mały grzebyczek – mający za zadanie dobrze rozczesac i rozdzielić rzęsy (przeznaczony raczej do rzęs dlugich i gęstych).
Istnieją też tusze podwójne z dwoma różnymi końcówkami. Jedna (używana jako pierwsza) zawiera biały tusz, “bazę” pogrubiająco – wydłużającą, a druga intensywny kolor.
Jeden tusz może nam służyć około 4 miesiące, zazwyczaj po tym czasie zaczyna twardnieć, nie rozprowadza się już tak dobrze jak wcześniej. W tym momencie, nawet jeśli nie zdążyłyśmy zużyć go do końca należy go wyrzucić. Broń Boże nie wolno dodawać do niego wszelakich mikstur mających za zadanie przywrócić jego świetność typu woda, olejki, perfumy – substancje te mogą powodować alergie, opuchlizny, zaczerwienienia, a z oczami nie ma żartów.
W końcu tusz jest po to aby zdobić, a nie odwrotnie. No i czy nie kusząca jest perspektywa zakupu kolejnego, najnowszego cudu kosmetyki jakich codziennie przybywa na rynku kosmetycznym?
Najnowszy “wynalazek”
Parę dni temu w perfumerii sprzedawczyni zaprezentowała mi ostatnią nowość wśród tuszy – makarę Phenomen Eyes marki Givenchy.
I kiedy zobaczyłam jak z tubki wynurza się nie klasyczna spirala, ani nawet nie grzebyczek, a mała, najeżona na wszystkie strony kulka – zamurowało mnie i zachwyciło zarazem! Spróbowałam pomalować “tym czymś” rzęsy i udało się, nawet łatwiej i bardziej precyzyjnie niż “klasykami”. Sprzedawczyni stwierdziła, że sprzedają się jak świeże bułeczki. Kupiłam i ja. Ostatnie, najmłodsze dziecko w historii najpopularniejszego kosmetyku kolorowego: tuszu do rzęs jest w mojej kosmetyczce na honorowym miejscu. Zgadzam się, oczy po pomalowaniu tą maskarą wyglądają fenomenalnie! (Zdjęcie: Maskara Phenomen Eyes).
Anna Łyczko Borghi