CI to nie sama Coco, bo to już nie ta era i dziś trzeba mieć silikon, ani nie nowe ciuchy marki Chanel na lato 2010, bo nikt nie wie, czy to majtki czy top. Ich ekscytują perfumy Chanel No.5!
Wedle przeprowadzonych na 3 tysiącach kobiet badań najwięcej zaproszeń na randki dostajemy właśnie otulone słynnym numerem pięć. Ba, jedna na dziesięć kobiet poznała swoją drugą połówkę z tym właśnie zapachem na ciele. Na ile ten rewelacyjny sondaż można skompromitować twierdzeniem, że kobiety na całym świecie niczym papużki, jedna za drugą, noszą Chanel a biedna połówka nawet się nie zorientowała, że wybranka jakoś pachnie, to trudno powiedzieć. Ale legenda jest i teraz pewnie następnych tysiące związków będzie zawdzięczać przyszłość Chanel.
Prawda jest taka, że od lat 20-tych No.5 jest najlepiej sprzedawanym zapachem na całym świecie i w 1959 r. butelka wylądowała nawet w nowojorskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Nie tylko więc swatka ale i dzieło sztuki, a nawet modelka, bo butelkę malował sam Andy Warhol.
Ja jednak wciąż wracam do siły oddziaływania perfum na mężczyzn i z uczciwością twierdzę, że jedyne, na co zareagował mój facet w czasie trzyletniego związku to masło czekoladowe do ciała i zapach pizzy prosto z pieca. Pomysł, że wylewanie na siebie substancji kosztujących i po 5 tysięcy złotych za litr, aby oczarować mężczyznę jest lekko naciągany i powinien być obnażony jako kolejny dowód na kobiecą próżność. Powątpiewam też, że oni widzą różnicę między tuszem za 20 złotych i za 120 zł (chociaż ja widzę dużą), czy szamponem zielone jabłuszko a profesjonalnym specyfikiem salonowym za grubą kasę. Jeśli więc płaczecie drogie panie, że nie stać was na ekskluzywne kosmetyki dla radości zmysłów swojego faceta, to pomyślcie, że jego tak naprawdę bardzo łatwo oszukać i już samo mycie większości wystarcza.