Naszyjnik z pereł

perły, perła
Wielokrotnie przymierzałam ten wspaniały naszyjnik. Mienił się niezwykłym blaskiem i zachwycał wszystkich. Marzyłam, aby go choć raz założyć i poczuć się jak prawdziwa księżniczka.
/ 30.08.2018 14:56
perły, perła

Boże drogi, jak ja zazdrościłam Malwinie tego naszyjnika! Mleczne, opalizujące perły były spięte olbrzymim szafirem otoczonym diamentowymi paciorkami. Kiedy zakładało się to cudo na szyję, twarz stawała się jasna i świetlista, a oczy pięknie błyszczały.

Moja siostra zawsze miała szczęście. Ten piękny naszyjnik również dostała fuksem od ciotecznej babki swego męża. Starsza pani tak polubiła Malwinę, że podarowała jej najcenniejszą rodzinną pamiątkę. Od tej pory moja siostra w tych cudownych perłach budziła niemy zachwyt i zawiść na wszystkich rodzinnych spotkaniach.

Nigdy nie myślałam, że perły mogą być takie ciepłe i miłe w dotyku. Wydawało mi się, że są podobne do zimnych kropli, że chłodzą szyję i są ciężkie. To jednak nieprawda! Perły prawie natychmiast robiły się ciepłe od ciała i już po chwili stawały się jakby częścią osoby, która je nosiła.

Malwina jest blondynką i ma jasną cerę, więc perły jeszcze bardziej ją rozjaśniały. Ja jestem szatynką, ale podobnie jak siostra, wyglądałam w naszyjniku piękniej niż zwykle. Sama Malwina to dostrzegła.
– Nikt mnie nie przekona, że perły to tylko wapń i trochę białka – powiedziałam, zdejmując naszyjnik. – One naprawdę są łzami aniołów, w dodatku pomieszanymi z zorzą i światłem morskich poranków.
Moja siostra popukała się w głowę.
– Nie świruj! – zaśmiała się. – Są istotnie bardzo piękne, ale to tylko naszyjnik. Nie wolno tak się przywiązywać do rzeczy i to jeszcze cudzych. To przynosi pecha! Pamiętasz przykazanie, żeby nie pożądać tego, co nie twoje?

Jestem jednocześnie i bardzo rzeczowa, i bardzo przesądna. Niby wyśmiewam tych, co twierdzą, że czarne koty przynoszą pecha, ale sama noszę w torebce mały kamyk, który ma mi zapewnić szczęście. Nie wyjdę również z domu, zanim nie popukam trzy razy w futrynę drzwi.

Naszyjnik Malwiny wycenił dobry jubiler na olbrzymią kwotę. Nie chodziło jednak o pieniądze. Tylko o perły. Są jakby otoczone tajemnicą i niezwykłe ze swej natury, dlatego lubiłam o nich rozmawiać ze swoją siostrą.

– Wiem, że ludzie się boją pereł, bo podobno mają przynosić nieszczęście tym, co je noszą – powiedziała Malwina. – Dlatego, kiedy je dostałam, trochę się przestraszyłam, ale w końcu o naszym życiu sami decydujemy, więc przestałam się bać. Rzadko je jednak wkładam.
– Perły, nawet te hodowane w specjalnych basenach, są owocem cierpienia. To jedyny klejnot wytwarzany przez żywy organizm, który próbuje złagodzić swój ból, wypuszczając twardniejący śluz. Więc jest w nich jednocześnie cierpienie i lekarstwo na nie!

Wstałam i ostrożnie wzięłam w ręce leżący naszyjnik.
– Moim zdaniem pecha nie przynoszą – ciągnęłam dalej. – Wręcz przeciwnie! Upiększają i dają radość każdemu, kto wie, jaką wspaniałą rzecz nosi na szyi. Ja byłabym szczęśliwa, mając taki skarb! Obiecaj mi, że kiedyś, na jakąś wielką okazję, pożyczysz mi swoje perły. Niech i ja poczuję się jak księżniczka!
Malwina roześmiała się serdecznie.
– Niech będzie! I tak wywierciłabyś mi dziurę w brzuchu, żebym ci je pożyczyła, więc masz moje słowo – zapewniła mnie.

Wkrótce trafiła się taka okazja. Na rocznicowy bal naszej firmy wynajęto najlepszy lokal w mieście, miał być dobry zespół muzyczny, świetne jedzenie i mnóstwo innych atrakcji.
Przez wiele dni obmyślam swoją kreację. Musi być bardzo prosta i elegancka, najlepiej czarna. Tylko wtedy naszyjnik z pereł zalśni prawdziwym blaskiem.

W ostatniej chwili kupiłam jednak wąską sukienkę w absolutnie oszałamiającym kolorze. Coś pośredniego między ciemnoniebieskim, lapis lazuli i turkusem. Do szafiru w zapięciu pereł pasowała jak ulał.

Mój narzeczony zaniemówił z wrażenia, kiedy stanęłam przed nim w całej gali. Chwilę prawdziwego triumfu przeżywałam jednak, wchodząc na salę balową. Czułam się naprawdę jak królowa, a naszyjnik dodawał mi tyle blasku i urody, że przyciągałam spojrzenia innych. Ach, jak byłam dumna!

Nigdy dotąd nie bawiłam się tak wspaniale. Niemal cały czas wirowałam na parkiecie. Nawet mój zwykle mrukliwy i oschły szef prawił mi komplementy:
– Wygląda pani jak rajski ptak! Tak pani lśni i migoce...
Pamiątkowe zdjęcia pokazują, że bawiłam się świetnie. Do trzeciej zero siedem naprawdę byłam w raju. Wtedy jeszcze miałam perły na szyi. Na fotografii widać, jak podnoszę kieliszek z szampanem, odwracam głowę do kogoś poza kadrem i śmieję się szczęśliwa i dumna. Następne zdjęcie zrobiono o trzeciej czterdzieści dziewięć. Nadal wydaję się być rozpromieniona i radosna, bo nie zorientowałam się jeszcze, że nie mam już naszyjnika.

Minęło zaledwie pół godziny. Bardzo niewiele! Można więc ustalić, co wtedy robiłam i gdzie ewentualnie zgubiłam perły. Można? Setki razy to robiłam!
Na pewno byłam w łazience. Poprawiałam tam makijaż, więc musiałabym w lustrze dostrzec brak pereł. Czyli niemożliwe, żebym tam je zgubiła. To znaczy – chyba niemożliwe.
Potem tańczyłam z moim narzeczonym i on twierdzi, że miałam wówczas naszyjnik.
– Nie mam co do tego wątpliwości! – stwierdził zdecydowanie.

Więc w łazience nie mogłam go zgubić. Może zsunął mi się w szalonym wężu przez korytarze i sale, kiedy ludzie trochę się popychali, potrącali i w ogóle był straszny tłok i ścisk?
Moim koleżankom wydawało się jednak, że kiedy zdyszana usiadłam przy stoliku, perły znajdowały się na mojej szyi. Dwie były o tym przekonane na 99 procent, jedna na 99,99 procent. Więc i to nie okazało się żadnym tropem.
Tylko jedno było pewne – zdumienie w oczach narzeczonego i jego pytanie:
– Dlaczego zdjęłaś perły?

Byłam tak zaskoczona, że w pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co mnie pyta. Po chwili oboje nurkowaliśmy pod stolikiem, sądząc, że leżą tam perły, że po prostu zsunęły się przed sekundą i za chwilę je znajdziemy. Potem szukaliśmy pod sąsiednimi stolikami, a później wszędzie.
– Proszę państwa! – przerwaliśmy grę zespołowi. – Zginął drogocenny naszyjnik z pereł. Bardzo prosimy o pomoc.

Był to nasz największy błąd, jak później oznajmił nam policjant, bo jeśli nawet ktoś znalazł perły, to niekoniecznie po to, żeby mi je oddać.
Co mogłam więcej zrobić? Byłam bezradna i zapuchnięta od płaczu. Boże, co ja powiem Malwinie? – myślałam z przerażeniem. Zamiast najpiękniejszej miałam najgorszą noc w moim życiu!

Powinnam zadzwonić do Malwiny, bo obiecałam, że zaraz po balu opowiem jej, jak było. Ale nie mogłam! Płakałam i płakałam. Te perły były warte fortunę, a ja je zgubiłam. Leżałam bez sił na kanapie i chyba po raz pierwszy w życiu chciałam umrzeć!
Do Malwiny zadzwonił mój narzeczony. Przyjechała natychmiast. Popatrzyła na mnie serdecznie, a później objęła i powiedziała:
– A czegóż ty tak ryczysz, jakby ci tramwaj obciął obie nogi? Co za nieszczęście się stało? Umarł ci ktoś? Ciężko zachorował? Nie?! No, to się uspokój i przestań płakać. Mówiłam przecież, żebyś nie przywiązywała się zbytnio do rzeczy. To zawsze kiepsko się kończy!

Moja kochana siostra nie zrobiła mi awantury, nie krzyczała, nie zażądała zwrotu pieniędzy za cenny i stracony bezpowrotnie naszyjnik z pereł! Wręcz przeciwnie, pocieszała mnie. Zaskoczyła mnie. Nie miałam pojęcia, jaka ona jest naprawdę. Zresztą, szczerze powiedziawszy – nigdy to mnie nie zastanawiało. Wiedziałam, że ludzie ją lubią i szanują, czasami nawet jej tego zazdrościłam. Nie zastanawiałam się jednak, dlaczego tak jest? Po prostu tak było.

W jednym miałam rację. To nieprawda, że perły przynoszą nieszczęście. W końcu to podobno łzy aniołów, a jeżeli one płaczą, to chyba tylko z radości, że głupi człowiek zmądrzał i nareszcie wie, co w życiu jest naprawdę ważne i co trzeba cenić!

Redakcja poleca

REKLAMA