Miejskie legendy – czy warto w nie wierzyć?

czarna wołga fot. kolaż Ula Bugaeva
Kto z nas nie słyszał opowieści o czarnej wołdze? Albo nekrofilu, który wybudza swoją ofiarę z letargu? Sprawdzamy, czym są miejskie legendy i czy warto w nie wierzyć!
Marta Słupska / 13.10.2016 15:44
czarna wołga fot. kolaż Ula Bugaeva

Każdy z nas je zna, chociaż nie wiemy skąd. Ba! Nie wiemy nawet, czy są prawdziwe, mimo że funkcjonują w naszej świadomości od lat, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Część z nich przez lata ulega modyfikacjom, inne pozostają w niezmienionej, ale nieraz absurdalnej formie. Skąd się biorą legendy miejskie i czy wydarzyły się naprawdę?

Legenda miejska nie musi rozgrywać się w mieście

Legenda miejska (ang. urban legend) wbrew swojej nazwie nie musi wcale dotyczyć wydarzeń rozgrywających się w mieście. Co więcej, zazwyczaj nie jest ściśle związana z żadnym konkretnym miejscem ani czasem. Rozprzestrzenia się spontanicznie, na ogół z ust do ust, a dzięki swojej nośności (dotyczy spraw makabrycznych, strasznych bądź wyjątkowych) szybko staje się popularną opowieścią, którą – z dreszczem na plecach – streszczamy kolejnym znajomym.

Legendy takie mają bowiem jedną ważną cechę wspólną: są opowiadane jako zdarzenia, które rozegrały się naprawdę. Często sięgają do korzeni lęków danej społeczności – przykładowo po drugiej wojnie światowej niektóre z urban legends wiązały się z niemieckimi nazistami, którzy podróżowali po Polsce czarną wołgą i zabijali niewinnych Polaków. Na podstawie tej – chyba najpopularniejszej w naszym kraju – legendy można też zaobserwować, jak bardzo ulegają one przez lata modyfikacjom.

Czarna wołga. A kto w środku?

Pojawia się po zmroku, a w oknach ma białe firanki. Jeździ uliczkami i poluje na dzieci – gdy już któreś zostanie wciągnięte do środka, kończy marnie, a jego krew jest spuszczana jako lekarstwo dla bogatych, umierających na białaczkę Niemców. Czarna wołga – symbol trwogi naszych dziadków i rodziców (chociaż legenda miejska z limuzyną tej marki w roli głównej funkcjonuje nieprzerwanie od lat 60.XX wieku w zasadzie do dziś, zmieniają się tylko związane z nią szczegóły).

 

fot. kolaż Ula Bugaeva

Kto siedzi za kierownicą czarnej wołgi? Przez lata – poza wspomnianymi już niemieckimi nazistami – byli to: sataniści, działacze SB, wampiry, Żydzi, a nawet księża i zakonnice. Niektóre z podań wskazywały na brak tablic rejestracyjnych, inne zaś na to, że auto jeździ na białych oponach.

Zmieniona wersja legendy o czarnej wołdze powróciła na przełomie XX i XXI wieku – wówczas nadano jej aktualny wydźwięk: staromodną wołgę zamieniono na równie czarne BMW. W dodatku BMW wyjątkowe: z rogatkami zamiast bocznych lusterek i rejestracją składającą się z trzech szóstek. Brzmi niedorzecznie? A mimo to plotki o takim aucie wywołały niegdyś panikę w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie przekonywano, że czarnym BMW jeździ… szatan, który pyta napotkane osoby o godzinę, a następnie je zabija.

W Siedlcach zaś wspomniana legenda zyskała jeszcze inny wymiar: kierowca czarnego BMW miał tam jeździć po mieście i zabijać wyłącznie młode dziewczyny.

Prawda czy nieprawda?

Pamiętam jak rok temu ktoś opowiedział mi historię, która rzekomo rozegrała się w warszawskim metrze. Mieszkanka stolicy miała tam podnieść upuszczony przez pasażera o arabskich rysach telefon i usłyszeć w podziękowaniu, by nie wsiadała do metra 12 grudnia. Opowieść ta stała się tak popularna, że z czasem na Facebooku powstało nawet ironicznie zaplanowane wydarzenie „12-go grudnia wsiadam w metro”. Dodam jeszcze, że tę historię słyszałam jeszcze wielokrotnie zarówno od swoich znajomych, jak i rodziny – za każdym razem opowiadana była z wyraźnym przejęciem i troską.

Na tym przykładzie możemy zaobserwować, że miejska legenda często wiąże się z lękami społecznymi. Czy to przypadek, że opowieść o niewsiadaniu do metra pojawiła się w apogeum zamachów bombowych na świecie? Wygląda na to, że ktoś – celowo – puścił w obieg historię wywołującą panikę, trafiając na podatny grunt (Polacy wszak do dziś boją się aktów terrorystycznych, a metro to przecież jeden z potencjalnych celów takich ataków). Wystarczyło tylko szepnąć to i owo dwóm czy trzem kolegom przerażonym tym, co obecnie dzieje się na świecie. Plotka poniosła się sama.

Co ciekawe, niektóre miejskie opowieści wprost z ulicy przedostają się do… serwisów informacyjnych. Tak było z popularną kilka lat temu opowieścią o gimnazjalistce, która zaszła w ciążę podczas „zabawy” w „słoneczko” z chłopcami ze szkoły. Tymczasem plotka ta pojawiała się już w latach 60.XX wieku!

Albo nieprawdziwą historią mówiącą, że Wisława Szymborska nie potrafiła zinterpretować swojego wiersza zgodnie z maturalnym kluczem odpowiedzi. Ta miejska legenda stała się tak popularna, że dementować ją musiał sekretarz pisarki – Michał Rusinek. Też wierzyliście, że to najprawdziwsza prawda?

Mówi się, że największym powodzeniem urban legends cieszą się w Wielkiej Brytanii i USA, gdzie zamiłowanie do wyłapywania i obserwowania, jak ewoluują, stało się dla wielu osób rodzajem ekstrawaganckiego hobby. Więcej – Brytyjczycy i Amerykanie co roku wydają dziesiątki zbiorów opisujących najpowszechniejsze miejskie legendy. Wraz z rosnącą liczbą polskich emigrantów za granicą sądzę, że dochodzi też do ciekawej wymiany takich plotek, a wiele zagranicznych już zostało zaszczepionych na polski grunt.

Tropicieli miejskich legend w Polsce też nie brakuje. Chyba najbardziej znanym z nich jest doktor Filip Graliński, właścicieli portalu atrapa.net, który na swojej stronie zgromadził już setki przekazywanych z ust do ust opowieści.

Znajomy znajomego przeżył to osobiście!

Dlaczego miejskie legendy są takie popularne? Przede wszystkim dlatego, że zapadają w pamięć – zazwyczaj robią na nas ogromne wrażenie: bawią, przerażają lub kuszą. Wiele tego rodzaju plotek powtarzamy, bo wydaje nam się, że historie w nich opowiedziane mogą przydarzyć się każdemu z nas. Co ważne, miejskie legendy zwykle wiążą się z „kolegą koleżanki”, przydarzyły się „przyjaciółce fryzjerki mamy” czy „mechanikowi, który naprawiał samochód bratu taty”. Czyli: ich bohaterami są ludzie z naszego otoczenia, znajomi znajomych.

Przyznaję: sama wierzyłam w wiele miejskich legend i rozpowszechniałam je jako najprawdziwsze historie. Dlaczego? Bo opowiadały mi je bliskie osoby przeświadczone o tym, że zasłyszane plotki wydarzyły się naprawdę. Pamiętam na przykład opowieść o pannie młodej, którą biesiadnicy na jej własnym weselu  tak niefortunnie podrzucili do góry, że jej włosy wkręciły się w sufitowy wentylator, zabijając biedaczkę na miejscu. Najbrutalniejsza wersja tej legendy mówi nawet o jej dekapitacji! Dopiero po latach dowiedziałam się, że to mit, a wentylator nie może wyrządzić nikomu takiej krzywdy. O powszechności tej legendy, nawet poza granicami Polski, niech świadczy to, że jej prawdziwość badała nawet ekipa popularnego programu telewizyjnego „Pogromcy mitów”.

Inna z „weselnych” miejskich legend wiąże się z przenoszeniem panny młodej przez próg – w tym ujęciu pan młody tak niefortunnie wymierza odległość, że uderza głową swojej ukochanej o framugę drzwi, zabijając ją. Inne wersje tej samej plotki podają, że w futrynie tkwił wystający gwóźdź i to on był przyczyną śmierci panny młodej.

Zresztą, co kraj, to obyczaj – w Hiszpanii na przykład, gdzie popularnym zwyczajem weselnym jest obcinanie krawata  panu młodemu, funkcjonuje opowieść, że na pewnym weselu zamiast nożyczek użyto do tego… piły mechanicznej, ucinając przy okazji głowę świeżo upieczonemu mężowi. Makabryczne? I takie ma być.

Stwórz własną miejską legendę

Miejską legendę tworzymy my – mieszkańcy danego kraju. Czasem opowieść taka powstaje w Polsce, innym razem adaptujemy ją na nasz grunt z zagranicy. W tym drugim przypadku zawsze jednak nadajemy jej rodzime realia.

Jaki jest więc przepis na miejską legendę? Przede wszystkim musimy ją osadzić w niedalekiej przeszłości, a jej bohaterem powinien być „znajomy znajomego”. Ważne: nasza opowieść musi być albo makabryczna, albo zabawna. Najlepiej to pierwsze. I zawsze musimy ją opowiadać z pełnym przekonaniem co do prawdziwości dziejących się w niej zdarzeń. Gdy trafi na podatny grunt, zacznie żyć własnym życiem. Gwarantuję. 

Redakcja poleca

REKLAMA