Zabójczynie, gwałcicielki, sadystki - kobiece bestie z policyjnych akt

kobieta w kajdankach fot. Fotolia
Biją, gwałcą, mordują. Są bardziej zaciekłe, bardziej sadystyczne niż mężczyźni. Dlaczego młode kobiety coraz częściej stają się katami?
/ 28.10.2016 08:55
kobieta w kajdankach fot. Fotolia

Bali się jej wszyscy. Bez wyjątku. Potrafiła pobić starszych od siebie mężczyzn. Nie miała zahamowań. W opinii sąsiadów: agresywna, bezwzględna, szydercza. Trafiła raz do poprawczaka, ale o resocjalizacji nie było mowy. Im była starsza, tym bardziej obchodzono ją łukiem. Żeby nie prowokować. Kiedy kilka dni temu, lokalne media napisały o sprawie brutalnego pobicia 18-letniego mężczyzny w Gdańsku, wszyscy myśleli, że padł ofiarą bandyckich przepychanek. Przecież codziennie ktoś się bije. Każdego dnia dochodzi do przemocy. Faceci tak mają. 

A potem okazało się, że w pobiciu brała udział ona. Patrycja S., lat 18, mieszkanka Bytowa (województwo pomorskie). Blondynka o łagodnych rysach i zupełnie nie łagodnym charakterze, znana miejscowym.

Na tropie polskiego Hanibala Lectera. Mroczna historia sprzed 18 lat wraca!

Na początku października pojechała do swojego chłopaka do Gdańska. Na miejscu spotkała się z dwójką starszych od siebie kolegów. Szykowali rozróbę. Nastawiali się na chłopaka, który podobno uderzył ich znajomą. 18-letni Mariusza porwali spod centrum handlowego, a następnie przez ponad dobę torturowali. Mariusz był bity, kopany, przypalany papierosami. Oprawcy strzelali z broni pneumatycznej w genitalia chłopaka, a następnie kilkakrotnie go zgwałcili. Ledwo żywy ostatkiem sił dotarł na posterunek policji. Mężczyzn podejrzanych "o pozbawienie wolności ze szczególnym udręczeniem i doprowadzenie do obcowania płciowego" dosyć szybko udało się zatrzymać. Zostali aresztowani na trzy miesiące. Patrycję zatrzymano następnego dnia rano. Zdaniem prokuratury, dziewczyna odegrała czynna rolę w napadzie. Nie była biernym świadkiem, a swoim okrucieństwem dorównywała kolegom.

Podobno w drodze do domu napisała jeszcze kumplom smsa, że było tak fajnie, że koniecznie muszą to powtórzyć.

Za pozbawienie człowieka wolności Patrycji i jej znajomym grozi do 5 lat pozbawienia wolności. Jeżeli pozbawienie łączyło się ze szczególnym udręczeniem, sprawca podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3. Zgwałcenie zagrożone jest dodatkowo karą do 12 lat pozbawienia wolności.

Spaliła, żeby zatrzeć ślady

Kobiety katują i zabijają równie często jak mężczyźni, jednak zdaniem śledczych są znacznie bardziej przebiegłe w swojej brutalności. Historia polskich morderstw zna wiele okrutnych kobiecych oprawczyń. Jak chociażby 32-letnią Magdalenę M. z Warszawy, która w listopadzie ubiegłego roku z zimną krwią poderżnęła gardło swojej 27-letniej koleżance, Paulinie, a następnie ograbiła i podpaliła jej mieszkanie próbując zatrzeć ślady morderstwa. W pożarze mieszkania przy ul. Stalowej na warszawskiej Pradze zginęła też dwójka dzieci – roczny Norbert i 8-letnia Oliwia.

Na początku wiele wskazywało na to, że kobieta z dziećmi zginęli na skutek zatrucia tlenkiem węgla. Jednak obrażenia na ciele kobiety – rana cięta o długości 20 centymetrów ujawniły, że prawdopodobnie kobieta zmarła przed pożarem.

Magdalena M. po zbrodni zamknęła mieszkanie Pauliny na klucz i wróciła do siebie, na Szmulki. Zakrwawione ubranie wrzuciła do pralki. Nie wyczyściła tylko kozaków. I to krew Pauliny na butach pozwoli powiązać ją ze sprawą.

Niecałą godzinę później, wróciła na miejsce zbrodni. Strażacy wyważyli drzwi do mieszkania dopiero następnego dnia, kiedy córka Pauliny nie pojawiła się w szkole, a rolety w mieszkaniu wciąż były zasunięte. To co kolega Pauliny i jej rodzina ujrzeli po wypchnięciu okna, zmroziło krew w żyłach. Dzieci leżały na podłodze w kuchni, obok nich pies. Prawdopodobnie dziewczynka próbowała dotrzeć do okna, ale nie starczyło jej sił. Przez kolejnych kilka dni Magdalena nie tylko nie przyznawała się do zbrodni, ale wręcz wypowiadała się na temat tragedii, jaka dotknęła Paulinę i jej dzieci. Zrzucała oskarżenia na jej konkubenta, na przypadkowe osoby, a wieczorami wraz z innymi sąsiadami zapalała pod kamienicą na Stalowej znicze i układała zabawki przyniesione dla upamiętnienia Norberta i Oliwii.

Jej syn zaginął 20 lat temu. Okazało się, że jego ciało przez cały ten czas leżało w domu...

Po wielogodzinnych przesłuchaniach, Magdalena przyznawała się w końcu do winy. Usłyszała dwa zarzuty – zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem i podwójnego zabójstwa. Ze śledztwa wynikało bowiem, że sprawczyni wiedziała, iż w mieszkaniu są jeszcze małe dzieci. Po zamordowaniu Pauliny, ukradła z jej mieszkania telefony komórkowe, gotówkę, a z palców martwej ściągnęła jeszcze cztery złote pierścionki. Śledczy ustalili, że przed pójściem na Stalową wciągnęła dwie kreski mefedronu. Teoretycznie mefedron zwiększa uczucie empatii.

Poetka z krwią na rękach

Do 2014 roku, o Rakowiskach, wsi położonej w województwie lubelskim praktycznie mało kto słyszał. Jednak od pamiętnego grudnia, o Rakowiskach nie mówi się inaczej jak przez pryzmat 18-letniej Zuzanny M., która wraz ze swoim chłopakiem z gimnazjum katolickiego – Kamilem N. bestialsko zamordowała jego rodziców. Jerzy i Agnieszka N zostali zaatakowani podczas snu. Zadano im kilkanaście ciosów trzema nożami. Ciosy zadawane były jakby w szale, jak popadnie – w ciało, twarz. Próbująca uciekać Agnieszka N. została z powrotem zaciągnięta do domu, gdzie syn z dziewczyną poderżnęli jej gardło. Jerzemu N. próbowano odciąć rękę. Zbrodnia została zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach. Podobno Zuzanna i Kamil wzorowali się na „American Psycho”, podobno chcieli być jak ta para z „Urodzonych morderców”. Po zamordowaniu rodziców, nawet nie zamknęli drzwi do domu. Nie usunęli też śladów zbrodni. Policja po przyjeździe na miejsce zastała m.in. ściany umazane krwią zamordowanych. Zatrzymano ich po kilkunastu godzinach.

Kobieta detektyw. Jej broń to aparat fotograficzny, cel - niewierni małżonkowie

18-letnia Zuzanna znana była lokalnej społeczności jako początkująca poetka. Podobno rodzicom Kamila nie podobało się, że dziewczyna ma na niego zły wpływ. Że nadmiernie nim manipuluje. Podejrzewali, że to przez spotykanie się z Zuzanną, Kamil bierze narkotyki i wagaruje. Dlatego naciskali, żeby zerwał z dziewczyną i zajął się nauką. Tym samym wydali na siebie wyrok śmierci. W grudniu 2015 roku Zuzanna i Kamil zostali skazani na 25 lat pozbawienia wolności, obrońca Kamila twierdził wówczas, że wyrok jest zbyt wysoki. 12 kwietnia 2016 r., Sąd Okręgowy w Lublinie utrzymał jednak wyrok 25 lat więzienia. Zuzanna i Kamil będą mogli wyjść na wolność nie wcześniej niż po 20 latach od wyroku, chyba, że wyrok zostanie im zmieniony na karę dożywocia. Kilkanaście dni temu, minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro wystąpił bowiem do Sądu Najwyższego o uchylenie wyroków 25 lat pozbawienia wolności i skazanie obojga na karę dożywotniego pozbawienia wolności.


Potwory w kobiecej skórze

Przy ostatnich przykładach kobiecej brutalności, nie sposób zapomnieć o najsłynniejszych polskich morderczyniach XX wieku.

Tak jak o Małgorzacie R., 22-letniej studentce resocjalizacji, która z zimna krwią 18 czerwca 1997 roku zamordowała dwóch dilerów Ery. Kobieta zwabiła sprzedawców do lasu w Komorowie twierdząc, że chce od kupić 32 aparaty komórkowe do dyskusyjnego klubu filmowego Bogusława Lindy.

Dilerzy zostali zastrzeleni, a następnie wrzuceni do wykopanego dzień wcześniej dołu na leśnej polanie. Skradzione aparaty Małgorzata sprzedała na targowisku pod Pałacem Kultury i Nauki.

Wpadła, bo zbrodnię widzieli przypadkowi świadkowie na pobliskich ogródkach działkowych. Po zatrzymaniu Małgorzatę skierowano do szpitala psychiatrycznego w Tworkach, skąd próbowała uciec. W sierpniu 1999 dostała wyrok dożywotniego więzienia. Za sześć lat będzie mogła ubiegać o przedterminowe warunkowe zwolnienie.

Podobnie jak Monika Sz., matka trójki dzieci, uznana za przywódczynię bestialskiego mordu na warszawskim maturzyście, Tomku Jaworskim w czerwcu 1997 roku. Na polanie, w lasku na Młocinach, Tomek z grupą kolegów świętował zakończenie szkoły.  Był świeżo po egzaminach na architekturę, dobrze mu poszło. Rozpalili ze znajomymi ognisko, pili piwo, rozmawiali. A potem na swojej drodze spotkali grupę napitych dresiarzy, z 24-letnią Moniką Sz. na czele, uzbrojonych w kij bejsbolowe i drewniane kłody, którzy postanowili pokazać „młodzieży”, do kogo należy miejsce w lasku. Tomek próbował się ukryć, ale zagwizdał, żeby sprawdzić, co dzieje się z innymi kolegami. Bał się. I ten gwizd go zgubił. Dał początek ponad 20-godzinnych tortur. Jeden z bandytów złamał na głowie Tomka kij bejsbolowy. Maltretowali go w pobliskim barze. Właścicielowi baru powiedzieli, że go zabiją, jeśli cokolwiek piśnie. A potem maltretowali w mieszkaniu na Bródnie. Tomek już wtedy ledwo żył, ale oni nie odpuszczali. Przypalali lokówką, obcięli włosy, katowali. Wyrok wydała Monika. Przekonała pozostałych bandytów, że jeśli nie zabiją Tomka, sami pójdą siedzieć. Mordu dokonali nożem. Ciało Tomka oblali benzyną i podpalili, zwłoki zasypali ziemią. 


Zabił dziewczynkę siekierą i chciał uniewinnienia. Nie dostał. Sąd ujawnił jego wizerunek.

Redakcja poleca

REKLAMA