Nowy Jork nie bez powodu nazywa się miastem, które nigdy nie śpi. Tam światła nie gasną nigdy, a gwar ulic nie cichnie nawet późno w nocy. Przez pandemię koronawirusa jednak świat stanął na głowie, a Nowy Jork wcale nie został oszczędzony. Ulice ucichły całkowicie - nawet w godzinach szczytu.
Stany Zjednoczone są obecnie największym na świecie ogniskiem koronawirusa. Odnotowano tam 850 tysięcy przypadków zakażeń.
Nowy Jork w czasach koronawirusa
Trzeba przyznać, że zdjęcia Wielkiego Jabłka bez mieszkańców, turystów i samochodów są niezwykłe, ale mają w sobie też ogromny niepokój. To właśnie w Nowym Jorku sytuacja jest najpoważniejsza.
W całym stanie Nowy Jork jest już 262 tysiące zakażonych, czyli więcej niż nawet w największych ogniskach koronawirusa w Europie: w Hiszpanii to 213 tysięcy chorych, a we Włoszech - 187 tysięcy. Co więcej, koronawirus w USA wcale nie zwalnia. Codziennie przybywa tam nawet 30 tysięcy nowych przypadków.
Co więcej, pojawiają się głosy, że błyskawiczne testy wykonywane w amerykańskich szpitalach w przypadku łagodnych zakażeń mogą dawać wynik fałszywie negatywny. Oznacza to, że rzeczywistość może być o wiele poważniejsza. Lekarze ze szpitali w całym kraju mówią, że sytuacja robi się dramatyczna. Brakuje podstawowych leków i sprzętu medycznego.
Pomimo ogromnej liczby zakażeń, śmiertelność na koronawirusa w Stanach jest o ponad połowę niższa niż w Hiszpanii czy Włoszech. Zmarło tam 47 tysięcy chorych. Śmiertelność wynosi więc około 5,6%. Dla porównania, w największych europejskich ogniskach jest to 10-13%.
Więcej o koronawirusie na świecie:
Kwarantanna do sierpnia, wojsko na ulicach. W którym kraju tak wygląda rzeczywistość?
W Japonii drugi raz wprowadzono stan wyjątkowy
Raport GIS: co trzeci Polak zaraził się koronawirusem w przychodni