„Urodzenie przez >cesarkę< to nie jest prawdziwy poród. Takie matki nie urodziły swoich dzieci. Poszły na łatwiznę i dały się zoperować. Dla mnie to czysty egoizm!” – takich i podobnych wpisów w internecie można znaleźć mnóstwo. Ich autorkami są zazwyczaj młode matki, które rodziły naturalnie i uważają, że to jedyna słuszna droga, by wydać dziecko na świat. Tymczasem o cesarce można powiedzieć wiele, ale nie to, że jest „pójściem na łatwiznę”…
W obronie kobiet po „cesarce”
Podczas gdy wiele kobiet, nieświadomych tego, czym tak naprawdę jest cesarskie cięcie, krytykuje matki, które rodziły w ten sposób, panie, które przeżyły cesarkę, wcale nie potwierdzają, że jest to sposób łatwy czy przyjemny, będący „lepszą wersją” naturalnego porodu.
Wręcz przeciwnie – abstrahując od tego, że zostaje po nim często blizna, pod wieloma względami „cesarka” to zabieg naznaczony większym ryzykiem powikłań i wiążący się z dłuższym okresem regeneracji. Matki, które są mu poddawane, nie zawsze decydują się na niego z własnej woli – bywa, że z różnych względów medycznych nie mają wyboru i nie mogą rodzić w sposób naturalny.
Naszym zdaniem każda kobieta, która wydała na świat dziecko – niezależnie od tego, czy doszło do tego w wyniku porodu naturalnego, czy „cesarki” – zasługuje na miano bohaterki. Żadna nie powinna też słyszeć, czy czytać na swój temat, że poszła na łatwiznę. Chcemy więc stanąć w obronie tych, które doświadczyły cesarskiego cięcia – zebrałyśmy więc cztery najważniejsze argumenty przemawiające za tym, że rodzenie w ten sposób wcale nie jest takie łatwe, jak wielu z nas się wydaje…
Jak przygotować się do cesarki?
Na początku wyjaśnijmy jedno: cesarskie cięcie to nie drobny zabieg ani rutynowa procedura, tylko pełnoprawna operacja. Jak każda, jest więc naznaczona potencjalnym ryzykiem (w tym wypadku nie tylko dla matki, ale i dziecka). To pierwszy powód, dla którego nie powinniśmy zakładać, że kobiety, które są poddawane cesarce, robią to dla wygody czy z egoizmu.
Po drugie, po "cesarce" zostaje blizna. Na szczęście zazwyczaj jest ona słabo widoczna, bo biegnie nad spojeniem łonowym. W niektórych przypadkach konieczne jest jednak zastosowanie pionowego cięcia, które zaczyna się od pępka i trudno ukryć je pod bielizną.
Po trzecie, kobieta w trakcie takiej operacji jest znieczulana, ale nie usypiana, co oznacza, że jest świadoma tego, co się dzieje. Czuje też wszystko, chociaż nie odczuwa bólu. Nie zawsze jest więc prawdą, że matki, które rodzą w ten sposób, są usypiane, a lekarze w tym czasie po prostu wyjmują dziecko bez ich wiedzy.
Co więcej, to, że maluch opuści już brzuch mamy, nie oznacza, że na tym procedura się kończy i nie ma już żadnych zagrożeń. Trzeba jeszcze zaszyć brzuch i poczekać, aż zejdzie znieczulenie, co także może być dla rodzącej pewnym ryzykiem.
Noworodek wymaga mnóstwa uwagi, a młoda matka musi szybko nauczyć się, co robić w wielu sytuacjach, co może być dla niej trudne szczególnie, jeśli to jej pierwsze dziecko. Niedługo po porodzie może to być wyjątkowo trudne dla kobiet, które miały "cesarkę", ponieważ po operacji dłużej dochodzą one do siebie niż panie, które rodziły naturalnie. Pomimo bólu i wielu niedogodności cierpliwie opiekują się jednak swoimi dziećmi, karmią je i pielęgnują, często bez słowa narzekania.
Co więcej, po cesarskim cięciu później pojawia się pokarm, a karmienie jest trudniejsze przez bolesność rany. Matki, które rodziły w ten sposób, mają też większe ryzyko doświadczenia depresji poporodowej.
Wciąż jesteście zdania, że "cesarka" to pójście po linii najmniejszego oporu?...