W końcu się przeprowadziłam. Od grudnia jestem na swoim. Nawet nie wiecie, z jaką zajawką urządzałam mieszkanie. Sąsiadów od samego początku witam radosnym "dzień dobry" chociażby w celu edukacyjnym, by wiedzieli, że od teraz musimy się zauważać, bo wspólnie zamieszkujemy ten sam skrawek ziemi. I jeździmy tą samą windą, w której również mówi się "dzień dobry". A nie odwraca się do siebie plecami i udaje, że jesteśmy sam na sam z samym sobą.
"Proszę ustąpić tej pani", czyli redaktorki Polki.pl o ciąży... spożywczej
2 tygodnie temu okazało się, że mam za ścianą dość liczną rodzinę obcokrajowców. W niecałych 50 m2 jest ich ponad dziesięcioro (nie wliczam w to niemowląt, których płacz słyszę, zatem na bank tam są). Ostatnio wychodziliśmy z domów w tym samym momencie. Przysięgam - końca nie było widać. I naprawdę nic mi do tego, jak kto żyje, gdyby wszystko było jak należy. Wyobrażacie sobie cotygodniowe posiadówy u sąsiadów trwające 4 noce z rzędu? Jestem młoda, też imprezuję. I wszystko rozumiem. Ale za nic na świecie nie rozumiem, jak można robić taki hałas - w domu, na klatce, na balkonie. I mieć totalnie w dupie, że obok mieszkają ludzie, którzy również pracują. I zwyczajnie chcą odpocząć.
Zawsze wyobrażałam sobie, że z sąsiadami można się kumplować. Gdy mieszkałam z rodzicami, pani z naprzeciwka wpadała podlewać kwiaty w trakcie naszych wczasów. Piętro niżej mieszkała moja kumpelka, z którą wychodziłyśmy "i na rolki, i na nogi". A teraz? Teraz do moich sąsiadów głupio byłoby mi pójść po szklankę mąki. Dlaczego? Bo nie wypada, bo co sobie pomyślą, stwierdzą, że ich wykorzystuję, że się narzucam i w ogóle zawracam im głowę. Już słyszę teksty po trzaśnięciu drzwiami: "co ona nie mogła sobie kupić tej mąki? W dzisiejszych czasach nic nie ma za darmo!".
Moje koleżanki, których sąsiadami są seniorzy, mają zdecydowanie lepiej. Ludzie starej daty pamiętają te czasy, kiedy sąsiad był bliższy niż rodzina. Przykładowo pani z naprzeciwka pilnuje mieszkania mojej przyjaciółki, gdy ta tylko wyjeżdża. Odbiera listy, przypomina o głosowaniach wspólnoty mieszkaniowej, przed wyjściem na zakupy pyta, czy czegoś nie potrzebujecie. Czujecie akcje? Dla mnie to jakiś kosmos. Bo co mam powiedzieć, gdy moi sąsiedzi nawet nie odpowiadają "dzień dobry"...
Ten tekst jest apelem do wszystkich osób przed, w trakcie lub po przeprowadzce do Warszawy (innych miast również). Ludzie bądźmy dla siebie mili i pomocni. Mówmy sobie "dzień dobry". Uśmiechajmy się. Niech ta znienawidzona Warszafka okaże się cudownym miejscem dla każdego z nas, a nie miejscem, w którym czujemy się obco.
Przeczytaj więcej komentarzy naszych autorów na Polki.pl