Niebawem walentynki. Na sam dźwięk tego słowa mam napad mdłości.
Wyjaśnijcie mi, Drogie Panie, co jest w tym takiego pociągającego, że wraz z tłumem innych nawiedzonych spędzicie czas na randce, np. w knajpie, przekrzykując się w hałasie wśród innych par. Ciaśniej, drożej niż normalnie i trzeba rezerwację ogarnąć 3 miesiące wcześniej.
Tych pięciu rzeczy po prostu nie mów facetowi. Chyba że... chcesz się go pozbyć!
A może któraś podpowie, dlaczego akurat 14 lutego czeka na życzenia, kwiaty i prezenty? Jest przecież wiele innych okazji na miłosne wyznania i wyszukane podarunki. Taka na przykład rocznica ślubu czy poznania się? Co jej dolega? Można wtedy tak pięknie skastomizować to wydarzenie, a nie płynąć głównym nurtem wraz z gawiedzią, z którą chyba nie ma co dzielić intymnych chwil?
Czy do żadnej z was, wielbicielki dnia zakochanych (co za nazwa???), nie dotarły te często opisywane w kolorowych periodykach prawdy, że prawdziwy facet wyznaje miłość w nieco inny sposób niż za pomocą czekoladek w kształcie serca i wymuszonego „kocham” datowanego na 14 lutego?
Męski punkt siedzenia: Achutng baby! Te buty to zło!
Bo „kocham, zależy mi na tobie i dbam o ciebie” trzeba umieć zauważyć. A nie czekać aż zostanie podane na tacy, napisanie wielkimi literami i przypieczętowane kolacją przy świecach i różowym szampanem. Wyczytać je w śniadaniu podanym do łóżka w sobotni poranek, załatwieniu najbardziej znienawidzonej sprawy w urzędzie, ogarnianiu dzieci i zwierząt, żeby żona mogła pospać dłużej, pojechaniu przez pół miasta w śnieżycę po ulubionego pad thai’a do chińczyka, w którym gotuje prawdziwy Japończyk i specjalizuje się w tajskich daniach. I tym podobne.
Kocha się na co dzień, a nie od święta, a jak już świętujemy tę naszą miłość, to róbmy to po swojemu, a nie tak jak wszyscy.
To tyle,
Wasz Andrzej.
PS Dziękuję losowi, że zesłał mi normalną kobietę. I współczuję tym biedakom, których to szczęście ominęło.