Starzy, otyli i... wspaniali, o wspólnych wakacjach z Amerykanami - felieton Anny Kowlaczyk

starsza szczęśliwa kobieta fot. Fotolia
Pływam sobie właśnie po ciepłym morzu okrętem pełnym starych Amerykanów. Są (zwykle) otyli, albo (rzadziej) zasuszeni, hałaśliwi, pomarszczeni, pokryci plamami wątrobowymi i mają przesadnie białe protezy zębowe. Są przy tym najweselszymi i najbardziej towarzyskimi ludźmi, z jakimi dane mi było spędzać wakacje.
Anna Kowalczyk / 10.03.2017 08:48
starsza szczęśliwa kobieta fot. Fotolia

Jeśli dożyję starości, chcę się umieć bawić jak starzy Amerykanie na wakacjach. 

Jak stracić 6 tysięcy w 3 minuty (nie łamiąc prawa i nie robiąc NIC złego) - o kupowaniu "tanich" biletów 

A bo wymyśliliśmy sobie taki urlop: na przednówku, ale żeby było naprawdę ciepło i nie monotonnie, więc na morzu, co dzień inna wyspa, byle z solidną opieką medyczną pod ręką, bo nasz młody-chorowitek. No i wyszło, że nam zostaje pływanie po północnym wybrzeżu Ameryki Południowej, a wtedy starzy Amerykanie w pakiecie.

Ja w ogóle lubię starych ludzi, zdecydowanie wolę od młodych – może to skutek dzieciństwa bez dziadków, a może po prostu mam starą duszę. Tak czy siak, przepadam zwłaszcza za ich wisielczym poczucim humoru, za tymi wszystkimi dowcipasami zblazowanych starców, którzy już wszystko w życiu widzieli, przeżyli i mają do naszych młodzieńczych rozterek stosunek lekko pogardliwy, i słusznie. No więc teraz mam tutaj takich rozkoszniaków z górką trzy tysiące, bo nasz okręt jest wielki jak miasto. Gdyby nie moja rodzina i jeszcze może ze 3 podobne, średnia wieku pasażerów wynosiłaby 85 lat albo lepiej, a tak – będzie to może 84,999. I są cudowni.

Gdzie najchętniej podróżujemy zimą?

Oczywiście mogą tacy być, bo 50 lat temu zadbali o dobre plany emerytalne i odłożyli swoje do puchatej skarpety, dzięki czemu mogą sobie na emeryturze pływać po ciepłym morzu zamiast przy skręconym kaloryferze parzyć cienką herbatę trzeci raz z tej samej torebki. I piszę to drżącymi rękami, bo dokładnie taki los czeka mnie właśnie i moich rówieśników z pokolenia śmieciówkowo-frankowego wyżu demograficznego, którzy to dostaniemy na starość wielkie okrągłe nic. O ile wcześniej nie wykończą nas nowotwory. 

Ale to nie tłumaczy całej cudowności moich starych Amerykanów. No bo tacy na przykład starzy Niemcy, których spotyka się na wakacjach, też mają się finansowo nie najgorzej, ale nie prezentują takiej iście pchlej żywotności i werwy. Starzy Niemcy dostojnie stąpają krok za krokiem po rozgrzanych deptakach Lazurowego Wybrzeża czy hiszpańskiej Riviery. Z wolna obracają się na leżakach wcierając z pietyzmem olejki z filtrami pomiędzy zmarszczki steranych ciał. Nie wchodzą nikomu w drogę, zjadają swoje sznycle i wursty dyskretnie na uboczu.

Moi starzy Amerykanie zupełnie nie pamiętają, że są starzy. Pchają swoje balkoniki, jak by to były koszyki w supermarkecie i właśnie rzucono telewizory za pół ceny. Taszczą swoje aparat tlenowe, jak by to były torebki Vouittona. Obnoszą swoją tuszę z wdziękiem i dokładają sobie na kopiaste talerze, jak by jutra nie było. Bo przecież nie ma. A potem biorą udział w konkursach na najlepszy „belly flop”, czyli kto wskakując do basenu rozchlapie więcej wody, grają w bingo do białego rana, tańczą na dansingach pod rozgwieżdżonym niebem, flirtują, śpiewają i śmieją się bez przerwy.

Polska mama w amerykańskiej szkole: straszne jedzenie, świetne wychowanie i podejście do ludzi!

A przede wszystkim ciągle gadają i zagadują. Z uśmiechem. Na schodach, w windzie, w kibelku, przed, po i w trakcie każdego posiłku. Nie potrafią, nie mogą wprost przejść obok drugiego człowieka nie zaczepiając go serdecznie. A skąd jesteś? A co to za język? O jaki piękny! Dżeń dobłi! Walesa! A jak ci się rejs podoba? A pogoda dziś tak samo dobra jak wczoraj? A kolacja smakowała? A idziesz oglądać tańce na lodzie (tak, serio, mamy i to na statku)? O jaki cudny ten twój cutie pie, ile ma lat? No do schrupania! Normalnie chyba bym oszalała, ale oni są tak uroczy i bezpretensjonalni, tak szczerze zainteresowani nami i innymi ludźmi, że po długiej zimie w towarzystwie burkliwych współpasażerów warszawskiej komunikacji miejskiej, czuję się jak 5-latka, która dostała pod choinkę wielkiego pluszowego jednorożca i nie może się napatrzeć.

Zawsze gardziłam small talkami, uważając je za żenujący erzac Prawdziwej Rozmowy, ale teraz myślę sobie, że to kultura zagadywania jest ostatnią ostoją jakichś prawdziwych ludzkich interakcji nie zapośredniczonych przez fejsbuka albo wymuszonych przez relacje rodzinne czy zawodowe. Z lubością celebruję swoje odcięcie od internetu i słodko trawię czas wysłuchując o dzieciach i wnukach Jeffa z Florydy i Judy z Nebraski, których widzę pierwszy i ostatni raz. Tak się cieszę, że moje zupełnie normalnie niesforne trzyletnie dziecko nikomu tu nie przeszkadza, nawet jeśli biegając jak pijany zając w kapuście potrąci czyjąś laskę, rozleje soczek na pół obrusu, czy wystrzeli z widelca kawałek kurczaka wprost na jasną bluzkę Debby z Ohio. Bo Debby roześmieje się tylko serdecznie, opowie anegdotkę o swoim niegdysiejszym trzylatku, który dziś ma już 53 i troje wnucząt (kiedy to zleciało?) i zapyta, czy mały się naje bez tego kawałka. Bo jak nie, to ona mu przyniesie jeszcze kurczaczka.

Polecamy: Gdzie jechać na wakcje w maju? 5 najlepszych propozycji!

Redakcja poleca

REKLAMA