Moda to bardzo sterylne środowisko, które tylko pozornie otwiera się na świat, na inność. Modelki plus size, transgenderowe gwiazdy i tematy body positive przeniknęły do branży tylko dlatego, że są aktualnie... trendy. Tak naprawdę nikogo nie obchodzą piękne, puszyste panie, wspaniałe latynoski, wyjątkowe transseksualistki i inspirujące kobiety z ułomnościami. To tylko gra pozorów, na którą się łapiemy.
Modelki plus size i ich droga do samoakceptacji
Praktykant wie wszystko
Niedawno były stażysta Vogue'a napisał książkę, w której opisuje, jak naprawdę wygląda branża modowa. R. J. Hernández to Amerykanin kubańskiego pochodzenia, który pewnego, pięknego dnia postanowił wyrwać się z prowincji i spróbować szczęścia z american dream. Okazało się, że świat mody wcale nie różni się zbytnio od tego przedstawianego w filmach. Autor swoje doświadczenie zdobywał w topowych magazynach - Elle, W, Vogue. Z tego ostatniego został wywalony za to, że jego stroje były zbyt ekscentryczne i nie pasowały do wizerunku marki. Serio? W świecie, gdzie każdy wyglądający jak idiota jest trendsetterem? A jednak.
Niewinna moda?
W książce "An Innocent Fashion" R. J. Hernández tworzy postać wzorowaną, jeden do jednego, na nim samym. Elián San Jamar zaczyna pracę w wydawnictwie pod pseudonimem Ethan St James. Przyjmuje angielskie nazwisko, by nie kojarzyć się z mniejszościami etnicznymi. Tak samo stało się w prawdziwym życiu, kiedy to R.J. stworzył alter ego i pracę w Vogue zaczął pod pseudonimem Seymour Glass. Według niego bogaty biały człowiek rządzi branżą.
Pracując z największymi nazwiskami branży miał okazję by poznać tę całą machinę od podszewki. Pokazy mody, gwiazdy, wielkie imprezy, obłuda, manipulacja i cała reszta, która składa się na to jakże ładnie ubrane bagienko.
R. J. Hernández magazynowi The Guardian przyznał ostatnio - Myślę, że aktualnie jest trend na bycie bardziej tolerancyjnym dla odmienności. Jednak tak się dzieje, bo jest to modne, ale w rzeczywistości każdy w branży ma to tak naprawdę gdzieś. - stwierdzenie to mam wrażenie, że jest bardzo prawdziwe... Przykre, ale prawdziwe.
Wszystkie przyznacie, że od jakiegoś czasu widać tendencję wynoszenia na piedestał inności. Niepełnosprawne modelki, otwartość dla "prawdziwych" kobiet z fałdkami na brzuchu (i - o zgrozo - z cellulitem), genderyzmu, czy akcji takich jak #bodypositive czy #nomakeup. Mówimy, że wszystko idzie w dobrą stronę, a sztuczne i wychudzone modelki zostaną nareszcie zdetronizowane. Bzdura.
Oczywiście dobrze, że takie działania są w ogóle podejmowane, bo z czasem może staną się normalnością. Jednak czuję pełną premedytację branży i lansowanie tego trendu. To taka manipulacja świata mody, na którą się dajemy złapać. Przecież wciąż w mediach mamy utarty ideał kobiety, który nie ma zamiaru się zmieniać. Ikony stylu są wychudzone, a normalna kobieta powinna być dobrze ubrania, aktywna fizycznie i być wiecznie na diecie. Nie mówiąc o tym, że powinna mieć doskonałą cerę i włosy, a ten efekt uzyska dzięki stosowaniu kosmetyków marki Xyz...
A może się mylę i szukam tylko negatywów? Tak, czy siak nie można się poddawać. A może pozornie stworzona moda na odmienność stanie się zwyczajnie - normalnością? W końcu kłamstwo powatrzane wiele razy staje się prawdą. Może brudne zagrywki branży odbiją się im czkawką.