Ja chwytam za telefon do naszej rodzinnej Pani Doktor, on dzwoni sprawdzać, czy będzie miejsce nad morzem.
- Pani Doktor, czy ja z 20-dniowym niemowlakiem mogę jechać nad morze? Są upały, dzieci się męczą, ja też.
- A jedź, jeśli nie macie teraz szczepienia przez tydzień, to jedźcie, co za różnica, gdzie będziecie przez ten czas. W końcu jedziecie do rodziców, to też dom, a nie pensjonat.
Spoglądam ponownie na niego, kiwa tylko głową – możemy jechać.
Kiedy? Jutro rano? OK – jest późne popołudnie. Co ja mam zapakować? Dla nas, dla niemowlaka, dla starszych, dla psa. Pakujemy jak leci, po kilka kompletów, przecież tam też można uprać. Wózek, wanienka, lekarstwa pierwszej potrzeby, zapas pieluch i już. W sumie jesteśmy gotowi. Samochód wygląda jakbyśmy jechali na 3 tygodnie. Bagażnik dachowy zapchany, tył samochodu podobnie. Rano jesteśmy gotowi do drogi.
Tym razem prowadzi on, chociaż po drodze kilka razy będziemy się zmieniać. Jedziemy z 20-dniowym maluchem, roczniakiem i 6 latkiem – przygoda się rozpoczyna. Do tego dochodzi wiecznie obrażony pies i mamy komplet.
Przystanków po drodze jest chyba z 50. Droga zamiast 6 godzin, zabiera nam 9. Jedziemy, jak dzieci śpią, jak się budzą – stajemy. Ja karmię, reszta odpoczywa w cieniu. Stajemy co 30 minut, żeby nie zamęczyć dzieci, bo upał niemiłosierny. Wodę pijemy hektolitrami. Psa poimy co chwila. Jesteśmy zmęczeni, ale zadowoleni, że już za chwilę, będziemy nad pięknym polskim morzem. Pieluchy zmieniamy obojgu też co 30 minut, bo picie przelatuje niczym przez sitko. Karmienie na postojach trwa wiecznie, mała mogłaby spędzić tak całą podróż. Trzymamy się jednak zasady - nie wyjmujemy z fotelika w czasie jazdy, dlatego droga trwa wieczność.
W podróży niezbędne akcesoria do zabawy + bajki sprawdzają się rewelacyjnie i pół drogi schodzi nam na radosnym nuceniu melodii z bajki „Świnka Peppa”. Docieramy na miejsce późnym popołudniem. Słońce nadal męczy, a my już wiemy, że dzisiejszy wieczór spędzimy wszyscy na plaży - czego chcieć więcej.
Prawie każdy nasz wyjazd wygląda podobnie. Prawie każdy jest spontaniczny. Nie przygotowujemy się tygodniami, decyzje zapadają często z dnia na dzień.
Niekiedy podróże są szaleństwem. Tak jak ta - niezapomniana. Tym razem los nas zaskoczył bardziej niż zazwyczaj.
Przygotowani, zapakowani, zmęczeni siedzimy wieczorem, zastanawiając się czy wszystko zabraliśmy. Ja czuję się dość dziwnie, jakby brała mnie gorączka – mierzę – 38.5 – nie jest dobrze. Biorę leki robi się lepiej – w końcu to tylko gorączka, a my już gotowi do wyjazdu. Pakujemy się więc rano do auta, dzieciaki jeszcze na śpiąco przenosimy. Ruszamy w drogę.
Wszystko jest super, gorączka nie wróciła do momentu, aż on, w połowie drogi, nad to samo morze, pyta czemu mam takie pryszcze na całej twarzy, a ja patrząc w lustro odpowiadam dość zdziwiona – to nie pryszcze – to ospa mi wysypała. Wtedy wiemy już, że będzie to niezapomniany urlop, bo bliżej mamy do celu, niż z powrotem do domu.
Wywiad z motomamą, dla której samochód stał się niemalże drugim domem.