Kochana P.!
Kilka dni temu napisałam przemiły post na facebookowej stronie mojego miasta z arcykulturalną prośbą do współużytkowników, by rozważyli przykładanie większej wagi do formy swoich wpisów, a konkretnie – do poprawności językowej, bo przecież jesteśmy dorośli i dajemy wzór młodzieży, która nas czyta. Bo dbałość o jakość wypowiedzi to przejaw troski o innych forumowiczów i okazanie im szacunku. Bo wpisy typu: „Dlaczego na kompieliskuu jest tak bródno czy tam nikt niesprząta ludzie co z wami jak można mówic ze to nie wazne” odwracają uwagę od treści, gdyż wymagają skupienia się na formie. Na koniec żarliwie wszystkich pozdrowiłam – w moim wpisie nie było nic, co mogłoby jakkolwiek lub kogokolwiek urazić.
Wiele osób poparło ten „postulat”, niektórzy z wyraźną ulgą: „Dobrze, że wreszcie ktoś to napisał”. „Zanika zawstydzenie błędami, niewiedzą, wulgarnym językiem, językiem insynuacji. Zanika dążenie do douczania się, chęć sprawdzania co znaczą nieznane słowa. Upowszechnia się noicoztegoizm”.
Ale nie zabrakło i takich wpisów (pisownia oryginalna): „szczerze mnie to naprawde wali..gdy ktoś ma coś ciekawego do przekazania potrafie to sklecić w całość i to na swój sposób zrozumiec,ale skoro macie swój grajdół do spełniania swoich internetowych flustracji i pisania kto jest Profesorem Miodkiem ..to czytajcie ksiązki a nie siedzicie z nosem w fonie w SKM ce albo lecicie swoim suvem Bmw czy quszkurwakajem i pierdolicie rzeczywistość..a tu jeszcze o przecinki…..jprdl”. I one również zostały polubione i poparte. Rozgorzała dyskusja; przeciwników było mniej niż zwolenników, ale dobitnie zaznaczyli swoją obecność.
Poza wszystkim – to ciekawe zjawisko socjologiczne, nie sądzisz? Kiedy ja byłam uczennicą, słyszałam od nauczycieli, rodziców, dorosłych: „Można czegoś nie wiedzieć, to nie jest wstyd. Wstydzić się natomiast trzeba, gdy się chce tkwić w tej niewiedzy lub nią przechwalać. Jeśli czegoś nie wiesz, to sprawdzasz, uczysz się”.
Mam poczucie, że lata świetlne minęły od tego czasu. Nie ma już teraz hamulców, które wstrzymywałby przed beztroskim palnięciem głupoty, a braki w wykształceniu nakazywałyby publicznie ukrywać. Niektórzy z niechęci do edukacji uczynili wręcz swój atut.
Myślisz, że nastała era ignoranckich Nikodemów Dyzmów – nie tylko w polityce, ale i w innych dziedzinach życia? Warto jeszcze, staroświecko, mówić dzieciom: uczcie się, dobre wykształcenie to podstawa w życiu?
Całuję
Twoja zadziwiona A.
Jak naprawdę odpocząć na urlopie? Urlopie z rodziną...
Kochana A.!
Generalnie jestem całym sercem po Twojej stronie – i z racji zawodu, który obrałam, i z pasji do pięknych słów (czytanych, pisanych, mówionych), i z charakteru, który każe mi się wciąż doskonalić. Niechlujność polszczyzny razi mnie i mierzi, podobnie jak wulgaryzmy rzucane w nadmiarze, bezmyślnie, bez oglądania się na nikogo wokół. Gdy idę z dziećmi i mijam faceta, który na cały głos na środku ulicy wykrzykuje do swojej komórki stek kur…, pier…, jeb… i chu… – ostro zwracam uwagę. Niemal zawsze działa.
Pamiętam ze studiów wykłady o idiolekcie, czyli swoistym języku danego człowieka na pewnym konkretnym etapie jego rozwoju. (Fakt, niektórzy swój rozwój zatrzymali na poziomie niższym niż podstawowy…). Ów własny, nieuświadomiony lub całkiem świadomie używany język kształtuje się pod wpływem przynależności do określonej grupy społecznej, tradycji rodzinnej, wykształcenia, wreszcie, pardon le mot, gustu stylistycznego. Innymi słowy „kto z kim przestaje…”: niechluj z niechlujem będą mówić i pisać niechlujnie, profesor z profesorem raczej nie pozwolą sobie na słowne fuszerki. Zmierzam jednak do czegoś innego: otóż żeby ludzie mogli się zrozumiale komunikować, ich idiolekty – języki – muszą do siebie pasować. Lub, uwaga (o tym też mnie uczono na tych mądrych studiach!) – trzeba je samemu zręcznie dopasowywać, w myśl takiej samej zasady jak przy używaniu języków obcych: kto bieglej włada, na tym spoczywa większa odpowiedzialność – musi się bardziej wytężyć, by zrozumieć tego z gorszym akcentem czy mniejszą pulą słówek, a także samemu trochę mniej się popisywać elokwencją, by dać szansę drugiej stronie na odbiór swojego przekazu. Podobnie rzecz się ma z polszczyzną: czasem trzeba trochę spuścić z tonu, by kogoś nie zdeprymować swoją przemądrzałością. Jeśli sami mamy pięć fakultetów i wiele celnych przemyśleń, ale jednocześnie chcemy dobrze żyć z miłymi, lecz prostymi sąsiadami, wesołą panią z warzywniaka czy fajnym, zwyczajnym panem z serwisu – dopasujmy się do nich. Bo nawet uwaga o pogodzie, rzucona zbyt wyszukanie, sprawi, że nie będą wiedzieli, co odpowiedzieć, by się nie wygłupić.
Diabeł tradycyjnie tkwi na swej ulubionej pozycji: w szczegółach. Może przykre komentarze padły dlatego, że napisałaś „przemiły post z arcykulturalną prośbą” – a wystarczyłby miły z kulturalną?
Tego właśnie nam oraz Czytelniczkom „Polek” życzę – by wokół nas było miło, kulturalnie i nieprzesadnie. Coś (chyba wiek…!) mi mówi, że to niezły patent na dogadywanie się ze światem.
Całuję!
Twoja P.
Polecamy także:Wyglądają jak aniołki, ale pozory mylą! Dlaczego dziewczynki są dla siebie takie wredne?„Ty Żydzie!”, „Nie daj się ożydzić” – ile razy to słyszałaś? A ile razy słyszało to twoje dziecko? Dorośli się kłócą, dzieci słuchają. A złu wystarczy iskierka
Polecamy cykl felietonów... w formie listów. Paulina Płatkowska i Agnieszka Jeż, autorki powieści dla kobiet „Ciasteczko z wróżbą”, „Nie oddam szczęścia walkowerem" i „Szczęściary" piszą dla Was felietony w formie maili do przyjaciółki. O życiu, rodzinie, miłości, o wszystkim, co dla polskich kobiet, matek, żon, singielek, szczęśliwych i tych szczęścia szukających jest ważne.
Najnowsza książka Pauliny Płatkowskiej i Agnieszki Jeż „Ciasteczko z wróżbą” już do kupienia w Empiku. Zapraszamy też na blog pisarek - www.platkowskaijez.pl oraz na ich fanpage na Facebooku.