Co trzecia kobieta w ciąży piła alkohol. Czy należy je wszystkie zamknąć?

Kobieta w ciąży z lampką wina fot. Adobe Stock
Czy kiedy byłaś w ciąży, zdarzyło Ci się usłyszeć: „Daj spokój, lampka czerwonego wina nikomu nie zaszkodziła i w dodatku zwiększa stężenie żelaza”? Albo: „Kawę pijesz, to jeden mały drink miałby ci zrobić krzywdę? To na rozluźnienie”. „Piwo to prawie nie alkohol, poza tym wspomaga laktację, więc jak ma szkodzić?”.
Kobieta w ciąży z lampką wina fot. Adobe Stock

Kochana P.!
Czy kiedy byłaś w ciąży, zdarzyło Ci się usłyszeć: „Daj spokój, lampka czerwonego wina nikomu nie zaszkodziła i w dodatku zwiększa stężenie żelaza”? Albo: „Kawę pijesz, to jeden mały drink miałby ci zrobić krzywdę? To na rozluźnienie”. „Piwo to prawie nie alkohol, poza tym wspomaga laktację, więc jak ma szkodzić?”.
Zakładam, że tak. Mnie się zdarzyło. To chyba dość powszechne zjawisko, skoro badania pokazują, że co trzecia kobieta w ciąży piła alkohol. Zatem trzydzieści procent dzieci jest narażonych na dramatyczne konsekwencje wynikające ze współpicia z matką, gdy były w jej brzuchu.
FAS, czyli alkoholowy zespół płodowy (lub FAE – alkoholowy efekt płodowy, łagodniejsza odmiana) to zespół schorzeń, które są wynikiem działania alkoholu na dziecko w okresie prenatalnym. Lista powikłań jest zatrważająca: opóźnienia w rozwoju, zaburzenia dużej i małej motoryki, problemy z koordynacją, trudności w kontaktach społecznych, zaburzenia zachowania, anomalie w budowie narządów zewnętrznych, nadpobudliwość, problemy z koncentracją i nauką, zniekształcone rysy twarzy. I wiele innych.

Zanim dowiedziałaś się o ciąży, zrobiłaś coś, co mogło źle wpłynąć na rozwijające się w twoim brzuchu dziecko?

Oczywiście – jednokrotne wzniesienie toastu kieliszkiem wina to nie to samo co bycie na permanentnym rauszu, ale skoro nie wiadomo, ile można, to może lepiej się wstrzymać?
Czy przytoczone konsekwencje wystarczają, żeby odstraszyć od picia alkoholu w ciąży? Teoretycznie tak powinno być, bo przecież żadna matka nie chciałaby zafundować dziecku (i sobie) takiego losu. Skoro jednak statystyki nieubłaganie pokazują, że co trzeciemu dziecku alkohol krąży w żyłach, nim zacznie obowiązywać jego oficjalna metryka, to znaczy, że problem jest.

Wczoraj w radiu usłyszałam o kampanii „Kocham. Nie piję”. Doskonały pomysł – edukacja to podstawa. Zapewne część kobiet sięga w ciąży po alkohol bez świadomości, jak fatalne konsekwencje może sprowadzić na jej dziecko.
A co z tymi, które mają świadomość, że szkodzą nienarodzonemu dziecku, a mimo to nie odmawiają sobie używek? Rzecznik Praw Dziecka wystąpił z inicjatywą ustawodawczą, która miałaby chronić dzieci już przed ich urodzeniem – matki nadużywające niedozwolonych substancji byłyby kierowane przez sąd na przymusowe leczenie szpitalne. Co o tym sądzisz?

Ściskam,
Twoja A.

Co czeka ciężarne i kiedy zmiany wejdą w życie? Nowe standardy okołoporodowe

Kochana A.!
Człowiek jest bardzo sprawny w znajdowaniu sobie wymówek oraz usprawiedliwień. Słyszałam już, że drób i kaszanka to nie mięso, że raz – nie zawsze, że wyjątek potwierdza regułę… – dlatego stwierdzenie, że „piwo to prawie nie alkohol” wcale mnie nie dziwi.
Jednocześnie jednak im dłużej żyję, tym mniej jestem zasadnicza. Startowałam z bardzo idealistycznego, akuratnego, czarno-białego postrzegania świata: to jest prawe, a to nieprawe, tak trzeba czynić, a tak nie wolno. Nadal uważam, że dobrze, gdy młodzi ludzie są bezkompromisowi. Kiedyż indziej w życiu mieliby w coś wierzyć z młodzieńczą żarliwością…? Za młodu trzeba być idealistą – dzięki temu potem, naturalną koleją rzeczy nieco obniżając loty, nadal pozostaje się przyzwoitym człowiekiem.

Tym, czego nauczył mnie czas, jest umiar. Umiar, rozsądek, kierowanie się dobrem kochanych ludzi, a także tych mniej kochanych, wreszcie i swoim, do tego odpowiedzialność i poszanowanie środowiska.
W tej nowej postawie umiarkowania pozwalam dzieciom na trochę bałaganu i szczyptę marnowania czasu (cholerny tablet...!). Sobie na trochę niedoskonałości i szczyptę lenistwa. Przyjęłam, że nie każda sztuka odzieży naszej licznej rodziny musi być uprasowana, nie każdy wykryty chwast – natychmiast wypielony (z korzeniem!); że i ja, i inni, nie zapominając o rozsądku i o ideałach, możemy czasem w jakiejś dziedzinie życia dać sobie przyzwolenie na coś niezdrowego lub głupiego.
Wracając do tematu, który poruszyłaś – nie znam faktów medycznych, myślę jednak, że od małego kieliszka wina wypitego raz w miesiącu jest dość daleka droga do FAS lub FAE. Ważniejsze wydaje mi się, żeby to naprawdę była mała ilość i rzadko wypijana, niż żeby za wszelką cenę powstrzymać się przed każdą szkodliwą substancją. Podobne zdanie mam na temat całego ciążowego żywienia. Wszystkie zgodzimy się co do tego, że trzeba jak najzdrowiej, jak najnaturalniej, jak najlepiej. Ciało zresztą do pewnego stopnia z tymi zaleceniami „współpracuje” – na przykład ja, zapalona kawoszka, we wszystkich trzech ciążach miałam awersję do kawy. Jednak czy udręczanie się niezjedzeniem pączka, hot doga czy pięciu czipsów naprawdę jest tak ważne? Moim zdaniem nie. Zwłaszcza, jeśli ten pączek jest poprzedzony zdrowym, pełnowartościowym obiadem oraz daje ciężarnej pół godziny błogiego nastroju. Diabeł doprawdy tkwi w proporcjach. Sól kuchenna to silna trucizna – śmierć człowieka wywoła 250 g soli zjedzonej na raz. Kofeina zabije nas w ilości 3,2 grama, dawka śmiertelna alkoholu to 4 promile – nieco ponad 200 g czystego alkoholu. Z kolei cukier prowadzi do ciągłego stanu nadmiernego zakwaszenia organizmu, powoduje raka, doprowadza do poważnych zaburzeń hormonalnych i psychicznych.

Będąc świadomymi konsumentami, z miejsca powinniśmy przestać słodzić, solić, jeść mięso, a jeśli nam miłe środowisko naturalne, to także raz na zawsze przestać jadać awokado i olej palmowy, bo ich uprawy w stopnie nieprawdopodobnym dewastują przyrodę. Nie robimy tego jednak. Z wygody, z nawyków chodzenia na łatwiznę, z przywiązania do określonych smaków. Bo nie chcemy uchodzić za eko-dziwaka, bo po cichu uważamy, że to niesprawiedliwe: czemu wszyscy naokoło mieliby się obżerać frykasami, a my żyć o wodzie, kaszy i lokalnych warzywach sezonowych? Rak to jakaś odległa ewentualność, na ból głowy można wziąć tabletkę, od cukrzycy tak od razu się nie umiera, a Meksyk i Chile niech sobie same radzą z problemem awokado.

Ta ironia, którą kończę swój list, ma jeden cel. Nie musimy być ortodoksyjni – ale bądźmy ŚWIADOMI! Tego, co jemy, co fundujemy dzieciom. Tego, że nasze wybory mają realne, śmiertelnie poważne konsekwencje.
Całuję
Twoja P.

Polecamy także:Wyglądają jak aniołki, ale pozory mylą! Dlaczego dziewczynki są dla siebie takie wredne?„Ty Żydzie!”, „Nie daj się ożydzić” – ile razy to słyszałaś? A ile razy słyszało to twoje dziecko? Dorośli się kłócą, dzieci słuchają. A złu wystarczy iskierka

Polecamy cykl felietonów... w formie listów. Paulina Płatkowska i Agnieszka Jeż, autorki powieści dla kobiet „Ciasteczko z wróżbą”, „Nie oddam szczęścia walkowerem" i „Szczęściary" piszą dla Was felietony w formie maili do przyjaciółki. O życiu, rodzinie, miłości, o wszystkim, co dla polskich kobiet, matek, żon, singielek, szczęśliwych i tych szczęścia szukających jest ważne.

Najnowsza książka Pauliny Płatkowskiej i Agnieszki Jeż „Ciasteczko z wróżbą” już do kupienia w Empiku. Zapraszamy też na blog pisarek - www.platkowskaijez.pl oraz na ich fanpage na Facebooku.

Redakcja poleca

REKLAMA