Brak stanika pod ubraniem - kogo to gorszy i dlaczego?

Kobieta zdejmuje stanik fot. Fotolia
Rozpinam marynarkę, pod którą mam koszulkę. Pod koszulką nic, ale to nie tiul czy prześwitujący jedwab, tylko konkretna bawełna, a i tak przyciągam tyle spojrzeń, ile przed chwilą Andrzej Seweryn w roli króla Leara. Nie mam natury ekshibicjonistki, lubię ładną bieliznę, ale to ja decyduję, co i kiedy włożę. A zdumienie, że kobieta ma piersi i nawet – och, co za straszne słowo! – brodawki – nieustająco mnie dziwi.
Kobieta zdejmuje stanik fot. Fotolia

Kochana P.!
Po raz kolejny sprawdziło się powiedzenie, że najlepszych odkryć dokonuje się przypadkiem. A było tak: miesiąc temu, w listopadowy poniedziałek, obudziłam się za późno, więc w jeszcze większym pośpiechu niż zazwyczaj szykowałam dzieci do szkoły. Wzięłam prysznic, obudziłam towarzystwo, przygotowałam śniadania i torebki z jedzeniem, odszukałam torbę na basen, legitymację, ukochanego misia i pognałam się ubierać. Majtki, skarpetki, dżinsy, o – nie mam żadnego stanika w komodzie. Dzień wcześniej wszystkie wyprałam – schną w pralni w piwnicy, nie wiem, czy wyschły, nie mam już czasu iść i sprawdzać. A co tam, założę T-shirt i bluzę, a na to kurtkę, zresztą i tak po rozwózce wracam do domu, więc nikt nie zauważy, że jestem bez biustonosza.

Nowa reklama Pepco oburza. „Umacniacie stereotypową rolę kobiety”, czyli miało być rodzinnie, a wyszło seksistowsko?

Ktoś jednak zauważył – ja sama. Siedziałam przy biurku, stukałam w klawisze i było mi tak… wygodnie. Poszłam z psem do lasu – nieskrępowanie. Robiłam zupę – luz. Zawoziłam na tańce – swoboda. Oglądałam film na kanapie – komfort.
Odkryłam, że oswobodzonym piersiom jest bardzo dobrze. Zdecydowanie lepiej niż w jakimkolwiek modelu biustonosza. Hm, pomyślałam, dlaczego ja przez całe życie sądziłam, że muszę nosić stanik? I kiedy się nad tym zamyśliłam, to wyszła mi z tego opresyjna historia. Pod koniec podstawówki z niepokojem oglądałam się w lustrze – czy już mam piersi w rozmiarze A, które można opakować w biustonosz, tak by Boże broń żaden kolega nie wypatrzył ich przez koszulkę – sauté. Szukanie pierwszej bielizny, która nie była ani ładna, ani wygodna, a przede wszystkim potrzebna. Babcia jednak mówiła: „Kobieta musi nosić biustonosz, bo on podtrzymuje biust. Nie będziesz nosić, to się zdeformuje i opadnie. Dbaj o wygląd, pamiętaj”. No to dbałam. Pojawiły się markowe staniki, był większy wybór. Pod sukienki letnie, koszule flanelowe, grube swetry z wełny – zawsze biustonosz. Podczas ciąży, po ciąży, w czasie karmienia – stanik. Od jakiegoś czasu byłam niezadowolona z każdego posiadanego modelu. Niby okej, ale zawsze jakiś mały defekt. Każdy biust jest inny, a przemysł bieliźniarski oferuje ujednolicone rozwiązania. Zmierzyłam setki staników, wybierając je samodzielnie lub z pomocą sprzedawczyń – ideału nie znalazłam.

Dlaczego bardziej mnie przekonuje reklama z dojrzałą aktorką, a nie z młodą blogerką

Za to bez stanika – czuję się cudownie. Oddycham pełną piersią, nieskrępowaną fiszbinami, haftkami, gumkami, koronkami. Konwenansem. Potrzebą innych. Tak, innych. Okazuje się bowiem, że o ile mnie jest bardzo dobrze z uwolnionym biustem, to społeczeństwo raczej wolałoby go wtłoczyć w uprząż.
Byłam w teatrze. Gorąco, ogrzewanie hajcuje. Podczas przerwy rozpinam marynarkę, pod którą mam koszulkę. Pod koszulką nic, ale to nie tiul czy prześwitujący jedwab, tylko konkretna bawełna, a i tak przyciągam tyle spojrzeń, ile przed chwilą Andrzej Seweryn w roli króla Leara.
Czekam, aż córka skończy zajęcia teatralne. Koleżanka przygląda mi się wnikliwie i konfidencjonalnym szeptem pyta: „Ty nie masz stanika?”. Potwierdzam. „No ale wiesz, to trochę widać. Nie boisz się, że ktoś zobaczy?”. Ja jestem w bawełnianym T-shircie z długim rękawem, średnio opiętym i z zabudowanym dekoltem, ona ma na sobie obcisły sweter w serek. W tym głębokim wycięciu, jak na tacy, serwuje podparte, zebrane i wypychane ku światu bardotką piersi.
Nie mam natury ekshibicjonistki, lubię ładną bieliznę, podczas intensywnego uprawiania sportu chyba jednak wolę utrzymać swoje piersi bielizną w bezruchu, ale to ja decyduję, co i kiedy włożę. A zdumienie, że kobieta ma piersi i nawet – och, co za straszne słowo! – brodawki – nieustająco mnie dziwi.

Całuję
Twoja (bez stanik)A

„Dlaczego nie mogę wyjść, wyglądając jak chcę, żeby jakiś facet nie złapał mnie za tyłek?”.

Cześć, Bezwstydnico!
Jako młoda dziewczyna nosiłam wyłącznie biustonosze o sztywnych, wyprofilowanych miseczkach. Nie, nie chodziło o to, by optycznie zwiększyć biust – a o nieszczęsne brodawki. Które czasem, na przykład w pracy, pod wpływem zimna twardniały. Przez co stawały się widoczne. Co mnie wprawiało w okropne zażenowanie. Chciałam być traktowana poważnie i merytorycznie – a czy można traktować poważnie i merytorycznie kogoś, komu akurat w widoczny sposób stwardniały sutki?...
Takie biustonosze wybierałam długo, bardzo długo. Tylko takie wchodziły w grę, tylko takie wybierałam. Nawet moje kostiumy kąpielowe na basen lub na lato musiały mieć sztywne miseczki.
Urok nienoszenia stanika w ogóle odkryłam dopiero latem tego roku. Byłam w połowie ciąży. W pozycji siedzącej góra brzucha przywierała mi do dołu biustu, w stojącej i w ruchu pot kroplił się między piersiami.

Najpierw więc zdjęłam, bo gorąco.
Potem odkryłam, że mi bardzo wygodnie.
Tak wygodnie, że nie wróciłam do noszenia staników aż do końca ciąży.
Teraz noszę – bo karmię. A że najmłodszą zamierzam karmić tak jak starsze dzieci – przez mniej więcej rok, to jeszcze trochę ponoszę. Później – zobaczymy.
W ogóle, wiesz? W upływie życia, tym fascynującym marszu wciąż do przodu najwspanialsze jest właśnie odkrywanie raz po raz – że WCALE NIE MUSIMY! Tego, tamtego, owego. Nie musimy spełniać większości oczekiwań. Nie musimy być ideałami. Nie musimy koniecznie mieć płaskich brzuchów albo farbowanych włosów. A w każdym razie nie ma to nic wspólnego z naszym poczuciem szczęścia! Ty jesteś szczęśliwa bez stanika i farby, ja jestem szczęśliwa, choć zmieniłam rozmiar S na M oraz nie co dzień robię makijaż.
Co więcej – czuję, że w kwestii wyzwolenia sporo jeszcze przed nami. Że przytoczę tylko dwa cytaty z dwóch bliskich nam osób.
Stefania Grodzieńska w swej pełnej wdzięku i humoru książce Już nic nie muszę z radością rozpisywała się o zaletach starości. Na przykład: jako młoda tancerka musiała trzymać restrykcyjną dietę. Teraz – nie musi. Nie musi także się przypochlebiać, wstawać o określonej godzinie, zważać, co sobie inni pomyślą. O ironio, mimo tego niezważania, do końca pozostała czarującą, ujmującą elegancką (i szczupłą!) kobietą.

I jeszcze Jeremi Przybora:
Znaleźliśmy się w wieku – trudna rada –
że się człowiek przestał dobrze zapowiadać.
Ale z drugiej strony również cieszy się –
że się również przestał zapowiadać źle.

Ha! No właśnie! Nie patrzmy na dojrzałość jak na ostatni dzwonek, jak na ostrzeżenie, że następny etap to już przekwitanie. Dojrzałość to smak, rozkwit, samoświadomość, pewność siebie. Spokój  i radość życia.
Czego Tobie i wszystkim naszym Czytelniczkom z serca życzę,
Paulina

Polecamy cykl felietonów... w formie listów. Paulina Płatkowska i Agnieszka Jeż, autorki powieści dla kobiet „Nie oddam szczęścia walkowerem" i „Szczęściary" piszą dla Was felietony w formie maili do przyjaciółki. O życiu, rodzinie, miłości, o wszystkim, co dla polskich kobiet, matek, żon, singielek, szczęśliwych i tych szczęścia szukających jest ważne.

Najnowsza książka Pauliny Płatkowskiej i Agnieszki Jeż „Marzena M.” już do kupienia w Empiku. Zapraszamy też na blog pisarek - www.platkowskaijez.pl oraz na ich funpage na Facebooku.

Redakcja poleca

REKLAMA