Z życia wzięte - prawdziwa historia o podejściu do kobiet

Z życia wzięte fot. Fotolia
Z kobietą trzeba umieć postępować. Można się tego uczyć na swoich błędach, lecz chyba lepiej... na cudzych!
/ 17.06.2015 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Pani była niewysoka i mocno zaokrąglona, pan – znacznie od niej wyższy, z wyraźną nadwagą i do tego wąsaty. Oboje mieli już dobrze po pięćdziesiątce. Robili wrażenie ludzi, którym wspólne życie układa się może bez większych wzlotów, ale też którzy nie oczekują od niego fajerwerków. Są zadowoleni z tego, co mają, bo widzą, że więcej można mieć tylko na filmach. A być ze sobą tyle lat co oni – to i tak dużo.

Jak to bywa u większości małżeństw, ich zakupy przebiegały według ustalonego schematu. Pan kręcił się w kółko, ziewał, co chwilę spoglądał na zegarek i od czasu do czasu łapał w rękę jakiś ciuch, oglądał go i z politowaniem uśmiechał się pod wąsem. Natomiast pani oddawała się czerpaniu przyjemności płynącej z zakupów. Przemykała od wieszaka do wieszaka i pieczołowicie przeglądała każdy ciuch, który sklep miał do zaoferowania. A ja się temu wszystkiemu przyglądałem. Też byłem z żoną na zakupach, także nie miałem niczego do roboty. Zawsze w takich sytuacjach znajdowałem sobie obiekt do obserwacji. Tym razem padło na nich. Kręciłem się więc wokół przymierzalni, w której przebywała moja ukochana Ania, i ukradkiem zerkałem na tę parę starszą od nas o jakieś dwadzieścia lat. W końcu pani wpadło coś w oko – i się zaczęło.

Najpierw na jej twarzy pojawiły się rumieńce, a potem zdjęła puchaty sweter z wieszaka, pogładziła rękoma, rozłożyła na całą szerokość, westchnęła i przełożyła go przez ramię. Znalazła metkę, zbladła i jeszcze raz westchnęła. Potem podeszła do sprzedawczyni i zapytała, czy ten sweterek jest w rozmiarze 46. Ta powiedziała, że musi sprawdzić na zapleczu. Przyniosła rozmiar 46, a pan w tym czasie nadal przechadzał się, nie nabrawszy nawet najmniejszego podejrzenia, że za chwilę czeka go niezła przeprawa. Pani odebrała właściwy rozmiar od sprzedawczyni, podeszła do lustra, włożyła sweter i kolejny już raz westchnęła ciężko.

– Misiu… – powiedziała nieśmiało, ale pan najwyraźniej nie usłyszał. – Misiu!
Pan podskoczył jak oparzony i szybko się odwrócił, a potem nerwowo uśmiechnął i podszedł do małżonki.
– Ładny? – pani obróciła się tak, aby pan mógł ją zobaczyć z każdej strony.
– No… – mruknął, jednak na jego twarzy nie dostrzegłem zachwytu. Raczej znudzenie.
– Ale powiedz coś więcej – nalegała.
– No ładny, ładny… – westchnął.
– Oj, z tobą tak zawsze. Mnie się podoba – pani zrobiła dwa kroki w przód, potem dwa w tył i jeszcze kilka na boki. Potem zadumała się i znów westchnęła.
– Kupiłabym, ale cena…
– Ile kosztuje? – tym razem pan chyba naprawdę się zainteresował.
– Trzysta złotych…
– No sporo, sporo – odpowiedział.

Myślałem, że zareaguje bardziej zdecydowanie, lecz on najwyraźniej należał do kategorii potulnych mężów. Tych, którzy za cenę spokoju znoszą więcej, niż zniosłaby bardziej nerwowa większość z nas. Stał tylko i patrzył. A gdy pani jeszcze raz zapytała go, co sądzi – mając pewnie na myśli i urodę sweterka, i jego cenę – to tylko wzruszył ramionami, uśmiechnął się głupkowato i dalej poszedł spacerować. Tym samym dał małżonce do zrozumienia, że decyzja należy do niej. Pani powinna się ucieszyć, lecz w jej oczach pojawiło się wahanie typowe dla dojrzałych gospodyń domowych, które przez lata pochopnych zakupów i nietrafionych wydatków nabrały dość zdrowego rozsądku, by myśleć nad tym, co kupują.

Pani stała więc, gładziła sweterek, wzdychała i na zmianę wkładała go i zdejmowała. W końcu poszła zasięgnąć rady ekspedientek, a te nie były już tak powściągliwe jak jej mąż. Wzięły ją w obroty we dwie. Przekonywały, że sweterek jest wełniany i stąd tak wygórowana cena. Jednak dzięki temu będzie jej służył bardzo długo.
– Naprawdę świetnie w nim pani wygląda. No i sama pani rozumie… To przecież wełna. Trochę droższa, ale zapłaci pani raz, a będzie nosić latami – mówiły.
– Romek… Romek, słyszałeś? – pani po raz kolejny zawołała swojego męża.
– Co takiego? – facet wyglądał, jakby ktoś właśnie wyrwał go z drzemki.
– Panie mówią, że warto, bo to wełna – powtórzyła. – Ja już sama nie wiem… A ty co myślisz? Powiedzże coś…
– No ładny – mruknął w odpowiedzi.
– Ale… – pani wyczuła w głosie pana wątpliwości, które zresztą sama miała.

Prawda była taka, że czekała, aby on je rozwiał, by pomógł jej spełnić marzenie o sweterku z wełny, który cały czas kurczowo ściskała. Żeby powiedział: „Pal sześć cenę, bierzemy!”. I się nie doczekała.
– Przecież – żachnął się pan – toż to zwykły polar za trzy stówy i tyle – w końcu wyraził jednoznaczną opinię.
– Gdzie tam polar, to przecież czysta wełna! – broniły sprzedawczynie.
– No mówię, polar z wełny za trzy stówy – pan uparcie obstawał przy swoim. Chyba go poniosło, bo zadziałały mu na nerwy nieco natarczywe ekspedientki. To wystarczyło. Pani poczerwieniała, odłożyła sweterek na ladę zdecydowanym ruchem, wycedziła „Dziękuję, do widzenia” i wyszła. Minęła chwila, zanim pan się zorientował, że jego żona wyszła, i też się ukłonił. Jeszcze przez chwilę słyszałem głośny, energiczny stukot damskich obcasów po sklepowej posadzce.
– Szymon… Szymon! – glos mojej własnej żony wyrwał mnie z zamyślenia. – Te oddaj – podała mi dwie sukienki. – A tę… Poproś, żeby panie ją odłożyły.
I dała mi do drugiej ręki jeszcze jedną.
– Czemu jej nie bierzesz? – spytałem.
– Fajna, ale droga. A chcę jeszcze do dwóch sklepów zajść – wyjaśniła. Poszedłem do lady. Panie te dwie sukienki odwiesiły, a jedną odłożyły do szuflady.
– Ale pan sobie nagrabił tym „polarem”, prawda? – zaczepiłem ekspedientkę.
Po chwili skojarzyła, o kim mówię.
– Aaaa… Nie, nie. My ich znamy. Oni wrócą za jakieś pół godziny. Zawsze tak robią – uśmiechnęła się przebiegle.

Wydało mi się to zabawne. Z drugiej strony – jakoś nie chciało mi się wierzyć. Wyszliśmy, żeby przejrzeć sukienki jeszcze w dwóch innych sklepach. Gdy Ania weszła do przymierzalni w tym drugim, mignęła mi przed oczami znajoma para. Tak, to byli oni. Dopiero wtedy uwierzyłem w to, co powiedziała ekspedientka. Tym razem role się odwróciły. To pani od sweterka wydawała się obojętna i niewzruszona, a pan skakał koło niej na tyle żywo, na ile pozwalała mu postura. Uśmiechał się przymilnie, łapał ją za łokieć, rozkładał ręce, żywo coś tłumaczył i co chwila wskazywał ręką na sklep, w którym porzucili ten cudowny wełniany sweterek. Pani co rusz odwracała się od niego, niby zaciekawiona tym, co na wieszakach, ale widać było, że nie interesuje jej asortyment, tylko to, żeby zademonstrować swoje rozżalenie. „O co tutaj chodzi?” – zastanawiałem się.
– Szymku, to może chociaż tę weźmiemy? – żona wyszła z przebieralni, żeby mi się pokazać w kolejnej sukience. Ale ja już wiedziałem, co robić.
– Coś jest w niej nie tak – stwierdziłem stanowczo. – Wiesz co? Chodź, wracamy po tę odłożoną. Ona była najlepsza.

Gdy weszliśmy do sklepu, pani z panem już tam byli. Ona ściskała swój wymarzony sweterek niczym jakieś trofeum wojenne, a on płacił za „polar z wełny” trzysta złotych. Po niej widać było wielkie zadowolenie, po nim zaś wyraźne poczucie ulgi. Niby minę miał niewzruszoną, ale nerwowe przestępowanie z nogi na nogę zdradzało, że musiał się nieźle natrudzić, żeby wszystko się szczęśliwie skończyło. W końcu odebrał od ekspedientki kartę, uśmiechnął się, lekko ukłonił i wyszli. Przed sklepem wziął od małżonki reklamówkę i w podzięce zainkasował przyjaznego buziaka. Poklepał panią po plecach i poszli. A dokładnie to pan chwilę czekał, w którą stronę pójdzie pani.

– I jak? – żona zdążyła przymierzyć sukienkę i odsłonić kotarę w przymierzalni.
– Fajna. A tobie się podoba?
– Bardzo – westchnęła.
– To czemu nie bierzesz? – spytałem.
– Jest strasznie droga… – skrzywiła się.
– A ile kosztuje?
Złapała za metkę i mi ją pokazała. Rzeczywiście, sukienka zdecydowanie do tanich nie należała. Trudno mi było ukryć zdziwienie na widok ceny, a nawet lekkie przerażenie. Ania, widząc moją minę, znowu westchnęła ciężko, zwiesiła ramiona i zaczęła zasuwać kotarę.
– Czekaj, czekaj! – krzyknąłem, nieco wbrew sobie. – Raz się żyje, weź ją! Mamy przecież trochę odłożone, nie?

Ania spojrzała jeszcze raz na sukienkę i uśmiechnęła się promiennie. Potem pocałowała mnie tak, jakbym jej nieba przychylił, i poszliśmy do kasy. A ja pomyślałem sobie, że mądry facet to taki, który uczy się także na błędach drugiego.

Więcej prawdziwych historii:

Redakcja poleca

REKLAMA