Z życia wzięte - prawdziwa historia o internetowych randkach

Z życia wzięte fot. Fotolia
Nie byłam przekonana do internetowych randek, chociaż moja przyjaciółka znalazła dzięki nim faceta. Podobno bardzo fajnego…
/ 16.06.2015 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia

Coś na zapleczu z głośnym brzękiem upadło na podłogę. Podskoczyłam nerwowo. „Byle to nie filiżanka, którą dostałam od Karola…” – pomyślałam. Wprawdzie padalec mnie rzucił, ale do niej miałam wielki sentyment.
– Klaudia… – w drzwiach za moim stanowiskiem pojawiła się pobladła Elżbieta i już wiedziałam, co chce powiedzieć.
– Nie, proszę cię, nie mów, że ją stłukłaś!
– Odkupię ci! Albo kupię dowolną inną, jaką tylko sobie wybierzesz! – mówiła skruszona, trzymając w ręce porcelanowe uszko.
– Nie odkupisz… Karol przywiózł mi ją z Japonii – westchnęłam zrezygnowana.
– Trudno, może tak miało być…
I tak zniknęła ostatnia rzecz, która kojarzyła mi się z byłym chłopakiem.

Od rozstania mijało właśnie pół roku. Wynajęłam pokój w innej części miasta, przestałam się kontaktować ze wspólnymi znajomymi, wyrzuciłam wszystkie pamiątki… Poza tą jedną filiżanką.
Chciałam zapomnieć o Karolu, ale nie chciałam też być sama. Marzyłam, że spotkam tego jedynego. Niestety, jak dotąd nikt się nie pojawiał. W tygodniu czas wypełniała mi praca, w co drugi weekend studia zaoczne, jednak samotne wieczory były dla mnie udręką. Pracowałam w urzędzie, więc na ogół miałam mnóstwo interesantów, co wymuszało skupienie na pracy, a nie problemach osobistych. Byłam chyba jedyną dziewczyną „z okienka”, która cieszyła się z kolejek. Nie cierpiałam za to pustek w urzędzie, kiedy to czas dłużył się niemiłosiernie, a koleżanki siedziały na zapleczu i rozmawiały o swoich planach wakacyjnych, ślubnych czy randkowych. Od czasu rozstania te pogaduszki mi przeszkadzały. Przypominały mi tylko, że jestem sama i kompletnie nie mam pomysłu, jak to zmienić.

– Zarejestruj się na portalu randkowym – poradziła mi Elka. – Ja idę już na czwarte spotkanie z jednym takim. Coś z tego będzie!
Zapytałam ją o tego nowego faceta i dowiedziałam się, że ma na imię Marek, ale woli, żeby nazywać go Marco. Poza tym uwielbia jazz, jeździ konno i ma całą kolekcję filmów Tarantino.
– To całkiem tak jak ty! – zauważyłam zdumiona. – Idealnie do siebie pasujecie.
– No właśnie! – w jej głosie zabrzmiała nuta triumfu. – To dzięki testowi dopasowania. Najpierw podajesz, co lubisz, a potem system kojarzy cię z partnerami, którzy zaznaczyli podobne rzeczy. Spróbuj!

Spróbowałam zatem, ale najpierw obejrzałam, jako niezarejestrowana, profile użytkowników. Wyglądało to obiecująco. Sporo mężczyzn lubiło jazdę na rowerze, tak jak ja, znalazłam też kilkunastu fanów filmów science-fiction, które uwielbiałam. Wypełniłam więc test i po kilku dniach odebrałam pierwsze wiadomości od użytkowników. Niestety, wszystkie były niedostępne, bo… nie wykupiłam abonamentu.
– Mogłaś mi powiedzieć, że jak nie zapłacę, to z nikim nie będę mogła korespondować – zgłosiłam pretensje do Iwony. – Na pewno nie właduję w to żadnej kasy!

Jakież było moje zdziwienie, kiedy następnego dnia odkryłam, że moje konto jest opłacone i mogę pisać, do kogo chcę…
– To z przeprosinami za tę filiżankę! – Elka pomachała mi z zaplecza.
Cóż, naprawdę nigdy bym sama za to nie zapłaciła, ale skoro już miałam aktywne to konto, postanowiłam spróbować szczęścia.

Mężczyźni, którzy do mnie pisali, byli bardzo interesujący i niejednokrotnie przystojni, ale często mieszkali w innych miastach. Ustawiłam więc sobie na profilu informację, że szukam kogoś z mojej okolicy. Najchętniej lubiącego wycieczki rowerowe, zakochanego w starych przebojach
i chodzącego na maratony filmowe.
– I jak? Poznałaś kogoś? – kolejny raz spytała Elka, która – gdy tylko nie było interesantów – zjawiała się, żeby poplotkować.
– Jeszcze nie byłam na randce, ale piszę z kilkoma fajnymi kolesiami – wyznałam. – A ty i twój Marco? Jak wam się układa?
– Fantastycznie! – ożywiła się. – Ostatnio był u mnie cały weekend… Rozumiesz, to już kolejny etap związku! – mrugnęła do mnie. – Chcę go zabrać na imieniny mamy, żeby poznał moją rodzinę. Ciekawiło mnie, czy ów boski Marco zna już plany Elżbiety, lecz taktownie nie zapytałam.
Przyjaciółka wpadła na pomysł, że pokaże mi jego zdjęcie, i wstukała coś do wyszukiwarki użytkowników na portalu.
– Jak to? Czyli on ciągle ma tutaj konto? – zdziwiłam się.
– Po co? Przecież jest z tobą.
– No tak, więc się nie loguje – wskazała na datę w górnym rogu strony. – Od pięciu tygodni nawet tu nie zajrzał. To chyba coś znaczy, nie?

Skinęłam głową, przyglądając się całkiem przystojnemu blondynowi o gładkiej twarzy, który patrzył na mnie ze zdjęcia. Chciałam powiedzieć Elce, że dobrze trafiła, ale wtedy właśnie weszła petentka
i musiałam skupić się na obsłużeniu jej. Kolejne godziny upłynęły pod znakiem wzmożonej aktywności interesantów, co było dziwne, bo podczas wakacji nikt nie lubi marnować czasu w urzędzie. W każdym razie w pracy nie miałam już ani chwili i do poczty zajrzałam dopiero w domu.
– Proszę, proszę – mruknęłam, otwierając pierwszą z czterech nowych wiadomości. Kwadrans później uznałam, że dwóch z facetów, którzy do mnie napisali, to mili goście, ale nie z mojej bajki; jeden to ktoś, kogo być może warto rozważyć, a ostatni… Wyglądał mi na strzał w dziesiątkę!
„Jeśli wytrzymasz z fanem „Gwiezdnych Wojen” oraz „Star Treka”, lubisz ścigać się po lesie na rowerze i bardziej cię kręcą wieczory przy lampce wina i muzyce z winyla niż szaleństwa na dyskotece, napisz do mnie” – zachęcał w prywatnej wiadomości.
A pod spodem dodał:
„Nie publikuję swojego zdjęcia, bo uważam, że w życiu liczy się coś więcej niż wygląd, ale mogę powiedzieć, że jestem wysokim blondynem o sylwetce ukształtowanej przez sport. Zainteresowana?”.
– O, tak, proszę pana! Bardzo! – mruknęłam sama do siebie i odpisałam.

Facet miał login Tommaso232, ale już w kolejnym mejlu przedstawił się jako Tomek. Był z mojego miasta, lubiliśmy te same rzeczy i oboje mieliśmy za sobą bolesne rozstania. Wysyłaliśmy do siebie po kilka wiadomości dziennie. Odkryłam, że przestałam czytać mejle od innych użytkowników, bo liczyło się dla mnie tylko to, co napisał Tomek. Kiedy widziałam w skrzynce nową wiadomość od Tommaso232, moje serce zaczynało walić jak szalone, a na twarz wypływał mimowolny uśmiech. Czułam, że nasze spotkanie w wirtualnej przestrzeni internetu było dziełem przeznaczenia. Wszystko zaczęło się przecież od zniszczenia pamiątki po moim byłym… Gdyby Elka nie stłukła tej filiżanki, nie czułaby się zobowiązana do opłacenia mi abonamentu, a wtedy nie poznałabym Tomka. A zatem przeznaczenie, prawda?

Kiedy jednak ludzie znajdują ze sobą wspólny język, pisanie przez internet szybko przestaje im wystarczać. Właśnie dlatego tak się ucieszyłam, kiedy Tomek zaproponował mi spotkanie. Umówiliśmy się w restauracji w mojej (a właściwie naszej) dzielnicy. Przy okazji wyszło na jaw, że oboje lubimy włoską kuchnię, za to nienawidzimy sushi. To już któraś z kolei rzecz, która nas łączyła. Tomek w piątek wyjeżdżał służbowo, więc koniecznie chciał się ze mną spotkać wcześniej, najlepiej w czwartek po południu. Zgodziłam się. „U Giovanniego” wcale nie było knajpką prowadzoną przez Włocha o imieniu Giovanni, ale od razu mi się tam spodobało. Przyszłam troszkę wcześniej, więc wybrałam stolik w głębi sali, skąd mogłam obserwować drzwi. Popijałam colę i czekałam na wysportowanego blondyna, który miał się zaraz pojawić. Dwa razy poczułam piknięcie w sercu, kiedy do lokalu wchodził młody, jasnowłosy, wysoki mężczyzna, ale za każdym razem witał się z kimś innym.

Nagle… Do restauracji wszedł ON. Tak, ON. Mam rewelacyjną pamięć do twarzy, dlatego rozpoznałam go od razu, chociaż teraz miał nieco inną fryzurę.
– Klaudia? – zapytał niskim, ciepłym głosem, podchodząc do mojego stolika. – To ja, Tommaso. Od razu cię poznałem, chociaż wyglądasz dużo piękniej niż na zdjęciu!
– Tommaso? – wymamrotałam w szoku.
– No przecież! – roześmiał się. – Cieszę się, że przyszłaś! Już nie mogłem się doczekać, żeby cię spotkać na żywo!
– Tak? – nie potrafiłam wykrztusić z siebie nic inteligentniejszego, ale on chyba wziął moje oszołomienie za przejaw onieśmielenia jego urokiem osobistym. Na moment oboje zamilkliśmy, żeby wybrać dania z karty, a mnie ta chwila była potrzebna, żeby pozbierać myśli. A miałam o czym myśleć, bo facet, który siedział naprzeciwko mnie, nie zawsze przedstawiał się jako Tomek vel Tommaso. Na przykład Elka znała go jako Marka vel Marco. I była w nim do szaleństwa zakochana…

Szybko przejrzałam w myślach dostępne opcje. Oczywiście pierwsze, co przyszło mi do głowy, to rzucić mu w twarz, że wiem o jego podwójnym życiu. Bo przecież nie istniała żadna podróż służbowa,
w ten weekend Elżbieta zabierała swojego chłopaka na imieninowego grilla do mamy! Najwyraźniej Tomkowi, Markowi, czy jak on się tam nazywał, nie wystarczała jedna dziewczyna. Owszem, nie logował się z konta, które znała Elka, ale założył inne, aby najpierw szpiegować, a potem poderwać mnie. To nie przypadek, że trafił idealnie w moje zainteresowania i gusty – on po prostu przeczytał, co lubię, i udawał, że lubi to samo. Identycznie zresztą zmanipulował Elżbietę, fankę jazdy konnej i filmów Tarantino. Swoją drogą, czy wystarczają mu dwa konta? Może miał ich więcej i każdego dnia tygodnia spotykał się z inną kobietą?

Pomyślałam zatem, że powiem o tym Elce, ale… Nie, to nie był dobry pomysł. Jak by zareagowała, gdy dowiedziała się, że ten jej wymarzony książę to w istocie internetowy podrywacz i fałszywy drań?! Potem już nic by nie było między nami takie samo. Przeprosiłam go, wstałam i poszłam do łazienki, żeby coś wymyślić. Dziesięć minut później już wiedziałam, co zrobić, żeby było dobrze.
– Ale wielka! – wykrzyknęłam wesoło na widok hawajskiej pizzy wielkości młyńskiego koła. – Zrobimy sobie z nią zdjęcie?
Nie czekając na jego pozwolenie, zerwałam się z krzesła i przytuliłam do jego boku, ustawiając telefon. Pstryknęłam całą serię: jedno z dzióbkiem, inne uśmiechnięte i dwa, jak rozradowany Tommaso całuje mnie w policzek. Nie podejrzewał podstępu, więc zachowywał się naturalnie, zadowolony, że tak świetnie mu idzie z nową panną.
– To powiedz, gdzie pracujesz – zaproponował między kęsami pizzy.
– W urzędzie gminy – wycedziłam powoli, patrząc mu w oczy i zobaczyłam, jak mruga skonsternowany. – A co? Znasz tam kogoś? Może Elżbietę? Tę, której rodzinę jedziesz jutro poznać na grillu?
Aż zakrztusił się z wrażenia. Wytrzeszczył na mnie oczy i wytarł usta tak mocno, jakby chciał zetrzeć je sobie z twarzy.
– Tak, to moja przyjaciółka – potwierdziłam z uśmiechem jego najczarniejsze obawy. – Ciągle o tobie opowiada. Wiesz, chyba się w tobie zakochała… A ty, jak widzę, wciąż szukasz miłości w internecie.
Nie sądzisz, że to trochę nie w porządku?

Zaczął się tłumaczyć. Że ta gra go wciągnęła. Że nie potrafi zrezygnować z szukania kobiety idealnej, bo przecież dzięki temu portalowi może poznawać ich tysiące. Tak, oczywiście, Elka jest mu bliska i naprawdę chciałby z nią być, ale po prostu nie może się opanować, żeby nie „sprawdzać”. O ile dobrze zrozumiałam, to facet po prostu zachłysnął się możliwościami, lecz zabrakło mu poczucia odpowiedzialności. W końcu miałam dość jego wywodów.
– Wiesz co? Elżbieta zasługuje na kogoś lepszego niż ty – oznajmiłam mu. – Jeśli udajesz, że coś między wami jest, a w tym samym czasie szukasz kogoś na jej miejsce, to jesteś tchórzem i dupkiem. Chcesz dalej szukać miłości? Proszę bardzo, tylko pozwól Eli robić to samo. Bo z tobą tylko marnuje czas… Aha, to nie jest dobra rada – sięgnęłam po torebkę. – To mój warunek. Albo zrezygnujesz z innych znajomości, albo dasz spokój mojej przyjaciółce. To może kiedyś skasuję te słodkie focie – machnęłam telefonem z naszym zdjęciem na ekranie.

Zostawiłam go z niedojedzoną pizzą i zapewne sporym bólem głowy. Oczywiście nie miałam jak sprawdzić, czy mnie posłucha; nie mogłam go przecież śledzić. Miałam jednak nadzieję, że się wystraszy i przestanie polować na laski z kolejnych kont. Naprawdę uważałam, że Elka nie zasługuje na to, by ją jakiś dupek oszukiwał. Tyle że nasze pobożne życzenia czasami zamieniają się w coś, o czym wcale nie marzyliśmy. Nie powiedziałam koleżance, że jej facet kręci z innymi dziewczynami na boku, bo nie chciałam, żeby musiała go przez to rzucić. Niestety, to on rzucił ją.
– Jak to rozstaliście się? – wytrzeszczyłam oczy, kiedy usiadła przy swoim stanowisku o wpół do ósmej rano i zaczęła płakać. Do otwarcia urzędu miałyśmy jeszcze dobre pół godziny.
– Powiedział, że chce być uczciwy, a nie wie, czy ja jestem kobietą, z którą chce się związać na poważnie… I że lepiej będzie, jeśli znajdę sobie kogoś innego…
– Tak ci powiedział? – zadumałam się.
– Więc może to i dobrze? Skoro nie był tego pewien, to niech idzie i szuka szczęścia dalej! Krzyżyk na drogę! A ty znajdziesz kogoś, kto będzie cię kochał na sto procent!
– Tak myślisz? – chlipnęła. – To chyba muszę odświeżyć swój profil na portalu…
– Nie, nie – powstrzymałam ją. – Wiesz co? Może po prostu pójdziemy na drinka
i rozejrzymy się? Zobacz, na dworze jest tak przyjemnie! Posiedzimy w ogródku, pouśmiechamy się do facetów… Randki przez internet są zdecydowanie przereklamowane.

Więcej prawdziwych historii:

Redakcja poleca

REKLAMA