W filmowo-niefilmowym świecie... odc. 1

„Co za ponury absurd... Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?” Adaś Miauczyński, ”Dzień świra”
/ 08.10.2009 08:07
„Co za ponury absurd... Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?”
Adaś Miauczyński/”Dzień świra”


O czym marzyłam, będąc nastolatką? Oglądając "Dempsey i Makepeace na tropie" chciałam, jak Harriet, wymachiwać odznaką i gonić przestępców. Śledząc serial o losach MacGyvera, pragnęłam niczym główny bohater wieść życie pełne niebezpiecznych wyzwań i ciągłych przygód. Gdy zaś wkroczyłam w codzienność bogatej rodziny Carringtonów, zamarzyło mi się, by całe życie nic nie robić, a jedynie leżeć i pięknie pachnieć. Mając dwadzieścia lat i dość mgliste wyobrażenia o dorosłym świecie, postanowiłam zostać… nauczycielką! Do dziś nie wiem jednak: z wyboru, czy z przypadku?

W filmowo-niefilmowym świecie... odc.1

W dzieciństwie czasem bawiliśmy się w szkołę. Zawsze byłam tą, która zasiadała w ławce i słuchała „pani”, która ciągle wołała nas do odpowiedzi. Nigdy się nie buntowałam. Bo i po co? Koleżanka, starsza o kilka lat, a wyższa o dwie głowy, musiała być tą, która uczy nas, małe dzieci. To było oczywiste. Zresztą, nikt się nie sprzeciwiał. Ja zaś byłam dzieckiem grzecznym – ktoś coś powiedział, bez słowa sprzeciwu wykonywałam polecenia. Nadawałam się na uczennicę. Taka kujonka z mysimi warkoczykami, siedząca w pierwszej ławce, co to wciąż rękę do góry podnosi, chcąc odpowiedzieć na pytanie o najdłuższą rzekę czy stolicę Francji. Chociaż, tak sobie myślę z perspektywy czasu, nasza „pani” wciąż na nas o wszystko krzyczała. Skąd koleżanka miała taki wzorzec nauczycielki? Czyżby bacznie obserwowała swoją wychowawczynię? Tamta pani, którą znałam jedynie z opowieści, musiała być bardzo groźna. W końcu, była… prawdziwym nauczycielem!

Może więc chciałam iść na przekór? Całe życie słuchałam innych, nastał więc czas, by role się odwróciły. Jak to ładnie brzmi: ciche dziecko zostaje groźnym nauczycielem! W końcu to mnie mieli wszyscy słuchać. To ja miałam być KIMŚ. Szanowaną i cenioną „panią profesor”, która z podwyższonej katedry patrzy spod oka na swoją klasę. Patrzy, i tak sobie myśli: z jakimi matołami muszę ja dziś pracować. Kiedyś to te dzieci były inne - lepsze, grzeczniejsze, zdolniejsze…

To nie tak, że wybierając studia (a raczej, podążając za głosem innych!) myślałam o pracy w szkole. Chciałam jedynie wybrać taki kierunek, który zagwarantuje mi pracę. Miałam zostać tłumaczem. Przecież to zajęcie idealne dla samotnika, który boi się własnego cienia. Jednak na studiach nieco odżyłam. Szybko przekonałam się, że do szczęścia potrzebuję ludzi, a specjalizacja nauczycielska wydawała się być przyjemniejsza niż translatorska. A czy B? – chwilę jeszcze się zastanawiałam, wpatrując w kwestionariusz. Argument o dwumiesięcznych wakacjach przeważył szalę zwycięstwa na korzyść szkoły. Co tam! Może i płacą niewiele, za to osiemnaście godzin (czterdziestopięciominutowych!) w tygodniu mnie nie przemęczy. Dorobię sobie na lekcjach prywatnych. Oraz tłumacząc teksty. Będzie dobrze. W końcu, nauczycielem być, to brzmi dumnie.

Tylko że… czemu nikt na studiach nie powiedział, że już po roku pracy, stawiając się pierwszego września na dziedzińcu szkoły, będę rozpoczynała odliczanie do wakacji? Czemu żaden z pedagogów nie uprzedził, iż współczesne gimnazjum to nie jest świat przyjazny człowiekowi a dżungla pełna niebezpieczeństw i wyzwań? Czemu nikt nas nie nauczył, że zostając nauczycielem, stajemy się wrogami publicznymi numer jeden? Podobno lepiej uważać, jakie marzenia wypowiada się na głos. One zawsze się spełniają. Niczym Makepeace zaczęłam udawać złego policjanta, jak MacGyver starałam się zrobić coś z niczego, a po pracy leżałam na kanapie, na nic nie mając już sił. Cóż, przypominałam balonik, z którego uszło powietrze…

Aż nadszedł taki moment, kilka lat później, gdy nagle, z dnia na dzień, zatęskniłam za szkolnymi murami. Ot, choćby za tym kwiatkiem na Dzień Nauczyciela, wręczanym ze słowami: „rodzicie kazali, to przyszliśmy”. Wróciłam. Już z wyboru, nie przypadku.

Anna Curyło

Redakcja poleca

REKLAMA