Trzecia strona Sycylii, część 1.

Symbol Sycylii to trójnoga Trinakria, która odzwierciedla ukształtowanie wyspy i prezentuje jej trzy krańce – wschodni, zachodni i południowy. Metaforyczne spojrzenie na Sycylię również odzwierciedla jej trzy strony: wyjątkowo atrakcyjne położenie geograficzne; perełkę kulturową oraz tą trzecią stronę, najbardziej intrygującą – kapryśną osobowość wyspy, o której nie usłyszycie od konsultanta w biurze podróży i nie przeczytacie w przewodniku.
Marta Kosakowska / 28.10.2010 06:36
Symbol Sycylii to trójnoga Trinakria, która odzwierciedla ukształtowanie wyspy i prezentuje jej trzy krańce – wschodni, zachodni i południowy. Metaforyczne spojrzenie na Sycylię również odzwierciedla jej trzy strony: wyjątkowo atrakcyjne położenie geograficzne; perełkę kulturową oraz tą trzecią stronę, najbardziej intrygującą – kapryśną osobowość wyspy, o której nie usłyszycie od konsultanta w biurze podróży i nie przeczytacie w przewodniku.

Podróżowanie po Sycylii nie jest bowiem łatwym wyzwaniem, szczególnie dla osób nieznających włoskiego. Mam na myśli podróżowanie na własną rękę, a nie zorganizowany wyjazd z biurem podróży. Zakochanie się w Sycylii jest nie do uniknięcia podczas przemierzania wyspy, jednak nie jest to uczucie łatwe. Sycylia jest bowiem jak wyniosła kobieta, która wystawia swojego adoratora na wiele prób, zanim pozwoli mu w pełni się poznać. Zapraszam na opowieść o Sycylii, jakiej nie znacie.

Flaga wyspy z jej symbolem - Trinakrią

My, na podróż po tej malowniczej wyspie, wybieramy jej zachodnie wybrzeże. Ponieważ to region mniej eksploatowany przez turystów, podobno tańszy niż oblegane wschodnie kurorty, wciąż trochę turystycznie dziewiczy, co jeszcze bardziej rozgrzewa moją żyłkę podróżnika-odkrywcy (nie mylić z turystą) do czerwoności. Na lotnisko w Trapani docieramy z Barcelony w środku w nocy. Kiedy tylko wychodzimy na płytę lotniska, uderza nas ciepłe powietrze, przesiąknięte charakterystycznym zapachem morza połączonym ze smrodem samolotowych spalin. Z zamiarem wynajęcia samochodu przemierzamy niewielkie, choć międzynarodowe lotnisko – jedno z trzech na Sycylii (dwa pozostałe znajdują się w Palermo, Katanii). Niestety okazuje się, że wszystkie wypożyczalnie samochodów są zamknięte (nawet ta, która gwarantuje swoje usługi 24 godziny na dobę), więc nie pozostaje nam nic innego, jak wziąć taksówkę i dotrzeć do naszego bed&breakfast. Zmęczenie daje o sobie znać do tego stopnia, że nie zwracamy nawet uwagi na fakt, jak bardzo „zdarł” z nas „na dzień dobry” (a raczej „na dobranoc”) sycylijski taksówkarz za kilkunastominutową trasę. Nasz ciemnowłosy szofer w średnim wieku, nie mówi po angielsku, a mój włoski pozostawia wiele do życzenia, więc trochę na migi, a trochę mieszanką włoskiego, angielskiego i polskiego, dziękujemy za dowiezienie nas na miejsce i wciskamy mu w dłoń banknot.

W pensjonacie wita nas nas Sycylijczyk – Danielle, który jednak okazuje się być osobnikiem płci męskiej, co wcale nie było dla nas wcześniej oczywiste, ze względu na imię i trudny do zidentyfikowania przez telefon, głos. Danni, bo tak każe do siebie mówić, na szczęście płynnie włada językiem angielskim, bo przez kilka lat mieszkał w Londynie. Jak się później okaże będzie to pierwsza i ostatnia osoba, znająca angielski, którą podczas tygodniowego pobytu udało nam się poznać na Sycylii. Częstuje nas lokalnym winem w ramach przywitania oraz pokrótce opowiada, co i jak. Kiedy tak siedzimy w środku nocy na patio jego stuletniego domu tuż nad wybrzeżem i sączymy lokalne wino, dookoła obsiadają nas koty. Już pierwszego dnia mamy okazję się przekonać, że historie o wszechobecnych słynnych sycylijskich kotach nie są przesadzone. Żegnamy się grzecznie z Dannim i idziemy na górę, odespać podróż. Nasze płonne nadzieje na regenerujący sen zostają jednak szybko rozwiane. W nocy rozpętuje się okropna burza, której towarzyszy kilkugodzinna ulewa. Wspominałam już, nasz pokój znajduje się na poddaszu? Tak więc ze spania nici.

Pogoda, która wita nas następnego ranka również pozostawia wiele do życzenia, więc nasz pierwszy dzień podróży po Sycylii spędzamy w pokoju, regenerując siły po intensywnym trzydniowym zwiedzaniu Barcelony, o którym przy innej okazji. Kilka razy wpada do nas Danni, trochę na plotki, a trochę przepraszać, że jego wyspa nie jest dla nas zbyt łaskawa. Jest niepocieszony, że ze względu na niepogodę, nie może pokazać nam okolicy. Jednak nie martwi nas to szczególnie, bo jego żona podrzuca nam sycylijskie przysmaki, tym samym ratując nas od głodu. W okolicy nie ma bowiem żadnego sklepu, a jedyny prowiant, który przywieźliśmy ze sobą to francuskie wino i czekolada. Kiedy chwilowo przestaje padać, z wielkim apetytem pałaszujemy na świeżym powietrzu zapiekane bakłażany i inne przysmaki. Z tarasu, całego wyłożonego pięknymi kaflami w kolorze terakoty, rozciąga się wspaniała panorama – z jednej strony na wsypę i patio, na którym rosną cytryny, a z drugiej – na morze. To stąd będziemy obserwować kolejne burze, które będą nam towarzyszyć aż do końca podróży.

Kolejna część Trzeciej strony Sycylii już wkrótce.

Fot.w zajawce Marta Kosakowska

Redakcja poleca

REKLAMA