Tęsknię za szkołą

Początek września, dla jednych jest nowym wyzwaniem, a dla innych końcem błogiego lenistwa. Czym jest i był dla mnie wrzesień? Był rajem... przez pierwsze dwa dni.
/ 07.09.2007 08:58
Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś to powiem, ale tęsknię za szkołą. Gdy skończyłam liceum cieszyłam się, że w końcu będę miała dłuższe wakacje. Jednak po kilku latach wakacji trwających trzy miesiące stwierdzam, że wolałam okres, kiedy były krótsze.

Byłam pełna energii, gdy nadchodził wrzesień, choć oczywiście żal było kończącego się lata. Z entuzjazmem i wielką radością odwiedzałam sklepy papiernicze, chodziłam po księgarniach w poszukiwaniu książek i przygotowywałam biurko, na którym oczywiście po tygodniu panował totalny chaos i niczego nie można było na nim znaleźć. Ale to nie było ważne.

Najbardziej cieszyłam się, że zobaczę swoich szkolnych kolegów i koleżanki. To zawsze były magiczne chwile. Kiedy staliśmy odświętnie ubrani pod aulą, w oczekiwaniu na naszą wychowawczynię, rozmowom nie było końca. Szkolne korytarze powoli się zaludniały, woźne od samego początku miały ręce pełne roboty, a nauczyciele próbowali udawać, jak bardzo cieszą się na nasz widok.

To zawsze był dzień pełen wrażeń. Anka obcięła swoje włosy do pasa i wygląda jak chłopak. Julita z okrągłej brunetki przeistoczyła się w szczupłą blondynkę, a Kaśka w końcu założyła spódnicę. Tomek do garnituru, dalej zakłada glany, a Maciek jak to Maciek znowu przyszedł w dresie. Agnieszka przyjechała pod szkołę samochodem – w trakcie wakacji zrobiła prawo jazdy, Paweł już nie ma tych swoich anielskich loczków, a ja? Cóż, jak zwykle bez makijażu, nieco bardziej opalona i z tą samą futrzaną torebką w rozmiarze mini na ramieniu.

Mój entuzjazm i radość, znikały zwykle następnego dnia, gdy wracając ze szkoły do domu, w duchu przeklinałam nauczycieli, którzy już pierwszego dnia, zarzucili nas stertą prac domowych. Uwierzcie, w takich chwilach, byłam gotowa cofnąć się w czasie do czasów przedszkolnych.

Dziś rano, gdy wolnym krokiem szłam do pracy, z żalem w sercu spoglądałam na ubraną apelowo młodzież, która wyraźnie ożywiona wędrowała na rozpoczęcie roku szkolnego. Widok ulubionej polonistki sprawił, że serce zaczęło mi mocniej bić i zapragnęłam, żeby znowu ktoś zaprosił mnie do tablicy na „pranie mózgu” – co według słownika Drakuli (naszej polonistki) zwykle oznaczało odpytywanie z gramatyki.
Zamarzyłam o teczce pełnej rysunków, które dostarczałam plastyczce pod koniec semestru, gdyż w trakcie lekcji, po rozmowach z koleżankami, zawsze brakowało czasu na wykonanie polecenia nauczycielki.

Nagle poczułam nieodpartą pokusę pojawienia się na lekcji wychowania fizycznego, przed którą zwykle odczuwałam paniczny lęk i zastanawiałam się, czy własnoręcznie napisane usprawiedliwienie będzie dla nauczyciela wystarczającym powodem do zwolnienia mnie z zajęć. Dziś zgodziłabym się na skoki przez kozła i bieg na sześćdziesiąt metrów, który napawał mnie lękiem.

Chciałabym też znaleźć się przy tablicy, w trakcie zajęć z matematyki, a na długiej przerwie biec z koleżankami po drożdżówkę z serem do pobliskiej piekarni, by spóźnić się na lekcję historii, z której i tak pewnie byśmy uciekły.

A później wpadłam na kobietę od geografii – dzięki Bogu ten etap edukacji mam już dawno za sobą. Teraz przynajmniej – nikt tak jak Ona – nie kusi losu magicznym automatem do losowania numerów z dziennika. Jak we śnie – numer drugi: Karolina, zapraszam na środek, a potem akcja staje i budzę się z porannego letargu, stojąc pod drzwiami swojego biura. Jak po zimnym prysznicu, cieszę się z dorosłości – do czasu, kiedy znów nie nadejdzie 1 września.

Karolina Małgorzata Górska

Redakcja poleca

REKLAMA