"Katastrofa" - We-Dwoje.pl recenzuje

Druga część, teraz już oficjalnie cyklu książek o studentach tajemniczego college’u w kanadyjskiej dolinie Grace. Pierwsza była już niezłą zapowiedzią dobrej historii, druga zaś rozkosznie kontynuuje motyw tajemniczości i czegoś złego, co wydaje się nadchodzić z dużą prędkością. Doskonała lektura, wcale nie tylko dla młodzieży. Ja, dawno już nie młodzież, czytałam z zapartym tchem i chcę więcej!
/ 13.06.2011 03:51

Druga część, teraz już oficjalnie cyklu książek o studentach tajemniczego college’u w kanadyjskiej dolinie Grace. Pierwsza była już niezłą zapowiedzią dobrej historii, druga zaś rozkosznie kontynuuje motyw tajemniczości i czegoś złego, co wydaje się nadchodzić z dużą prędkością. Doskonała lektura, wcale nie tylko dla młodzieży. Ja, dawno już nie młodzież, czytałam z zapartym tchem i chcę więcej!

Kto czytał pierwszą część cyklu Krystyny Kuhn nie będzie potrzebował zachęty. Ja zachęcę jednak, żeby nieobeznani jeszcze z jej twórczością zaczęli od części pierwszej „Gra”, która ustala miejsce fabuły, podaje absolutnie konieczne do całości elementy opowieści, przedstawia też bohaterów.

Kuhn najwyraźniej też założyła (i słusznie), że cykl jest cyklem, bo „Katastrofa” nie posiada wprowadzenia w temat, a jedynie subtelnie nawiązuje do tego, co działo się wcześniej.
Inna jest też główna bohaterka. Tym razem to Katie, tajemnicza studentka, w której Julia znalazła w części poprzedniej swoistą bratnią duszę. Katie ma jedno marzenie i cel – chce zdobyć szczyt góry Ghost, trzytysięcznika górującego nad doliną, w której mieści się uczelnia. To właśnie w drodze na Ghosta, kilkadziesiąt lat wcześniej zaginęła ósemka studentów, to także od tego czasu wyprawa jest absolutnie zakazana przez władze uczelni. Katie postanawia zignorować jednak ostrzeżenia i zabiera ze sobą, chętnych na przygodę znajomych. Do wyprawy dołączają Julia, Chris, Benjamin, David i tajemniczy Paul Forster, zawieszony w prawach studenta syn jednego z wykładowców. Chcą wyjaśnić tajemnice zaginionych studentów. Nie mają jednak pojęcia, że tak naprawdę przyjdzie im walczyć o swoje życie.
Druga część cyklu „Dolina” jest bez wątpienia jeszcze lepsza i jeszcze bardziej tajemnicza niż jej poprzedniczka. A to nie lada osiągnięcie, bo przecież już „Grę” czytało się z zapartym tchem i niemalże bez przerwy. A tutaj proszę. Pozornie prosta wyprawa na górę, niemalże z każdym pokonanym metrem robi się coraz bardziej tajemnicza i niebezpieczna. Kuhn subtelnie, ale konsekwentnie buduje napięcie, z każdą stroną prowadząc nas w kierunku mocnego, porywającego finału. Trudno jest się od tego oderwać, trudno się nie przejąć i naprawdę trudno jest nie czuć się zaskoczonym – bo też finał całej historii jest wstrząsający. W najlepszym sensie tego słowa. Nie zabraknie też kilku niedopowiedzeń, tak abyśmy z wyczekiwaniem mogli wypatrywać kolejnej części. Szkoda tylko, że tłumaczenie nie uwzględniło, że kolejna część nie ma już szans na wyjście w listopadzie 2010.
No właśnie, tłumaczenie. Pan Robert Rzepecki zebrał za tłumaczenie pierwszej części gromy krytyki, z których mocno się później tłumaczył. Niekiedy szedł w zaparte, niekiedy przyznawał się otwarcie do błędu. Otwarcie więc przyznaję, że „Katastrofa” nie razi tak mocno błędami językowymi jak jej poprzedniczka. Nie zamierzam wytykać już angielskich wtrąceń („poradzisz sobie Babe” czy chociażby „nic, nothing, nada”), bez wątpienia obecnych w oryginale, do których zresztą tym razem została dołączona legenda. Może i nienaturalne, ale cóż, taka już formuła książki. Prawie nie będę się już czepiać tłumaczenia, że oto zwrot „Shit happens” nie jest samodzielnie funkcjonującym, choć kolokwialnym angielskim zwrotem, a jedynie czymś pochodzącym od „It happens”. Prawie. Nie powiem już prawie nic o mało znośnych językowo zwrotach jak „śmierdzące ciepełko sypialenki”. Uczepię się jedynie tego nieszczęsnego Deana Waldena, który naprawdę powinien być tłumaczony jako dziekan i nie znajdzie się żaden argument, który przekona mnie, że Dean to w tym wypadku imię. Na dokładkę dodam, że „moskity” to po polsku jedynie komary. Ale to tak już z sympatii. Fakt faktem, takie błędy nie powinny przejść przez korektora, odpowiedzialnego, żeby przeczytać tę książkę jeszcze po tym, jak tłumacz skończy swoją pracę. Z przyjemnością czekam na część kolejną. Może nie będę się miała już czego czepiać.

Redakcja poleca

REKLAMA