Czy ta ciąża naprawdę tak ciąży?

Kobieta w ciąży podlega ustawowej ochronie przez państwo. Otrzymuje pieniądze, ma prawo do zwolnienia. Ochrona kończy się wraz z powrotem do pełnoetatowej pracy. Niejeden szef zwalnia ją chwilę później. Tylko czy on ma prawo chociaż trochę czuć się wykorzystany?
/ 24.09.2010 13:43

Kobieta w ciąży podlega ustawowej ochronie przez państwo. Otrzymuje pieniądze, ma prawo do zwolnienia. Ochrona kończy się wraz z powrotem do pełnoetatowej pracy. Niejeden szef zwalnia ją chwilę później. Tylko czy on ma prawo chociaż trochę czuć się wykorzystany?

Anię szefowa zwolniła drugiego dnia po powrocie z urlopu macierzyńskiego. Basia wiedziała, co ją czeka, dlatego zawczasu przygotowała podanie o przejście na ¾ etatu, doskonale wiedząc, że nie można jej wtedy zwolnić przez kolejny rok. Emilia po urlopie macierzyńskim wytrzymała pół roku. Kiedy zaczęła egzekwować prawo wcześniejszego wyjścia do domu, szef z metodyczną brutalnością żądał zostawania dłużej w pracy. Nie wytrzymała, a on tryumfalnie przyjął wymówienie. Małgosia z mężem zadecydowali, że ta przejdzie na urlop wychowawczy. Jakoś dadzą sobie na razie radę z jedną pensją, a ona będzie miała przynajmniej płacone składki. Zresztą i tak pewnie oddawaliby prawie całą pensję Małgosi na nianię.

Takich Ań, Małgoś czy Emilek jest w Polsce znacznie więcej. Co rusz, w mediach słyszymy historię kobiet, które zmuszone są wybierać pomiędzy pracą zawodową a posiadaniem dziecka, kobiet, których pracodawcy decydują się na zwolnienie ich zaraz po ustawowym czasie ochronnym. Parlamentarzyści od lat zapowiadają wprowadzenie ustawy ułatwiającej kobietom łagodny powrót do pracy bez strachu, że to co znajdą na biurku będzie rozwiązaniem umowy.

Rzadko kiedy mówi się o samych pracodawcach. W dodatku Praca z 6 września Gazeta Wyborcza opublikowała artykuł poruszający kwestię mniej modną, na której nie można już zrobić medialnej kariery. Było o zwolnieniach lekarskich. Branych masowo i zbyt często przez kobiety w ciąży, kobiety które zupełnie ich nie potrzebują. Ustawa o ochronie kobiet w ciąży przyznaje im możliwość wzięcia zwolnienia na maksymalny okres 270 dni, czyli teoretycznie całej ciąży, przez cały ten okres zachowany jest też obowiązek wypłacania przez pracodawcę pełnej pensji. Przez cały czas nie można jej też zwolnić, chyba że firma, w której pracowała sama ulegnie likwidacji.
Są oczywiście przypadki, kiedy konieczność zwolnienia nie podlega wątpliwości. To dla nich powstało to prawo. Wypadki, kiedy od zostania w domu zależy zdrowie, a nawet życie matki i dziecka. Są też zawody, wykonywanie których może poważnie zagrozić życiu nienarodzonego dziecka, zawody których w ciąży po prostu wykonywać nie można. Większość to jednak doskonały sposób na wykorzystanie możliwości. Na forach internetowych aż roi się od „dobrych rad” mamuś, tych przyszłych i obecnych. „Idź na zwolnienie” (…) „że też chce ci się w ogóle chodzić do pracy, jak mogłabyś zarabiać za leżenie w łóżeczku.”(…)”po co się męczysz”(…)”nie dał ci ten lekarz, idź do innego”. Internautka o pseudonimie Amika2000 (4 miesiąc ciąży) chwali się, że dostała od lekarza 4 tygodnie zwolnienia i wykorzystała je na podróż z mężem do Acapulco. Kobiety co rusz przekazują sobie adresy kolejnych lekarzy dających bez problemu zwolnienia. Ba, te mieszkające blisko organizują spotkania, wspólne kino, wypady do kawiarni. Żyć nie umierać.

A pracodawca? Dalej płaci pensję. Wykłada kolejną, na nową pracownicę, która przecież musi wykonywać obowiązki nieobecnej koleżanki. Co rusz słyszy historie o tym, że jego pracownica na zwolnieniu była widziana w kinie. Znosi bez argumentów przysłane rozliczenie za samochód służbowy, gdzie ilość wyjeżdżonych kilometrów jest znacznie wyższa niż w standardowo przepracowanym miesiącu. Wraz ze zwiększonymi kosztami pracy, rośnie też jego bunt. Na system. Na wykorzystywanie prawa przeznaczonego dla innych.

Koszta niestety ponoszą wszyscy. A w zasadzie wszystkie. I te, które zwolnienie przeznaczyły na zagraniczną podróż, i te, które przez 9 miesięcy leżały plackiem w szpitalu, bojąc się zrobić najmniejszy ruch, w obawie o życie własnego dziecka. Także one stają się obiektem złości swojego szefa, który – przy pierwszej prawnej możliwości – zwalnia ją z pracy, redukując koszta ponoszone przez prawie rok.

Prawda jest niestety przykra. Dopóki kobiety nie zaczną masowo brać zwolnień w ciąży, a lekarze dawać je od ręki, do tego czasu kobieta będzie pracownikiem mniej wartościowym niż mężczyzna. Do tego czasu pracodawcy – choć to wbrew przepisom – będą pytać na rozmowach kwalifikacyjnych o to, czy planujemy mieć dzieci. Kobieta pracująca do końca ciąży jest dzisiaj w mniejszości, jest obiektem zdziwienia, jest niemalże zjawiskiem. To ona sama musi zapracować na swoją reputację. Może wtedy nie będziemy zwalniane z pracy, kiedy chorujące dziecko wymaga brania zwolnień. Może pracodawca, na wieść o ciąży nie będzie reagował gniewem czy desperacją. Może. Musi minąć jeszcze sporo lat, zanim matka pracownik będzie równoznaczna z normalnym człowiekiem, a jedno nie będzie musiało iść kosztem drugiego. W tę, czy inną stronę. Kobieta ma prawo być matką i pracownikiem. Tylko czy ma prawo tego prawa nadużywać?

P.S. Opisane historie są prawdziwe. A ja też jestem mamą. I pracownikiem.

Redakcja poleca

REKLAMA