Zasłużyłam na awans - prawdziwa historia Anny

Kobieta w pracy fot. Fotolia
Lepiej rozpychać się łokciami czy czekać, aż się poszczęści?
/ 26.06.2017 15:58
Kobieta w pracy fot. Fotolia

Wybrałam tę firmę z dwóch powodów. Po pierwsze miałam dosyć monotonii pracy w banku; po drugie nie byłam pewna, czy za chwilę mnie nie zwolnią. W banku siedziałam w dużej, hałaśliwej sali, w towarzystwie kilkunastu osób powciskanych do klaustrofobicznych boksów.

Dzień w dzień, miesiąc w miesiąc tłumaczyłam niemal identyczne raporty. Tylko liczby się w nich zmieniały. Co rusz kogoś zwalniali i nie zatrudniali nikogo innego w zamian, tłumacząc się zawsze tak samo: koniecznością oszczędzania. W efekcie, choć niby trwałam w nudzie i monotonni, z powodu owych zwolnień żyłam w ciągłym strachu. "Kiedy przyjdzie moja pora? Kiedy ja wylecę?".

Ta niepewność o przyszłość mnie wykańczała. Psuła relację z mężem, któremu w kółko biadoliłam, jaka to jestem nieszczęśliwa, zarazem nie robiłam nic, by poprawić swoją sytuację. Kiedy więc przypadkiem znalazłam ogłoszenie w sprawie pracy w budżetówce, serce zabiło mi mocniej. Pomyślałam, że to będzie zajęcie w sam raz dla mnie.

Warunki wydawały się wprost idealna. Stałe godziny, ciekawe zadania, możliwość rozwoju, bezpieczeństwo, różnorodne projekty, częste wyjazdy zagraniczne. Normalnie żyć, nie umierać! Mąż też kiwał głową z uznaniem. Nie zastanawiałam się więc ani chwili i wysłałam swoje CV. Kiedy poinformowano mnie o pozytywnej weryfikacji dokumentów i zaproszono na rozmowę wstępną, skakałam z radości.

Dwa tygodnie po rozmowie przyszła pozytywna odpowiedź. Okazałam się jedną z niewielu kandydatek, które spełniały wymagania. Faktycznie mocno je wyśrubowali – biegła znajomość dwóch obcych języków, słownictwo ekonomiczne i techniczne w małym palcu, kilkuletnie doświadczenie. Na szczęście moje kwalifikacje pasowały do oferty. I tak oto otworzył się nowy rozdział w moim życiu. By to uczcić, otworzyliśmy z mężem butelkę wina schowanego na specjalną okazję.

Ja po prostu nie potrafię nic nie robić!

W nowej pracy czułam się jak w raju. Umieścili mnie w dwuosobowym pokoju z dziewczyną w moim wieku. Natychmiast znalazłyśmy wspólny język; wprowadziła mnie w szczegóły, chętnie służyła pomocą. Pozostali ludzie z departamentu także zachowywali się życzliwie. Pracowali w urzędzie od dawna, niektórzy od dwudziestu lat, a jednak okazali się otwarci i ciepło przyjęli mnie do w zespole; nawet byłam zapraszana na wspólne wyjścia po pracy. Mąż szybko zauważył we mnie pozytywną zmianę. Znów zaczęłam się uśmiechać, miałam więcej ochoty do działania, znowu chciało mi się rano wstawać w łóżka.

Ani się obejrzałam, jak wróciłam do tłumaczenia nudnych raportów...

Zadania, jakie otrzymywałam, były ciekawe i różnorodne. Pomagałam dyrektorce przy bardziej skomplikowanych pismach, tłumaczyłam i negocjowałam umowy, koordynowałam międzynarodowe wideokonferencje, reprezentowałam departament na zagranicznych imprezach. Moja dyrektorka była bystrym obserwatorem, szybko dostrzegła, że dobrze radzę sobie z fotografią i grafiką. Zachęciła mnie do projektowania materiałów promocyjnych. Jednocześnie starała się, bym brała udział w szkoleniach, które rozwijały moje umiejętności. Nie zapominała o mnie przy podziale nagród. Po prostu sielanka.

Niestety wszystko, co dobre kiedyś się kończy – w moim wypadku wiązało się to z zamknięciem dużego międzynarodowego projektu. Straciliśmy ważne źródło finansowania. Wygasły umowy, w które byłam zaangażowana. Ograniczono wyjazdy zagraniczne. Ani się obejrzałam, jak wróciłam do tłumaczenia nudnych raportów. Nastąpił okres bezczynności, bezmyślnego klepania w klawiaturę, co mnie wykańczało. Czułam, że się cofam, że głupieję. Wiele z nowo nabytych umiejętności zwyczajnie zaczęłam zapominać.

Gorzkniałam. Byłam sfrustrowana Budziłam się rano i znowu na samą myśl, że mam iść do tej nudnej roboty, robiło mi się słabo. Koledzy z pracy tłumaczyli, że takie przestoje w urzędach się zdarzają, że to standard i że na pewno niedługo pojawi się kolejny projekt. Jakoś im nie wierzyłam. Mówili, że powinnam się cieszyć z tego, że mam pewne zatrudnienie, i nie muszę się martwić, że zostanę zwolniona, ale ja nie byłam jeszcze na tym etapie. Chciałam działać, robić ciekawe rzeczy, uczyć się, rozwijać. Chciałam lubić swoją pracę!

Najgorsze, że mój fatalny nastrój wyładowywałam w domu. Zdarzało mi się burczeć na męża bez powodu i dążyć do kłótni, by wyładować zgromadzoną złość. Oczywiście wiedzieliśmy, gdzie leży problem. Dużo o tym rozmawialiśmy. Nie potrafiłam jednak zdecydować, czy bardziej liczy się dla mnie stabilność, nawet kosztem związanej z nią nudy, czy potrzeba nowych wrażeń, mimo świadomości ryzyka, jakie niesie ze sobą zmiana pracy. "Nie mogę mieć przecież pewności, że w nowym miejscu będzie lepiej?" – dumałam. "Zresztą, czy stać nas na taki kaprys, bym rzuciła pracę, bo już jej nie lubię? Z jednej pensji damy radę się utrzymać?". A co, jeśli zwolnią mojego męża? Miałam twardy orzech do zgryzienia...

Przegłosowano nową ustawę, która zakłada, że mąż może raz w roku bezkarnie pobić żonę

Huśtawka nastrojów męczyła mnie trzy lata. W końcu się przyzwyczaiłam, robiłam swoje. Przykładałam się, wykonywałam bieżące zadania. Jeśli trafiała się okazja, dla przełamania rutyny pracowałam z zespołami innych departamentów. Od czasu do czasu podsuwałam dyrektorce nowe pomysły. Chwaliła je, ale z nich nie korzystała, tłumacząc się brakiem pieniędzy. Moje zniechęcenie narastało. W końcu zaczęłam przeglądać ogłoszenia o pracy...

Wiem, że nic w życiu nie jest dane na zawsze, ale korzystam z chwili, cieszę się tym, co mam.

Nareszcie moje wysiłki zostały docenione

Pewnego dnia dyrektorka wezwała mnie do swojego gabinetu. To był gustownie urządzony pokój, z meblami w kolorze naturalnego drewna, z regałami pełnymi materiałów i niewielką tablicą, na której szefowa wieszała zdjęcia z wakacji. Wyglądali z mężem na szczęśliwych. Byli niewiele starsi ode mnie.
– Muszę powiedzieć ci coś ważnego – zaczęła.
Zadrżałam. "Czyżbym ostatnio pracowała z mniejszym zaangażowaniem? Ktoś się na mnie poskarżył?". Naraz doznałam olśnienia. "Musiała się dowiedzieć, że szukam innej pracy! Zwolni mnie, zanim wykonam jakikolwiek ruch".
– Przepraszam, ja tylko...
Spojrzała na mnie zdziwiona.
– Aniu – zaczęła zdecydowanie, ale nie wyczułam w jej głosie napięcia. Przeciwnie, wyglądała na rozluźnioną. Uśmiechała się. – Chcę, by to, co zaraz powiem, zostało między nami. Przynajmniej przez jakiś czas.
– Oczywiście! – pokiwałam energicznie głową.
Jej szczery uśmiech dodawał mi otuchy.
– Jestem w ciąży – rozłożyła ręce.
Chciałam ją uścisnąć, ale byłoby to niestosowne. Czekałam więc na dalszy ciąg wyznania.

Jak kocha, to zadzwoni? Oj, nie zawsze. 5 „prawd” o facetach, które często są... bredniami!

– Nie pojawiły się żadne komplikacje, ale ponieważ mam już swoje lata, postanowiłam jak najszybciej iść na zwolnienie.
– Jasne! Musi pani o siebie dbać – stwierdziłam, odprężona i uradowana jej szczęściem.
Nie spodziewałam się, że to jeszcze nie koniec dobrych wiadomości.
– Zarekomendowałam ciebie na zastępstwo. Co ty na to? Zgadzasz się? Musimy dać odpowiedź do końca tygodnia.
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Ja dyrektorem? W chwili, gdy zaczęłam zastanawiać się nad odejściem, oni proponują mi awans? Cóż za wyczucie czasu!
– Jeśli uważa pani, że dam radę...
– bąknęłam.
Roześmiała się serdecznie.
– Już nie bądź taka skromna. Rozumiem, że się zgadzasz, tak?
Wzięłam się w garść.
– Tak – odparłam pewnym głosem.
– Szczerze mówiąc, uważam, że się marnujesz. Masz świetne pomysły, jesteś zorganizowana, odpowiedzialna, umiesz dogadać się z ludźmi, współpracować.
– Dziękuję.
– Przed odejściem wprowadzę cię we wszystko. A teraz idź, zadzwoń do męża. Tylko na razie nikomu innemu nie mów.
Zrobiłam, jak kazała. Mąż zareagował, jak na męża przystało.
– Nie dziwi mnie to – powiedział.
– Od dawna ci się należało.
Był ze mnie dumny. Nie wątpił, że z nowych zadań wywiążę się doskonale. To było bardzo miłe i motywujące. A jak się zakończyło?

Nie zakończyło się, trwa.

W dyrektorskim fotelu, wśród mebli w kolorze naturalnego drewna, zasiadłam rok temu. Pracownicy ucieszyli się, że to mnie wybrano. Znali mnie. Wiedzieli, że nie mają się czego obawiać. Staram się robić wszystko, żeby czuli się potrzebni i przychodzili do pracy w jakimś celu. Brak zadań od czasu do czasu nie zaszkodzi, ale na dłuższą metę bezczynność odbiera człowiekowi entuzjazm. Urząd wystarał się o nowy międzynarodowy projekt. Pojawiło się wiele nowych spraw do załatwienia. Cały czas coś się dzieje. Nie narzekam na nudę.

Wiem, że nic w życiu nie jest dane na zawsze, ale korzystam z chwili, cieszę się tym, co mam. A dawna szefowa, obecnie moja przyjaciółka i matka ślicznej Julki, zdradziła mi, że zamierza wykorzystać cały urlop wychowawczy, żeby zajmować się córką. Na razie tylko jeszcze tylko nasza tajemnica.

Kochaj mnie tato, a ja dzięki temu będę kochać siebie i świat.” Co córki chciałyby powiedzieć ojcom?

Redakcja poleca

REKLAMA