„Ukochana wyrwała się z toksycznego związku, bo chciała stworzyć ze mną rodzinę. Jednak okrutny los miał na nas inny plan”

mąż, który stracił żonę fot. Adobe Stock, pathdoc
„W jednej chwili mój świat skurczył się do sali operacyjnej za zamkniętymi drzwiami. Nieraz słyszałem, że tylko dzięki mnie pacjent przeżył i wraca do zdrowia, że dokonałem cudu, że byłem niesamowity, że mam boskie ręce… Teraz nic nie mogłem. Nic! Bezsilność była okropna, ale mogłem tylko czekać. Więc czekałem”.
/ 21.11.2022 10:30
mąż, który stracił żonę fot. Adobe Stock, pathdoc

Cicha i łagodna, trochę nieśmiała. W porównaniu do innych kobiet, które znałem – głośnych, przebojowych, robiących miejsce dla siebie w tłumie ludzi – Marlena była jak niecodzienne zjawisko. Gdy poprosiłem znajomego, by mnie przedstawił, ten miał wątpliwości.

– Stary, dziewczyna dopiero co wyszła z przemocowego związku. Wiem, bo Ola będzie świadkiem w sądzie, są przyjaciółkami. Nie pchaj się, jeśli…

– Przedstaw mnie – przerwałem mu.

Chciałem ją poznać, a wiedząc, że ma za sobą takie przejścia, jeszcze bardziej tego pragnąłem. Ta dziewczyna mnie przyciągała jak płomień ćmę. Chciałem się nią zaopiekować, dać jej spokój, poczucie bezpieczeństwa, dobrobyt… Wreszcie miałbym dla kogo pracować.

Marzyliśmy o dużej rodzinie

Wcale nie było łatwo ją do siebie przekonać, ale byłem uparty, i choć trochę to trwało, w końcu mi się udało. Marlena spojrzała na mnie łaskawiej, przełamała się i zgodziła na randkę. Potem było tylko lepiej. Kolejne spotkanie i następne. Opowiedziała mi o swoim wcześniejszym związku, a ja musiałem się powstrzymywać, by nie wyjść i nie obić mordy jej byłemu.

Krzywdził ją, drań, ale nie złamał. Marlena była cudowną, pełną ciepła kobietą, a kiedy kochała, dawała z siebie wszystko. Czy można mi się dziwić, że pół roku od pierwszej randki poprosiłem ją o rękę? Chciałem, żeby jak najszybciej cały świat dowiedział się o moim szczęściu, o tym, że mnie wybrała i pokochała. Zgodziła się.

– Nie miałam innego wyjścia – żartowała. – Jesteś kardiochirurgiem, znasz się na sercach, wiesz, jak je leczyć i zdobywać.

Rok później byliśmy małżeństwem i zaczął się najszczęśliwszy czas w moim życiu. Nieważne, że jako lekarz miałem mnóstwo pracy i często dyżurowałem w szpitalu. Każdą minutę, którą mogliśmy spędzić razem, przepełniały radość i czułość. Marlena była nauczycielką wychowania przedszkolnego i uwielbiała swoją pracę. Mimo zmęczenia po całym dniu z gromadką malców następnego ranka znów rozpierała ją energią i z uśmiechem szła do pracy. Marzyliśmy też o własnych dzieciach – dwójce, może trójce. Jeszcze rok, dwa, góra trzy, nacieszymy się sobą, byciem we dwoje, a potem weźmiemy się za tworzenie ślicznych bobasków, które będziemy kochać nad życie.

Duża rodzina wymaga dużego domu, podpisaliśmy więc umowę na kredyt hipoteczny. Kupiliśmy przestronne, jasne mieszkanie z ogromnym balkonem, bo moja żona uwielbiała „grzebać” w ziemi. Chciała mieć miejsce na kwiaty, które w sezonie cieszyłyby nas barwami i zapachami. Były też trzy pokoiki dla dzieci, do tego nasza sypialnia i salon. Urządzaliśmy wnętrza, zastanawiając się, jak będzie się nam tu mieszkało za rok, dwa, pięć. Jak będą wyglądać nasze święta z dziećmi? Kogo poprosimy, by podlewał nam kwiaty, gdy wyjedziemy całą rodzinką na wakacje?

Tymczasem wybieraliśmy kolory farb na ściany w pokoikach. Jeden w różowościach, drugi w niebieskościach, trzeci w cytrusach. Świetnie się przy tym bawiliśmy.

Tamtego dnia miałem urwanie głowy w pracy. Przywieziono dwie osoby z innego szpitala na konsultacje, musiałem asystować przy operacji, dodatkowo co chwilę wzywano mnie na SOR, gdy zgłaszał się ktoś z problemami kardiologicznymi. Owszem, widziałem na wyświetlaczu dwa nieodebrane połączenia od żony, ale nie miałem nawet chwili, żeby pójść do toalety, a co dopiero mówić o pogawędkach przez telefon. Wiedziałem, że Marlena się nie obrazi. Rozumiała specyfikę mojego zawodu. Skoro nie odbieram, to znaczy, że naprawdę nie mogę.

Gdyby zadzwoniła trzeci raz, oznaczałoby to, że muszę oddzwonić, bo sytuacja jest krytyczna. Na szczęście jak dotąd nigdy z takiej możliwości alarmu nie skorzystała.

Kazali mi zostać przed salą

Kiedy skończyłem dyżur i mogłem wreszcie odsapnąć, oddzwoniłem do żony. Tym razem to ona nie odbierała. Raz, drugi, trzeci…

– Na blok! Przywieźli twoją żonę! – do dyżurki zajrzał na dwie sekundy jeden z lekarzy. Mocno zaaferowany. – Na blok! Ruszaj! – pogonił mnie.

Zastygłem. Czułem się tak, jakbym utkwił w gęstym kisielu. Każdy krok wymagał niemal nadludzkiego wysiłku. Nie docierały do mnie żadne dźwięki, tylko szum w tle i dziki łomot spanikowanego serca. Szedłem na blok, nie wiedząc, co się stało, co tam zastanę. To musiał być wypadek. Rano Marlenie nic nie dolegało. Gdyby to było coś nagłego, ale niegroźnego, jak zapalenie wyrostka albo złamana noga, to przecież kolega od razu by mi powiedział, żebym się nie denerwował, a nie kazał gnać na blok bez żadnego słowa wyjaśnienia.

–Ty zostajesz pod salą. Mówię poważnie, Marcin, nie wejdziesz tam! – Zbyszek, chirurg, który miał operować moją żonę, zatrzymał mnie zdecydowanie; słowem i gestem. – Zaufaj mi.

Zaufałem. Był świetnym chirurgiem i skoro złe już się stało, dobrze, że to właśnie on zajmie się Marleną. Co nie zmienia faktu, że potwornie się bałem. W jednej chwili mój świat skurczył się do sali operacyjnej za zamkniętymi drzwiami. Nieraz słyszałem, że tylko dzięki mnie pacjent przeżył i wraca do zdrowia, że dokonałem cudu, że byłem niesamowity, że mam boskie ręce… Teraz nic nie mogłem. Nic! Bezsilność mnie zabijała, ale mogłem tylko czekać. Więc czekałem.

Kiedy operacja się zakończyła, nikt nie chciał spojrzeć mi w oczy.

– Nie wiem… – Zbyszek kręcił głową. Zrobiłem wszystko, co mogłem. Wszyscy zrobiliśmy. Walczyliśmy o nią, jak tylko się dało. Reszta w…

– Nie kończ – przerwałem mu.

Nie chciałem, by mówił o Bogu. Już się popisał, stawiając na drodze Marleny kierowcę-pirata. Przechodziła przed pasy, gdy w nią wjechał całym pędem. Nie zatrzymał się obok wozu, który ją przepuszczał. Klasyka, jak powiedział policjant. Dla kogo? Dla mnie niebo się zawaliło.

Te słowa nie mogły im przejść przez gardło

Oddali mi jej rzeczy. Torebkę, w której był portfel, telefon i zdjęcia USG… wczesnej ciąży. To mnie załamało do reszty. Czy dlatego do mnie dzwoniła? Chciała się podzielić tą nowiną? Cudowną, jeśli tylko… Nie, nie myśl tak. Odpychałem czarne myśli, które mnie oblegały, kąsały, gdy czekałem, bo tylko to mogłem – czekać. Byłem umierającym ze strachu mężem. I lekarzem, więc nikt mnie wyganiał z salki na OIOM-ie. Mogłem tam siedzieć, patrzeć na maszyny, do których była podpięta, analizować wyniki. Tydzień, dwa…

Zrobiłbym wszystko, żeby cofnąć czas, choć o minutę. Zadzwonić. Powiedzieć jej, żeby nie wchodziła na te cholerne pasy, że zaraz po nią przyjadę. Może to by ją uratowało… Może… Może…

– Marcin, posłuchaj… – podszedł do mnie ordynator.

Nie dałem mu dokończyć.

– Odłączcie ją.

Wiedziałem, co chce mi powiedzieć, i że dla niego to też bardzo trudny moment, zwłaszcza gdy musi przekazać taką informację koledze. Doszło do śmierci mózgowej. Ciało mojej żony utrzymywały przy życiu maszyny, do których ją podłączyli, ale jej tak naprawdę już tu nie było.

– Odłączcie…

To nie była moja decyzja, w takim znaczeniu, że mogłem wskazać moment. Koledzy z oddziału dwa dni zbierali się, by mi powiedzieć, że już czas, że już nie ma szans. Wiedziałem o tym doskonale. Potrafiłem rozpoznać objawy śmierci mózgu, ale te słowa, które musiały paść, ani im, ani mnie nie chciały przejść przez gardło.

Zawsze będę o niej pamiętać

Milczenie nie zmieniało jednak prawdy. Ani Marlena, ani nasze dziecko nie przeżyli wypadku. Z naszych planów na radosną, gwarną od dziecięcych głosów przyszłość nie zostało nic. Z naszej czteroosobowej, a może pięcioosobowej rodziny zostałem tylko ja. I dojmująca tęsknota.

Ciężko żyć samemu, gdy zaznało się takiej miłości i szczęścia, jakich ja doświadczyłem. Codziennie wstaję, ubieram się, idę do pracy, ale nie czuję nic. Dbam o moich pacjentów, najlepiej jak potrafię, walczę o każdego z nich, ale nie czuję satysfakcji z tego, że im pomogłem, że wyprowadziłem kogoś z ciężkiego stanu, że poprawiłem jego komfort życia. Zobojętniałem. Na wszystko.

Podobno to kiedyś minie, podobno znowu będę umiał cieszyć się słońcem, wiosną, może nawet znów się zakocham i znajdę kogoś, z kim będę szedł dalej przez życie. Tylko że to nie będzie ona. Moja Marlena, moja największa miłość odeszła. I nigdy nie pozbędę się tej natrętnej wątpliwości, że może poddałem się zbyt szybko, że może te dwa słowa „odłączcie ją” padły z moich ust za wcześnie.

Jako lekarz wiem, że tak należało postąpić. Jako zakochany w niej do szaleństwa mężczyzna wciąż rozpaczliwie za nią tęsknię i wyrzucam sobie, że nie zdołałem jej ocalić, że nie sprawiłem cudu. Muszę żyć dalej. By o niej pamiętać. By dzięki tym wspomnieniom nadal była obecna. Mogę wyleczyć niemal każde serce, ale nigdy nie uda mi się poskładać mojego, które roztrzaskało się wraz ze słowami „odłączcie ją”…

Czytaj także:
„Nakryłam męża z kochanką – moją przyjaciółką. Bezwstydnica wystroiła jak szczur na otwarcie kanału i ukradła mi życie”
„Chciałam być babcią, która często piecze ciasto i odbiera wnuki z przedszkola. Niestety, córka odebrała mi wszelkie nadzieje”
„Nasza przyjaźń straciła znaczenie, gdy na horyzoncie pojawił się przystojny student. Łucja porzuciła wszelkie skrupuły”

Redakcja poleca

REKLAMA