„Teściowa obiecała nam mieszkanie w zamian za spłatę kredytu. Przez 10 lat wrzucaliśmy kasę w błoto i zostaliśmy z niczym”

małżeństwo, które spłaca kredyt za mieszkanie fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Marzena natychmiast zaczęła szukać informacji. Znalazła prawnika, umówiła się na rozmowę, dowiedziała się, jak najtaniej i najmniej kłopotliwie przepisać mieszkanie. A potem zaproponowała mamie, by dopełnić formalności. I tu się zdziwiliśmy…”.
/ 23.09.2022 09:15
małżeństwo, które spłaca kredyt za mieszkanie fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Marzenę poznałem na imprezie. Od razu mi się spodobała, przegadaliśmy ze sobą pół nocy. To była normalna, uprzejma rozmowa dwójki nieznajomych. Nawet za bardzo nie flirtowaliśmy. A jednak czułem między nami chemię i ona też ją czuła, bo w pewnym momencie, właściwie kompletnie bez związku z aktualnym tematem, rzuciła, że ma dziecko. Czteroletnią córkę. Dla mnie nie miało to żadnego znaczenia, ale ona chyba chciała się upewnić, jak zareaguję.

Umówiliśmy się potem kilka razy na mieście i kilka razy u mnie. U niej nigdy. Marzena tłumaczyła, że nie chce przyprowadzać do domu zbyt wielu ludzi, bo Paula, jej córka, szybko się przywiązuje i potem cierpi. Rozumiałem ją i oczywiście dostosowałem się do jej prośby. Zresztą, tak było mi nawet wygodnie, bo podczas naszych spotkań miałem Marzenę tylko dla siebie. A wiedziałem, że to nie jest zwykła, przelotna znajomość.

Obawialiśmy się, jak na nasz związek zareaguje Paula, jak mnie przyjmie. Na szczęście mała nie tylko od razu mnie polubiła, ale dość szybko zapytała, czy mogę być jej tatą. Po roku wspólnego życia zaplanowaliśmy ślub. Moja mama miała pewne obiekcje, bo wolałaby dla mnie „lepszą partię” niż panna z dzieckiem, ale gdy poznała Marzenę, przekonała się do niej.

A znów moja przyszła teściowa od początku wydawała mi się w porządku. Była dość młoda, dużo młodsza od moich rodziców i natychmiast złapaliśmy kontakt. Widziałem, że pilnie obserwuje mnie i swoją wnuczkę, ale byłem pewny, że na tym polu dobrze wypadnę. I nie myliłem się!

Poprosiliśmy ją, aby nas odciążyła

Zamieszkaliśmy w mieszkaniu Marzeny. Chociaż właściwie to w mieszkaniu jej mamy, za które Marzena spłacała kredyt. To były jakieś dziwne układy i na początku w nie nie wnikałem, w końcu rodzina to rodzina. Tak czy inaczej teściowa z nami nie mieszkała, więc było mi wszystko jedno, kto figuruje w papierach.

Kiedy na świecie pojawił się Kacperek, nasza sytuacja diametralnie się zmieniła. Gdy Marzena była w ciąży, jej firma ogłosiła upadłość. Oczywiście miała pieniądze i ubezpieczenie na czas ciąży i urlopu macierzyńskiego, ale wiedziała, że wracać już nie ma do czego. A pracodawcy niechętnie zatrudniają młode matki…

Ja pracowałem na zlecenie jako ogrodnik. Bywały dobre miesiące, ale zdarzały się i gorsze. A nasz synek sporo kosztował. Oprócz tego, że kupowaliśmy pieluchy, ubranka, mleko i odżywki, musieliśmy jeszcze wydawać pieniądze na lekarzy i rehabilitacje, bo miał kłopoty z biodrami. W państwowych przychodniach terminy były bardzo odległe, zostały zatem prywatne. I pieniądze znikały…

Zaczęliśmy się zastanawiać, co zrobić. Największym problemem był kredyt za mieszkanie. Bo chociaż prawnie należało do mamy Marzeny, to spłacaliśmy go my. Umowa była taka, że gdy już uregulujemy ostatnią ratę, mieszkanie będzie nasze. Gdy jednak pojawiły się kłopoty finansowe, zasugerowałem Marzenie, żeby porozmawiała z mamą.

Może mogłaby nas odciążyć chociaż na chwilę – westchnąłem. – My nie mamy skąd wziąć kasy, nam nikt nie da przecież kredytu. Mogłaby spłacać chociaż połowę, a potem, jak zacznie się sezon i będę porządnie zarabiać, oddamy jej wszystko.

– Czarno to widzę – Marzena pokręciła głową. – Ale zapytam, bo co innego nam zostało?

Niestety, moja żona miała rację. Teściowa odmówiła wsparcia, twierdząc, że skoro jesteśmy dorośli, to powinniśmy radzić sobie sami. Nie wiem, jak by się to skończyło, gdybym ja nie dostał propozycji pracy. Niestety, poza miastem.

– Słuchaj, wyjedźmy – powiedziałem do Marzeny. – Paulinka akurat idzie do szkoły, więc zacznie w nowym miejscu. To jest małe miasteczko, bez problemu wynajmiemy coś za nieduże pieniądze, może nawet znajdzie się domek z ogródkiem? Będziesz mogła z Kacperkiem siedzieć cały dzień w ogrodzie. Mieszkanie mamy też wynajmiemy i będzie na spłatę kredytu.

Wolę wiedzieć, na czym stoję...

Żona trochę się wahała, ale właściwie nie mieliśmy wyjścia. Ja pojechałem pierwszy, żeby znaleźć dla nas jakieś przyzwoite lokum. Na miejscu okazało się, że za nieduże pieniądze wynajmę domek z ogrodem, w pełni urządzony. Odmalowałem go, a Marzena w tym czasie znalazła lokatorów na nasze mieszkanie. I wyjechaliśmy.

Jej mama nie była tym zachwycona. Marudziła, że dziecko na wsi będzie miało gorsze warunki rozwoju, szkoła jest nie taka, jak trzeba i takie tam. Zdenerwowało mnie jej gadanie.

– Nie mamy wyjścia, za coś ten kredyt musimy spłacić – oznajmiłem jej dobitnie i wreszcie przestała się wtrącać.

W sumie na wsi mieszkaliśmy prawie sześć lat, do czasu, aż Paula zdała do gimnazjum. Mnie skończył się kontrakt, a Marzena znalazła pracę w mieście. Martwiłem się co prawda, że Kacper będzie musiał zmieniać szkołę, ale trudno. Musiał poradzić sobie jakoś w nowych okolicznościach.

Został nam jeszcze rok spłacania kredytu, ale teraz szło już z górki, bo odsetki pod koniec zawsze są minimalne. Po roku, kiedy kredyt mieliśmy już z głowy, odetchnęliśmy z ulgą. I doszliśmy do wniosku, że trzeba zrobić remont. Mieszkanie nie było nowe, a poza tym wynajmujący je lokatorzy niespecjalnie o nie dbali. Zrobiłem wycenę: cyklinowanie podłóg, malowanie, wymiana okna w kuchni, nowy sprzęt AGD… Wyszła niezła sumka. Wtedy coś mnie tknęło.

– Najpierw załatw z mamą przepisanie mieszkania – powiedziałem żonie. – Pamiętasz, już raz proponowała, że się z nami zamieni, albo sprzedamy obydwa mieszkania, to kupimy domek? Wydamy kupę kasy, ja się narobię, a potem ona coś wymyśli i wszystko pójdzie w diabły. Wolę wiedzieć, na czym stoję.

Marzena przyznała mi rację i natychmiast zaczęła szukać informacji. Znalazła prawnika, umówiła się na rozmowę, dowiedziała się, jak najtaniej i najmniej kłopotliwie przepisać mieszkanie. A potem zaproponowała mamie, by dopełnić formalności. I tu się zdziwiliśmy… Otóż moja teściowa odmówiła. Uznała, że lepiej, by zostało tak, jak jest, po co nam koszty notarialne, a poza tym, co to za różnica, czyje jest mieszkanie. No, dla mnie to duża różnica i powiedziałem jej to. No i się zaczęło…

Nadal nie mamy nic swojego

Marzena właściwie jest po mojej stronie, też uważa, że mieszkanie powinno być przepisane na nas. Podczas kłótni z mamą stoi za mną murem. Niestety, ma też pretensje do mnie. Bo mieszkanie rzeczywiście aż woła o remont. Ostatnio w łazience odpadły dwa kafelki nad wanną. Całe szczęście, że nikt się akurat nie kąpał, bo tragedia byłaby murowana. Podłoga wypacza się coraz bardziej, poza tym jest zwyczajnie brzydka. Trzeba ją wycyklinować polakierować… No i okna! W kuchni boimy się je otwierać, żeby nie wypadły.

Nie dziwię się Marzenie, że nie chce tak mieszkać, złości się i ciosa mi kołki na głowie. Ale ja się zaparłem. Nie zrobię remontu, dopóki mieszkanie nie będzie nasze. Jaką mam gwarancję, że teściowa nam go nie zabierze?

Przez prawie dziesięć lat spłacaliśmy kredyt za coś, co według prawa nie należy do nas. Harowaliśmy jak woły, mieszkaliśmy na wsi, zrezygnowaliśmy na ten czas ze wszystkich wygód i zabaw. Naprawdę liczyłem, że gdy spłacimy wszystko, wreszcie będziemy żyć jak ludzie. A tymczasem nadal nie mamy nic swojego.

Teściowa co chwilę pokazuje nam, że to jej mieszkanie. Przychodzi bez zapowiedzi (ma własne klucze), zagląda nam do garnków, wtrąca się w nasze sprawy, w to, co robimy, jak wychowujemy dzieci. A mnie szlag trafia! Marzenę też. Jesteśmy ciągle spięci i w efekcie często się kłócimy.

Ostatnio zacząłem z Marzeną temat kolejnego kredytu na inne mieszkanie. Ale ona nie chce znów spłacać rat, mówi, że ma gdzie mieszkać.

Prawdę mówiąc, między nami jest coraz gorzej. To śmieszne, ale nasza miłość tak naprawdę potyka się o głupie pieniądze i głupie mieszkanie. Niby mamy dach nad głową, ale pewności i zabezpieczenia na przyszłość żadnego. Tak nie da się żyć. Nie wiem, jak długo jeszcze pociągniemy. Ja co chwilę wybucham gniewem, Marzena jest strzępkiem nerwów, na dzieciakach też się to odbija. Czasem mam ochotę po prostu wyjść z domu i pójść gdzieś przed siebie, byleby mieć chwilę spokoju. Obawiam się, że pewnego dnia nie wytrzymam i tak zrobię…

Czytaj także:
„Znalazłyśmy z siostrą dokumenty, które skrzętnie ukryli przed nami rodzice. W jednej chwili cały nasz świat runął...”
„Wujek sfałszował testament prababci, żeby zgarnąć cały majątek. Sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie... jego syn”
„Miałam załatwić przyjaciółce faceta, a zachowałam się jak pies ogrodnika. Złamałam jej serce i ukradłam kandydata na męża”

Redakcja poleca

REKLAMA