„Po rozwodzie były mąż zajął się nową rodziną. Naszą córkę olał jak starą, nudną zabawkę, a ja patrzyłam na jej cierpienie”

Nie powiedzieliśmy córce, że jest adoptowana fot. Adobe Stock, nelen.ru
„Andrzej właśnie pojechał z nową rodziną na ferie. Nawet nie spytał Mani, czy chciałaby jechać z nimi. – Edyta nie będzie zajmowała się dwojgiem dzieci – powiedział, gdy go o to zapytałam. Już chciałam krzyknąć, że on przecież też tam będzie, a Mania jest jego córką, ale po co? On po prostu nie chciał jej zabrać”.
/ 05.03.2023 19:15
Nie powiedzieliśmy córce, że jest adoptowana fot. Adobe Stock, nelen.ru

Odkąd mój mąż wyprowadził się do swojej nowej partnerki, Mania przestała się śmiać. Z wesołej dotychczas dziewczynki zmieniła się w smutną i cichą. Próbowałam przekonywać córkę, że tata, mimo że już z nami nie mieszka, nadal bardzo ją kocha. Ale jak miałam być wiarygodna, skoro „wspaniały” tatuś miał dla swojej córeczki coraz mniej czasu. A gdy przyszedł na świat jego synek, nie miał czasu w ogóle. Aby chociaż trochę Manię rozweselić, wymyśliłam wizyty w schronisku dla zwierząt. Zanosiłyśmy trochę jedzenia dla psiaków i wyprowadzałyśmy jednego lub dwa na spacer. Psycholog, z którą się konsultowałam, uważała to za świetny pomysł.

Wszystko było dobrze, ale...

Któregoś dnia Mania wypatrzyła małego, czarnego szczeniaczka.

– Tego weźmiemy dziś na spacer, mamusiu – ogłosiła natychmiast.

Piesek jednak nie chciał iść z nami na spacer. Przestraszony wtulił się w kąt boksu i nijak nie dał się przekonać.

On jest bardzo nieszczęśliwy, mamusiu – stwierdziła moja córka głosem nabrzmiałym od łez.

Miałam wrażenie, że chciałaby dodać „taki sam nieszczęśliwy jak ja”. Nie dodała tego jednak. Przy następnych wizytach Mania biegła prosto do ulubionego pieska. Spędzała przy jego klatce dużo czasu, aż pewnego razu maluch polizał ją po rękach, pozwolił zapiąć sobie smycz i zabrać się na spacer. Dawno nie widziałam Mani tak szczęśliwej. Jednak kiedy przyszło do rozstania, piesek piszczał i skowyczał żałośnie, a po policzkach mojej córki płynęły łzy.

– Mamusiu, a może zabrałybyśmy go ze sobą? – zapytała w końcu cichutko.

– Nie możemy, kochanie – tłumaczyłam – ja muszę chodzić do pracy, a ty do szkoły, on cały dzień byłby w domu sam. Tęskniłby bardzo.

Tutaj też będzie tęsknił. Za mną. Nie ma tu nikogo, kto by go kochał. I ja też będę tęskniła za nim.

Po kilku dniach nie miałam już sił patrzeć na smutną buzię Mani i uległam. Zabrałyśmy szczeniaczka ze sobą. Był cały czarny, dlatego Mania nazwała go Węgielkiem. Tak bardzo oboje byli szczęśliwi, że nawet moje wątpliwości gdzieś się rozwiały.

Ty chyba oszalałaś, Justyna – stwierdziła moja mama, kiedy zobaczyła Węgielka. – Mało masz problemów, mało pracy? Pies ci potrzebny?

Wiedziałam, że patrząc na to z boku, mama miała rację. Nie był mi potrzebny, nie powinnam go sobie brać na głowę.

Radość Mani była jednak w tym wypadku najważniejsza

Andrzej właśnie pojechał z nową rodziną na ferie. Nawet nie spytał Mani, czy chciałaby jechać z nimi. Kiedy go o to zapytałam, powiedział.

Edyta nie będzie zajmowała się dwojgiem dzieci.

Już chciałam krzyknąć, że on przecież też tam będzie, a Mania jest jego córką, ale nagle mi się odechciało. To i tak nic by nie zmieniło, on po prostu nie chciał jej zabrać. Mała zresztą bardzo dobrze to rozumiała.

– Tata teraz kocha tylko Adasia – powiedziała cichutko, ale zaraz dodała, jakby chciała przekonać samą siebie: – Ale ja i tak nie mogłabym jechać. Przecież nie mogę zostawić Węgielka, prawda, mamusiu?

– Prawda, córeczko.

– I ciebie też mamusiu, prawda?

Prawda, kochanie, bardzo byśmy oboje za tobą tęsknili.

No i jak ja mogłabym zabrać jej tego ukochanego pieska? Nie mogłam. Szybko jednak okazało się, że opieka nad Węgielkiem jest trudniejsza, niż mi się wydawało. Psiak co prawda nie sikał po kątach, ale to była chyba jego jedyna zaleta. Nie odstępował na krok Mani, uparcie właził na noc do jej łóżka. Poza tym za nic nie chciał zostawać sam w domu. Kiedy wychodziłyśmy rano, zaczynał skakać, piszczeć i skomleć. Mania natychmiast miała oczy pełne łez.

– Mamuniu, a może ja zostanę z Węgielkiem w domu. Będę grzeczna, obiecuję. Nic nie zbroję, przysięgam – składała ręce.

– Kochanie, nie możesz siedzieć cały dzień sama w domu – tłumaczyłam.

– A Węgielek może? Zresztą nie byłabym sama, zostałabym z Węgielkiem.

– Maniu, musisz chodzić do zerówki. A Węgielek jest tylko pieskiem, jak wyjdziemy, na pewno pójdzie spać – usiłowałam przekonać córkę.

Okazało się, że, niestety, nie mam racji

Po powrocie zastałyśmy pogryzione kapcie Mani i zupełnie zniszczony mój nowy pasek od sukienki.

– Ty łobuzie mały – zamachnęłam się ścierką, a psiak schował się pod stół.

– Mamusiu, mamusiu – zareagowała natychmiast córeczka. – Nie bij go, to tylko moja wina. Zapomniałam schować kapcie do szafki.

– No tak – usiadłam na fotelu – masz rację, Maniu. Ja też zapomniałam. Musimy pamiętać na przyszłość i wszystko chować.

Nie było to jednak takie proste. Węgielek codziennie wynajdował sobie coś do gryzienia. Chyba robił to z rozpaczy i samotności. Dobrze było, jeśli pogryziona została stara ścierka, gorzej, jeśli nowe sandałki Mani albo moje klapki, również nowe.

– Mówiłam ci, że pies nie jest wam do niczego potrzebny – stwierdziła moja mama, kiedy usiłowałam się pożalić. – Powinnaś go po prostu oddać z powrotem do schroniska – dodała.

Babciu, jak możesz? – Mania natychmiast zareagowała oburzeniem i łzami. – Węgielek jest nasz, nie wolno go oddać. Przecież on by tęsknił za nami, za mną.

– Nie przesadzaj, Maniu, to tylko pies, zwierzę. A mama i tak ma mnóstwo obowiązków.

– A ja? – Mania już płakała. – Ja też bym za nim tęskniła, on jest moim przyjacielem. Mamusiu, mamusiu obiecaj, że go nie oddamy. On już będzie grzeczny, ja go nauczę.

Nie oddamy, Maniu – obiecywałam, a mama wzruszała ramionami.

Któregoś dnia, gdy wracałam z pracy, zastanawiając się po drodze, co Węgielek znowu zbroił w domu, zaczepiła mnie sąsiadka.

– Pani Justyno, ja nie chciałam się wtrącać, ale dłużej nie da się już wytrzymać – zaczęła.

– Z czym? – zdziwiłam się.

– Przykro mi, ale musi pani coś zrobić z tym swoim psem.

– A co, on pani przeszkadza?

– Naprawdę bardzo mi przykro – powtórzyła sąsiadka. – Ale kiedy tylko rano pani wychodzi, piesek zaczyna wyć, szczekać, skomleć. I tak w kółko, dopóki pani nie wróci. O, proszę – wskazała ręką na moje okno, zza którego rzeczywiście dochodziło nerwowe szczekanie Węgielka.

– I on tak cały czas? – patrzyłam na sąsiadkę z niedowierzaniem.

– Cały czas – przytaknęła. – Pewnie piesek nie lubi być sam – stwierdziła sąsiadka coś, co i ja wiedziałam. – Ale mimo wszystko musi pani coś zrobić – dodała. – Dłużej tak być nie może.

Wróciłam do domu załamana

Całe popołudnie obserwowałam spod oka Manię, jak bawi się z psem, i serce mi się ściskało. Jak miałam go oddać? Jak miałam powiedzieć córce, że musi pożegnać się z przyjacielem? Teraz, kiedy znowu się śmiała, kiedy znowu była wesołą dziewczynką, kiedy przestała siedzieć zasmucona w kącie i szeptać coś lalce do ucha? Raptem rozwiązanie znalazło się samo. Wracałam w sobotę rano ze sklepu, pod blokiem spotkałam panią Basię, sąsiadkę z parteru.

– Pomogę pani – zaproponowałam, biorąc od niej zakupy.

Uśmiechnęła się do mnie smutno i z wdzięcznością. Musiała być chyba bardzo samotna. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ją ktoś odwiedzał.

Jakaś pani zmartwiona ostatnio, pani Justyno – zagadnęła. – Kłopoty?

Niespodziewanie dla samej siebie opowiedziałam wszystko sąsiadce. Słuchała w milczeniu.

– Rzeczywiście – przytaknęła – sama zwróciłam uwagę na wycie pani pieska. Ja to trochę przygłucha jestem, to mi specjalnie nie przeszkadza – dodała zaraz – ale innym na pewno tak. Ale wie pani co? Myślę, że mogłaby pani przyprowadzać pieska do mnie.

– Ależ nie mogę pani robić kłopotu, pani Basiu – zaoponowałam.

– To żaden kłopot, niech się pani zastanowi. Na spacer to ja z nim nie bardzo pójdę, ale cały dzień siedzę sama. Czasem też o mało nie wyję z samotności, a tak bylibyśmy sobie razem. Po powrocie zabierałaby go pani…

Miałam spore wątpliwości, ale postanowiłam spróbować.

– Proszę mi obiecać, że gdyby tylko zmieniła pani zdanie, zaraz mi o tym powie – prosiłam sąsiadkę.

– Dobrze, oczywiście.

Od dwóch tygodni razem z Manią odprowadzamy Węgielka rano do pani Basi, a odbieramy po południu. Pomysł okazał się znakomity. Piesek już nie wyje ani nie niszczy, pani Basia nie spędza całych dni w samotności. A poza tym Mania już po trzech dniach zaczęła mówić do sąsiadki „ciociu”. Biega do niej popołudniami, wspólnie rysują i czytają bajki. Jeszcze trochę, a Mania będzie bardziej zżyta z sąsiadką niż z własną babcią… Nie martwi mnie to, najważniejsze, że moja córeczka wreszcie się uśmiecha i jest szczęśliwa.

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA