„Byłam zgorzkniałą starą panną, która na co dzień usychała z samotności. Szczęśliwy wypadek odmienił mój los”

kobieta, która była samotna fot. iStock by Getty Images, Oliver Rossi
„Spojrzałam na zegarek. Byłam spóźniona. Jednak wrodzone poczucie obowiązku nie pozwoliło mi się ruszyć, dopóki nieszczęsnym rowerzystą ktoś się nie zajmie. Żal mi się zrobiło tego biedaka. Chyba dopiero teraz naprawdę źle się poczuł. Na twarzy był coraz bledszy. Nie wyglądał dobrze”.
/ 25.08.2023 19:45
kobieta, która była samotna fot. iStock by Getty Images, Oliver Rossi

Samotność jest okropna. Wiem, o czym mówię, bo jestem zgorzkniałą starą panną w dojrzałym wieku. Nigdy nie byłam specjalnie towarzyska, nie miałam też powodzenia – ani w szkole średniej, ani potem. Nie wierzyłam w siebie i jeśli już zakochiwałam się, to bez wzajemności. Nie miałam dzieci, męża, przyjaciół, więc cała oddałam się pracy. Nie zauważałam, że życie ucieka. Czułam się tylko coraz bardziej samotna.

Ten rok okazał się dla mnie wyjątkowo pracowity. Wychodziłam z domu właściwie tylko po to, żeby odebrać wydruki do korekty i po kilku dniach odwieźć je z powrotem. Pieniędzy na koncie przybywało, ale co z tego, jeżeli nie miałam z kim pójść choćby do kina. Na początku maja połakomiłam się na korektę bardzo grubej książki z terminem oddania „na wczoraj”. Tym razem zadanie chyba mnie przerosło. Dzieło było usiane bykami. Czytałam tekst, poprawiałam go codziennie do trzeciej nad ranem, bolały mnie oczy, plecy, a nawet tyłek, bo siedziałam po kilkanaście godzin na dobę. W ciągu ostatnich kilku dni wyszłam z domu tylko raz, by wyrzucić śmieci. Wreszcie skończyłam.

Szukałam jakiegoś spokojnego miejsca

Podeszłam do okna i stwierdziłam, że nie wiedzieć kiedy wybuchła wiosna. „Dość tego!” – pomyślałam i wrzuciłam do torby grubą teczkę wypełnioną poprawionymi tekstami i pojechałam do wydawnictwa. Umówiłam się na czternastą.

W autobusie usiadłam przy oknie i patrzyłam na rozświetlone słońcem ulice. Kiedy przejeżdżałam obok parku Morskie Oko, stwierdziłam, że niczego bardziej mi nie trzeba, jak świeżego powietrza, zieleni i spaceru. Wysiadłam więc przystanek wcześniej.

W parku było przepięknie, kolorowo, cicho. Drzewa już się zazieleniły, a niektóre pokryły się różowymi i białymi kwiatami. Nie wiedziałam, że rosną tutaj magnolie! Poczułam, jak bardzo jestem zmęczona. Zawsze punktualna i solidna do bólu, pomyślałam, że nic się nie stanie, jeśli raz w życiu spóźnię się kwadrans. Usiadłam na najbliższej ławeczce, przymknęłam oczy i w tym momencie usłyszałam za sobą śmiechy, pokrzykiwania. Odwróciłam się.

„Bachory, cała kupa bachorów! – pomyślałam mocno nieżyczliwie. – No żeż… Akurat teraz i akurat tutaj lekcja na świeżym powietrzu”.

Dzieci nigdy nie lubiłam. Zerwałam się jak oparzona i rozejrzałam za następną ławką. W oddali zobaczyłam bawiące się psy i skupionych wokół nich właścicieli. To się chyba nazywa psie przedszkole.

„Fajnie, pieski lubię” – ucieszyłam się i poszłam tam szybkim krokiem.

Usiadłam, wystawiłam twarz do słońca, ale i tu o spokoju mogłam tylko pomarzyć.

– Przynieś piłeczkę! – wydarła mi się nad uchem jakaś dziewczyna i rzuciła ją prosto między moje buty.

Żeby chociaż psina przybiegła, pogłaskałabym ją. Nie.

– No przynieś, przynieś! – darła się dziewucha, w końcu zrezygnowana podeszła i schyliła się za ławką.

Nie mogła dosięgnąć piłki, więc poprosiła, żebym podała jej owo narzędzie psiej tresury.

– Relaksik, cholera! – wymamrotałam pod nosem i rozejrzałam się za następną ławką.

Dojrzałam ją na samym skraju parku, u podnóża pagórka, tuż obok schodzącego ostro w dół chodnika. Tam było całkiem pusto. Opodal staw, a nad nim kaczki i inne ptaki. Bosko! Usiadłam. Zbliżały się jakieś dziewczyny, obie gadały przez telefon, ale szły dość szybko, więc odetchnęłam z ulgą – zaraz znów powinno być absolutnie pusto i cicho.

Zgodziłam się trochę wbrew sobie

W oddali, na krańcu chodnika pojawił się rowerzysta. Zamknęłam oczy. Spokój, błogość. Aż tu nagle pisk, krzyk… Zerwałam się jak oparzona i zobaczyłam, że rowerzysta przelatuje nad kierownicą. Łubudu, bum, bum! Jak nie walnie głową o beton! Na całe szczęście miał kask, ale i tak nieźle się poharatał.

„No i mam swój relaksik!” – pomyślałam ze złością i spojrzałam na faceta, który wstał, i słaniając się na nogach, usiadł na mojej ławce.

Był trochę starszy ode mnie i na pewno w szoku. Nie był pijany, zataczał się, bo po takim upadku nawet młodziakowi trudno byłoby się pozbierać. Na policzku miał długą, ciętą ranę, jakby ktoś mu przeciął skórę nożem, a kolana i dłonie zdarte do krwi. Dziewczyny już dzwoniły po pogotowie. Mężczyzna też wyjął telefon i rozmawiał chyba z kimś bliskim. Z żoną? Nosił obrączkę.

– Kochanie, spóźnię się trochę, przewróciłem się i muszę chwilę odsapnąć. Nie, nic mi się nie stało. Poczekaj z pół godziny – mówił do telefonu.

– Raczej dopiero za parę godzin pan tam dotrze, bo za pół godziny to będzie pan w szpitalu. Taką ranę na trzeba zszyć – powiedziałam.

Dziewczyny właśnie się dodzwoniły na pogotowie i wyjaśniały, w którym miejscu parku się znajdujemy.

– Czy pani może poczekać na karetkę? Bo my naprawdę musimy już lecieć – zapytała jedna z nich, uśmiechając się do mnie.

Zanim zdążyłam powiedzieć, że też się śpieszę, już ich nie było. Spojrzałam na zegarek. Byłam spóźniona. Jednak wrodzone poczucie obowiązku nie pozwoliło mi się ruszyć, dopóki nieszczęsnym rowerzystą ktoś się nie zajmie. Żal mi się zrobiło tego biedaka. Chyba dopiero teraz naprawdę źle się poczuł. Na twarzy był coraz bledszy. Nie wyglądał dobrze. Może miał wstrząs mózgu? Pomyślałam, że trzeba go zagadać.

– Mam na imię Dorota, a pan?

– Paweł.

Co się właściwie stało, panie Pawle? Widziałam tylko salto…

– Pierwszy raz po wielu latach wsiadłem na rower. Było z górki, więc się rozpędziłem. Przerzutki, hamulec przy kierownicy… nie opanowałem jeszcze tego mechanizmu. Odruchowo chciałem zahamować pedałami jak cymbał jakiś, a tu pedały się kręcą i nic. Spanikowałem, nacisnąłem na ręczny, ale za gwałtownie. No i koniec niczym w cyrku.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nagle zdałam sobie sprawę, że karetka nie zabierze go przecież z rowerem. Kiedy zapytałam, co zamierza z nim zrobić, zmartwił się.

– A może pani by się nim zaopiekowała? – zapytał. – Jest chyba nadal w dobrym stanie, nadaje się do jazdy. Odebrałbym go za parę dni.

– Ale ja mieszkam w innej dzielnicy, a na rowerze nie jeździłam od lat!

Spojrzał na mnie błagalnie…

– Chyba nie mamy innego wyjścia – zgodziłam się wbrew sobie. – Może uda mi się dojechać do wydawnictwa, a to blisko, potem jeszcze do metra… Dobra, nawet jeśli na rowerze nie dojadę, to jakoś go dociągnę.

Mnie i Krysię poróżniło jakieś głupstwo

Wkrótce nadjechała karetka. Zanim zabrała poturbowanego mężczyznę, wymieniliśmy się numerami telefonów i zaczęła się moja droga przez mękę. Nie odważyłam się wsiąść na siodełko, kierownica była lekko przekrzywiona, więc nie chciałam ryzykować. Dotarłam do domu bardzo późno, wykończona.

Kilka dni potem zgodnie z umową zadzwonił pechowy rowerzysta. Umówiliśmy się, że w ciągu godziny przyjedzie do mnie jego córka i odbierze nieszczęsny środek lokomocji.

Gdy otworzyłam drzwi, zaniemówiłam z wrażenia. Przede mną stała moja przyjaciółka ze studiów! Dawno temu poróżniło nas jakieś głupstwo, rozstałyśmy się w gniewie… Czas się cofnął? Niemożliwe! Wpatrywałam się w dziewczynę, a ona stała trochę chyba zaniepokojona.

Czy pani mama może ma na imię Krystyna? – zapytałam po chwili.

– Tak.

– A czy studiowała w SGPi S-ie?

Kiwnęła potakująco głową i powiedziała, że mama czeka na dole, w samochodzie, więc jeśli się znamy, to…

I tak po latach odnalazłam swoją przyjaciółkę. Rowerzysta oczywiście okazał się mężem Krystyny. Dziś mam dwójkę wspaniałych przyjaciół i dorosłą „córkę”. Obiecałam sobie, że będę pielęgnować tę przyjaźń, a już na pewno nigdy nie obrażę się o głupstwo. Los bowiem zwykle nie bywa tak łaskawy, żeby nam oddać coś, co straciliśmy.

Czytaj także:
„Od samotności uchroniła mnie stara panna, której nikt poza mną nie chciał. Faceci bali się jej, bo była inżynierem”
„Byłam starą panną. Tylko dlatego zgodziłam się pójść na wesele Elki z facetem, który już kiedyś mnie wystawił”
„Myślałam, że zostanę starą panną z kotem, a jednak myliłam się. Po 40-tce zdążyłam zostać żoną, wdową, kochanką i matką”

Redakcja poleca

REKLAMA