Michael Jackson - Piotruś Pan

Michael Jackson - Piotruś Pan fot. ONS
Powrót czy pogrzeb?
/ 30.01.2008 17:12
Michael Jackson - Piotruś Pan fot. ONS
To rok Michaela Jacksona. Nie przez 50. urodziny artysty i nawet nie dlatego, że świętujemy ćwierćwiecze premiery "Thrillera". Czeka nas triumfalny powrót króla popu – albo równie spektakularna klęska.

Obmacywał te dzieci czy nie? Co za licho podkusiło go, by wystawić niemowlę za okno? Czy to prawda, że odpadł mu nos? I jakiego właściwie jest koloru? Jeżeli ktokolwiek wspomina dzisiaj Michaela Jacksona, to by się z niego ponatrząsać. By nazwać go potworem, wybrykiem natury, rasistą wobec własnej rasy lub w najlepszym razie – jak w "Facetach w czerni" – kosmitą. W bajkach potwór zamienia się w księcia, a potem żyje długo i szczęśliwie. Jednak choć jego rezydencja przypomina Disneyland, a muzyczne dokonania są zupełnie nie z tej ziemi, życie Michaela Jacksona to nie bajka.

Niech żyje król
Jeśli – jak mówi przysłowie – łaska pańska na pstrym koniu jeździ, to co dopiero powiedzieć o przychylności tłumów? Ci sami ludzie, którzy dzisiaj na wyścigi opluwają Michaela Jacksona, nie dalej jak wczoraj tłoczyli się w kilometrowych kolejkach w oczekiwaniu na koncerty wokalisty, a na dyskotekach szpanowali podpatrzonym w teledyskach "księżycowym krokiem". Myślicie, że to przeszłość, że z Jacksona dawno wyrośliście? Nie bądźcie naiwni. Od ćwierćwiecza nie wymyślono w muzyce pop niczego lepszego. Statystyki są bezlitosne – 13 nagród Grammy (w tym 8 otrzymanych jednej nocy!), 13 singli na pierwszym miejscu amerykańskiej listy przebojów (a kto zliczy triumfy na zestawieniach hitów w innych krajach?), ponad 750 milionów sprzedanych płyt (plus kopie pirackie).
A to przecież tylko pierwszy akapit z kilometrowej listy rekordów i osiągnięć artysty... Nie imponuje wam to, bo i tak nie lubicie Jacksona? Myślicie – podobnie jak niemal połowa Amerykanów – że jest przereklamowany? O, słodka naiwności! Jesteście jego fanami, nawet jeśli nie zdajecie sobie z tego sprawy. Jego sposób śpiewania, a przede wszystkim komponowania i aranżowania utworów, to do dziś absolutny kanon muzyki rozrywkowej, punkt wyjścia dla twórczych wariacji. Jego oszałamiające teledyski stanowią wzór dla innych twórców klipów – niedościgniony, bo dziś już nie ma szaleńców, którzy wydaliby na kilkuminutowe wideo porównywalną fortunę (dla przykładu "Scream" kosztował siedem milionów dolarów!). Jego kroki, obroty, podskoki to wciąż niewyczerpane źródło inspiracji dla choreografów. Michaela Jacksona oglądacie więc, słuchacie i wielbicie w jego licznych naśladowcach. Szelma Justin Timberlake, dandys Kanye West, rozbrykani Black Eyed Peas, słodka Kylie Minogue, a nawet... Madonna – wszyscy razem i każde z osobna musieliby się sporo natrudzić, by wymyślić koło, które sprezentował im autor "Thrillera".
Mówi się, że to Elvis był królem, choć pozostawał na tronie – i to z przerwami – niewiele ponad 20 lat. Panowaniu Jacksona nikt nie zagroził co najmniej od ćwierćwiecza. Czy to się komuś podoba, czy nie, to właśnie on jest prawdziwym Królem Muzyki Pop.
Pierwszy dźwięk wydobył się z jego gardła 29 sierpnia 1958 roku. Michael Joseph miał pięć lat, gdy dołączył do rodzinnej formacji wokalnej, która w 1966 roku podpisała kontrakt z wytwórnią Motown, kolebką amerykańskiego r’n’b i soulu. Jednakże sukcesy odnoszone z The Jackson- 5 nie zaspokajały ambicji cudownego dziecka – czy raczej jego nadmiernie surowego ojca – więc w 1971 roku Michael zadebiutował solową płytą "Got To Be There".


Świat u stóp
Sześć lat i trzy albumy później młodzieniec trafił na plan musicalu "Czarnoksiężnik z krainy Oz", gdzie poznał producenta i aranżera Quincy Jonesa. Ta znajomość nie tylko nadała tempo karierze wokalisty, ale także na zawsze odmieniła oblicze muzyki popularnej.
Pierwszym wspólnym dziełem duetu Jackson–Jones był wydany w 1979 roku album "Off the Wall", którego sukces okazał się ledwie nieśmiałą uwerturą dla następnej płyty – wydany w grudniu 1982 roku "Thriller" pobił wszystkie możliwe rekordy i do dziś pozostaje najpopularniejszym albumem w historii muzyki popularnej. A że jego wydanie zbiegło się z początkiem globalnej dominacji MTV, teledyski do utworu tytułowego (pamiętny 14-minutowy horror), "Billy Jean" czy "Beat It" dotarły wszędzie, gdzie dociera sygnał telewizyjny, i pod każdą szerokością geograficzną zaroiło się od młodych ludzi płci obojga, którzy ubierali się, tańczyli, nawet próbowali śpiewać jak Jackson.
Kolejne płyty – "Bad" (1987), "Dangerous" (1991) i "HIStory" (1995) – również rozchodziły się w multiplatynowych nakładach, czyniąc z Michaela Jacksona najpotężniejszą postać show-biznesu. Nieśmiałe plotki o dziwactwach tego nieludzko utalentowanego i bajecznie bogatego Piotrusia Pana, które raz na jakiś czas wymykały się spoza szczelnych murów jego kalifornijskiej posiadłości Neverland (nazwa od baśniowej Nibylandii oczywiście), raczej intrygowały, niż przerażały. Do czasu.

Dzieci dużego dziecka
W połowie lat 90. mogło się wydawać, że warte ponad 750 milionów dolarów imperium Michaela- Jacksona jest niezagrożone, a panowanie artysty na muzycznej scenie co najmniej dożywotnie. Pojawiły się jednak pierwsze problemy natury osobistej. Coraz głośniej mówiło się o niezdrowym zainteresowaniu, które Jackson okazuje dzieciom, pojawiły się nawet publiczne zarzuty o molestowanie trzynastolatka – artysta oczywiście wszystkiemu zaprzeczał, a do procesu nigdy nie doszło, bo wokalista zawarł z rodzicami chłopca ugodę wartą 20 milionów dolarów.
Trwające ledwie dwa lata małżeństwo z Lisą Marie Presley mające uciszyć złośliwe języki tylko je rozpuściło. Niewielu wierzyło bowiem w płomienne uczucie pomiędzy Jacko i spadkobierczynią fortuny Elvisa, za to brukowce chętnie podchwyciły wersję "kontraktu stulecia", który miał jedynie odwrócić uwagę opinii publicznej od prawdziwych namiętności muzyka.
Podobnie mówiono o jego drugim małżeństwie. Tym razem wybranką Jacksona była pielęgniarka Deborah Rowe. Powiła mu dwójkę dzieci, a po rozwodzie zostawiła pod jego opieką. Kolejnego potomka urodziła mu wynajęta matka o nieustalonej tożsamości. Właśnie to dziecko, ledwie kilkumiesięcznego Prince’a Michaela II, muzyk wystawił za hotelowe okno w Berlinie paparazzim na żer. Cokolwiek nim wówczas kierowało, naraził się na słuszne oburzenie i uzasadnione spekulacje, czy na pewno jest tak troskliwym ojcem, za jakiego sam się uważa.

Niezwyciężony
Wrogów miał coraz więcej, przyjaciół coraz mniej. Najpierw z jego otoczenia zniknął Quincy Jones, bo wokalista zaczął angażować innych producentów. Paul McCartney obraził się, gdy Michael przelicytował go na aukcji, kupując prawa do piosenek The Beatles. Osobiste kłopoty artysty w końcu rzuciły cień na jego życie zawodowe – nieomylny dotąd Jackson zaczął podejmować błędne decyzje biznesowe.
Jego największą pomyłką było chyba odrzucenie oferty młodej grupy producenckiej The Neptunes, która zjawiła się na audiencji z właściwie gotową płytą, wystarczyło dograć partie wokalne. Niestety, Michael wzgardził ich ofertą, więc na zignorowanym przez niego materiale swą solową karierę zbudował Justin Timberlake. Za to wydany w październiku 2001 roku album "Invincible", chociaż kosztował Jacksona 30 milionów dolarów, okazał się najsłabszym materiałem w dorobku artysty. I mimo że znalazł do tej pory ponad 10 milionów nabywców, to, co dla innych byłoby niebotycznym sukcesem, dla autora "Thrillera" oznaczało porażkę. Zapewne wyniki sprzedaży byłyby nieco lepsze, gdyby nie konflikt z wytwórnią – Michael zapowiedział, że nie zamierza odnowić podpisanego kontraktu, więc Sony przykręciło mu kurek z pieniędzmi na promocję płyty.
Zresztą kto rozsądny chciałby w niego inwestować po obejrzeniu "Żyjąc z Michaelem Jacksonem"? Nakręcony przez brytyjskiego dziennikarza Martina Bashira dokument ujrzał światło dzienne w lutym 2003 roku i ukazał wokalistę jako nieszczęśliwego dziwaka, który zasłaniając się traumatycznym dzieciństwem, broni swojego prawa do kontaktów z nieletnimi poważnie wykraczających poza ogólnie przyjęte normy. Jacksonem zainteresowały się również organy ścigania. 18 listopada 2003 roku 70 śledczych przeszukało Neverland w poszukiwaniu dowodów na molestowanie trzynastoletniego Gavina Arvizo, jednego z bohaterów filmu Bashira. Artyście wytoczono proces, którym Ameryka fascynowała się nie mniej niż głośną sprawą O.J. Simpsona. Jedyną różnicą było to, że tam niemal wszyscy stanęli po stronie człowieka, przeciw któremu przemawiały niezbite dowody. Jacksona natomiast odsądzono od czci i wiary, zanim zapadł wyrok. Uniewinniający.


Zmęczony procesem i medialną nagonką artysta opuścił Stany Zjednoczone. Kupił dom w Bahrajnie, na wyspie położonej w Zatoce Perskiej, gdzie zaszył się na kilka lat, pracując ponoć nad nowymi piosenkami. Proces wykazał, że jego finanse są w ruinie. Michael od dawna wydawał znacznie więcej, niż zarabiał. Niezbyt optymistyczne doniesienia wiązały się również ze stanem zdrowia gwiazdora. Pal licho wygląd! W połowie 2007 roku wokalista trafił do szpitala z ciężką niewydolnością wątroby. Mówiło się, że lekomania i alkoholizm połączone z galopującą depresją stawiają pod znakiem zapytania jego wszelkie plany zawodowe.
Michael Jackson i tak lada moment powróci. Nie ma innego wyjścia. Musi rzucić na szalę wszystkie swoje atuty, musi zagrać va banque, bo kolejnej szansy nie dostanie. Przede wszystkim powinien uregulować wierzytelności, które urosły ponoć do astronomicznej sumy 325 milionów dolarów. Żeby tyle zarobić, Doda musiałaby zagrać 5416 imprez sylwestrowych, ale Jackson może liczyć na wpływy porównywalne raczej z The Rolling Stones – ich ostatnia trasa przyniosła 217 milionów dolarów zysku. Nic dziwnego więc, że autor "Thrillera" szykuje już koncerty solo i z reaktywowanym The Jackson 5.
Jednak musi myśleć nie tylko o finansach, bo tym razem ma znacznie więcej do wygrania, ale i dużo więcej do stracenia. Jego kolejny album studyjny ostatecznie odpowie nam na pytanie, kto tu naprawdę rządzi. Przygotowania ruszyły już w połowie 2006 roku. Michael nie chciał powtórzyć błędu sprzed siedmiu lat, więc do współpracy zaangażował młodzież – artystów okupujących obecnie listy przebojów zarówno jako wykonawcy, jak i producenci. W studiu strzeżonym pilniej od laboratoriów Pentagonu zamknęli się z nim między innymi Kanye West, will.i.am (lider Black Eyed Peas) i Akon oraz Neff-U (producent ze stajni Dr. Dre i Eminema).
Pełną parą ruszyła również machina marketingowa. Michael dał się namówić na sesje zdjęciowe dla włoskiego "Vogue’a" oraz "Ebony Magazine", choć nie ma się co oszukiwać – nie wygląda najlepiej. Nie próżnuje również wytwórnia, która do srebrnego jubileuszu "Thrillera" przygotowała się lepiej niż do większości premier swoich największych wykonawców. Na rynek trafił już boks "Visionary" składający się z replik 20 najpopularniejszych singli wokalisty wydanych w formie Dual Disc – na jednej stronie znajdują się odrestaurowane ścieżki audio, na drugiej teledyski w formacie DVD. Fani o nieco mniej zasobnych portfelach mogą natomiast cieszyć się wydanym właśnie podwójnym albumem "The Essential Michael Jackson" zawierającym – bagatela! – 38 największych hitów artysty. Na danie główne, czyli specjalną reedycję "Thrillera" wzbogaconą o rarytasy audio i wideo, musimy poczekać do lutego.

Następców brak
Na nic zda się jednak tytaniczna praca speców od marketingu, jeżeli płyta będzie kiepska, a 50-letni już wieczny chłopiec okaże się własną karykaturą. Ryzyko jest spore, bo schorowany i skołowany wokalista stoi dziś na krawędzi przepaści. Nie wiadomo więc, czy współpracownicy, których największe osiągnięcia są tylko nieśmiałymi wariacjami na temat twórczości Jacksona, będą umieli pchnąć go w odpowiednią stronę.
Miejmy jednak nadzieję, że Michael Jackson nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, że i z tej próby wyjdzie zwycięsko. Trzymajmy kciuki. Bo jeśli artyście znów powinie się odziana w białą skarpetę noga, przyjdzie nam znosić smutek bezkrólewia. Bo choć zdolnych pretendentów do tronu mamy bez liku, giganta porównywalnego z Jacksonem na razie na horyzoncie nie widać.

Redakcja poleca

REKLAMA