"Chloe" - We-Dwoje.pl recenzuje

Ciekawy, chociaż niejednoznaczny film. Mocna gra aktorska uwiarygodnia opowieść o miłości, zagubieniu i obsesji – pokazując, że nie wszystko jest zawsze takie jak nam się wydaje. Wielkie brawa dla Amandy Seyfried za doskonałą, bardzo dojrzałą i najlepszą w tym filmie rolę.
/ 24.11.2010 06:00

Ciekawy, chociaż niejednoznaczny film. Mocna gra aktorska uwiarygodnia opowieść o miłości, zagubieniu i obsesji – pokazując, że nie wszystko jest zawsze takie jak nam się wydaje. Wielkie brawa dla Amandy Seyfried za doskonałą, bardzo dojrzałą i najlepszą w tym filmie rolę.

Pokazana przez nią Chloe do mistrzostwa opanowała manipulowanie mężczyznami. Nauczyła się być ich najdzikszym marzeniem, bez znaczenia jakie to marzenie ma kształt czy wizerunek. Chloe jest luksusową, ale średnio szczęśliwą prostytutką. To właśnie na nią natyka się pewnego dnia Catherine, wzięta ginekolog, nieszczęśliwa, przekonana o zdradach męża żona. Catherine postanawia wynająć Chloe, aby ta spróbowała uwieść Davida, potem zaś opowiedziała jej, czy małżonek był podatny na zaloty. Chloe przyjmuje zlecenie, ale jego konsekwencji Catherine zupełnie się nie spodziewa. Ale z konsekwencjami bywa tak, że ciężko jest przed nimi uciec…

Trudno jest oglądać ten film, nie mając niemalże natychmiastowych skojarzeń z "Fatalnym zauroczeniem". To przecież tamten, nota bene doskonały film, stanowi niemalże kanon gatunku filmowego traktującego o odrzuconej kochance. Wszystko, co powstało później jest już co najmniej o szczebel gorsze. Nie znaczy to jednak, że samo w sobie nie może stanowić filmowej wartości.
Podczas kiedy w "Fatalnym zauroczeniu" wszystko załatwiane było dosłownie, a Michael Douglas załatwiał swoje sprawy miotając Glenn Close o ścianę, Atom Egoyan oparł swój film na psychologicznej grze niedomówień. Nie ma tutaj przemocy, jest za to dużo dwuznaczników. Kto tak naprawdę mówi prawdę? Kto udaje? Komu powinna wierzyć Catherine? W podtrzymaniu poczucia niejasności pomagają porządni aktorzy, przede wszystkim, przykuwająca niepodzielną uwagę, magiczna Seyfried. Młodziutka aktorka, znana cały czas najbardziej z adaptacji musicalu Mamma Mia, pokazuje w tym filmie, że oprócz urody ma jeszcze talent. W wyniku kombinacji obu, Seyfried jest w stanie stworzyć pozornie niewinną, a jednak bardzo niebezpieczną, może szaloną postać. Dominuje każdą scenę, w jakiej się znajduje, nawet jeśli przebywa wtedy w towarzystwie znacznie bardziej doświadczonej Julianne Moore. Aż strach myśleć, że mogłaby stać na naszej drodze taka Chloe.

Jest tutaj klimat, mroczny, niepokojący, stworzony głównie dzięki przestronnym wnętrzom i grze cieni. Czuć emocje, momentami sięgające szczytu, chociaż rzadko kiedy na tyle intensywne, żeby można było ten film chłonąć całym sercem. Można go z powodzeniem obejrzeć, chociaż raczej nie jest to kino, do którego chce się wracać. Bardziej przypadnie pewnie do gustu kobietom, bardziej wprawionym w analizowaniu charakterów swojej własnej płci. Nie na darmo mówimy w końcu, że mężczyźni nigdy nas nie zrozumieją a  przyznają nam rację. „Chloe” to troszkę nauczka dla kobiet, troszkę ostrzeżenie. Nie wkraczajmy na ścieżkę, która może być niebezpieczna. Potem nie da się już zawrócić. Tylko czy to spowoduje, że jednak się cofniemy?

Fot. Filmweb

Redakcja poleca

REKLAMA