Sejm zabiera nam pieniądze

Desperacko starając się uniknąć przekroczenia progu ostrożnościowego, rząd sięgnął po drastyczne metody oszczędności. Kolejne, niemalże naprędce uchwalane ustawy mają nam zagwarantować płynność finansową państwa, stałą rewaloryzację emerytur i deficyt budżetowy na stosownym poziomie. Szkoda tylko, że aby zaoszczędzić, politycy po raz kolejny sięgnęli nie tam gdzie trzeba. Do emerytów. I tych obecnych i tych przyszłych.
/ 04.01.2011 13:29

Desperacko starając się uniknąć przekroczenia progu ostrożnościowego, rząd sięgnął po drastyczne metody oszczędności. Kolejne, niemalże naprędce uchwalane ustawy mają nam zagwarantować płynność finansową państwa, stałą rewaloryzację emerytur i deficyt budżetowy na stosownym poziomie. Szkoda tylko, że aby zaoszczędzić, politycy po raz kolejny sięgnęli nie tam gdzie trzeba. Do emerytów. I tych obecnych i tych przyszłych.

Pospiesznie uchwalona ustawa nakazuje emerytom zwolnić się (chociaż na jeden dzień) z pracy, przed podjęciem ponownej pracy etatowej. W praktyce daje to pracodawcy możliwość zatrudnienia go na tym samym stanowisku, jednocześnie obniżając pensję, lub też rozwiązania stosunku o pracę bez konieczności płacenia jakiejkolwiek odprawy. Minister Fedak wymyśliła sobie iż – postawieni przed wyborem - emeryci wybiorą wtedy jednak emeryturę, zostawiając etaty młodszym pracownikom. Szkoda tylko, że nie policzyła ile osób w tym kraju zdecydowałoby się na emeryturę, gdyby ta gwarantowała im jakikolwiek sposób na godne i sensowne życie. Gdyby nie musieli wegetować z dnia na dzień, często stając przed wyborem leki czy rachunki, nie będąc w stanie przeżyć nawet na minimalnym, urągającym godności ludzkiej poziomie. Gdyby mogli wziąć emerytury i, tak jak wielu innych emerytów na świecie korzystać z życia, chociażby podróżując, pewnie niewielu zdecydowałoby się na dodatkowy zarobek. Ale kiedy praca jest koniecznością do przeżycia, wtedy nie ma już mowy o pozytywnych zmianach. Na szczęście rząd chyba w porę zorientował się, że przesadził. Prezydent Komorowski, który podpisał niestety tego bubla, już zapowiedział poprawki do ustawy. Czekamy z niecierpliwością.

Zwłaszcza że sami też możemy mieć problemy ze swoimi emeryturami. Przeforsowana już ustawa drastycznie zmniejsza ilość pieniędzy, jakie przekazywane są do OFE, oddając je z powrotem do dyspozycji ZUS-u. To właśnie tak ministerstwo chce zapewnić sobie pieniądze na wypłaty bieżących emerytur, łatając jednocześnie dziurę budżetową. Analitycy finansowi nie zostawili na pomyśle suchej nitki, nazywając go całkowitym rozmontowaniem reformy emerytalnej. Minister Rostowski idzie jednak w zaparte, twierdząc, że przekazanie pieniędzy z OFE do ZUS-u zapewni przyszłym emerytom… większe emerytury. Jego argumenty nie mają dużo sensu, ale sam minister daje godne nagród kolejne medialne przedstawienia. Będziemy mieć więcej. Będziemy bogatymi emerytami. Tylko dlaczego ZUS od lat stoi na progu bankructwa?

Wyjdzie na to, że najlepiej oszczędzać będzie nam w przysłowiowej skarpecie. Inaczej nasze pieniądze okażą się wcale nie być nasze, a wysokość przyszłych emerytur może nas poważnie zaszokować. Może pani Fedak i pan Rostowski – zamiast opowiadać bzdury o społecznych konsultacjach - powinni spróbować żyć godnie za 1000 złotych. Niech to nawet będzie netto. A potem niech zdecydują, czy emerytom naprawdę jest tak dobrze.

Redakcja poleca

REKLAMA