Okiem taty - przekorny cwaniaczek

Daniel, rosnąc i rozwijając się, zaczyna powoli pokazywać „różki”. A to coś na przekór zrobi, a to nie posłucha się, a to udaje, że „to-nie-on” i tak dalej...
/ 26.05.2009 08:29
Daniel, rosnąc i rozwijając się, zaczyna powoli pokazywać „różki”. A to coś na przekór zrobi, a to nie posłucha się, a to udaje, że „to-nie-on” i tak dalej...

Siedzimy sobie na przykład w przedpokoju, szykujemy do wyjścia, Daniel dumnie rozparty na maminych kolanach, coś tam mamrocze pod nosem, wyciągając pierwsze dwusylabowe wyrazy, chyba jednak nadal całkiem nieświadomie. Nachylam się nad nim i chcąc pobudzić jego ośrodek mowy, zaczynam nawijać:
- Danio! A powiedz mama! Ma-ma! Ma-ma! No! Powiedz: ma-ma!
Młody uśmiecha się półgębkiem, patrzy na mnie, spina się w sobie, po czym wypala na całe gardziołko:
- TATA!!!
Ale nie tylko tutaj pokazuje co potrafi. Świeżo opanowaną sztuczką jest bowiem ściąganie rajstopek, gdy tylko rodzice nie patrzą i paradowanie z gołymi nóżkami. Stąd kilkanaście (a bywa, że i kilkadziesiąt) razy dziennie rajstopki są zrzucane z nóżek i triumfalnie trzymane w rączce na dowód, że już nie ma ich na pupce.

Okiem taty - przekorny cwaniaczek

Przyłapuję Młodego, jak siedząc w łóżku korzysta z mojej chwilowej nieobecności (mleko szykowałem) i rozpoczyna nowo nabytą sztuczkę. Rajstopki zsunięte już do połowy kolan.
- A kto to ściąga rajstopy??? - zaskakuję go, pojawiając się w drzwiach.
Daniel szybko spogląda na mnie, rączki błyskawicznie podciągają rajstopki pod brzuch i na pupę, siedzi, patrzy mi w oczy, uśmiecha się i kręci główką „Nie, nie, nie!” Niewiniątko, kurczę blade!
Eksploracja świata z perspektywy osobnika dwunożnego, samodzielnie mobilnego jest bardzo ciekawa, ale również bywa i niebezpieczna. Wiadomo, nóżki jeszcze nie do końca pewne, nie wszędzie jest równo, więc zdarza się, że kroczki się pomylą, nożyny poplączą, podparcia zabraknie i następuje wielkie BACH! Czasami na pupę, czasem na rączki, a czasem się zdarza przyrżnąć w coś główką. W zależności od stopnia kontuzji pojawia się: lekceważenie, skrzywienie, jęknięcie, miauknięcie, krótkotrwały płacz, długi rozżalony szloch oraz wycie do granic możliwości. O ile większość da się ukoić przytuleniem, głaskaniem i rozmową, o tyle dwa ostatnie wymagają zastosowania środków drastycznych. Okazuje się, że lekarstwem uniwersalnym na największe nawet krzywdy jest: CZEKOLADKA! Odpakowany z papierka i przyłożony do buzi Kinderek sprawia, że dziecko natychmiast zapomina o bólu, oczka wysychają, uśmiech wpełza na buźkę, a po chwili słychać radosne, memłane „mmmmm!” Tylko, jak stwierdziła żona, „oby nie zaczął specjalnie upadać, żeby dostać czekoladkę!”

O tym, że obiadki ze słoiczka, papkowate warzywa i różne inne cudowne wynalazki „najlepsze dla dzieci” Młodemu dawno nie smakują i woli to, co na naszych talerzach, już pisałem. Obecnie poszło już o krok dalej i do wspólnych obiadków dołączyły wspólne śniadania. Okazało się bowiem, że Daniel pociągnie nieco mleka z porannej butli i już ma dosyć, natomiast bardzo chętnie i z werwą zjada całą dużą, kwadratową kanapkę pieczywa pszennego z rozmaitymi dodatkami. Serek żółty, jajko, chuda wędlinka – gryzie śniadanie swoimi – siedmioma już – ząbkami (trzy co prawda tak do połowy wysunięte, ale są!) i pomrukuje z zadowoleniem. A na spacerkach z kolei biszkopcik w łapkę i wcina w całości. Szkoda mu go już na rozkruszenie wokół siebie – zjada praktycznie wszystko.
Coraz tańsze to nasze dziecko w utrzymaniu...

Rafał Wieliczko

Redakcja poleca

REKLAMA