Tomasz Karolak - Pokonać strach

Tomasz Karolak z córką fot. MWMEDIA
U biegły rok był dla Tomasza Karolaka niezwykły. Po pierwsze, wkroczył w niego jako ojciec Lenki. Po drugie, spełnił swoje życiowe marzenie: na własne oczy zobaczył słynny szczyt K2.
/ 02.02.2009 15:38
Tomasz Karolak z córką fot. MWMEDIA
I choć Tomaszowi nie udało się zdobyć szczytu K2, to chce jeszcze tam wrócić. Zanim jednak wyruszy na kolejną wyprawę górską, w najbliższym czasie czeka go premiera filmu „Idealny facet dla mojej dziewczyny”. To nowa komedia Tomasza Koneckiego (reżyser) i Andrzeja Saramonowicza (scenariusz), duetu, który stworzył najlepsze komedie ostatnich lat – „Testosteron” i „Lejdis”. Z Tomaszem Karolakiem rozmawiamy o tym, dlaczego lubi role komediowe i jak odmieniła go ciężka wędrówka przez Himalaje.

– Masz jakieś noworoczne postanowienia?
Tomasz Karolak:
Muszę zacząć szlifować angielski i chcę się nauczyć arabskiego. Nie wiem, kiedy konkretnie się za to zabiorę, ale postanowienie noworoczne jest.

– Dlaczego akurat arabski?!
Tomasz Karolak:
Dużo podróżuję i widzę, że już pół świata porozumiewa się w tym języku. Jest on we wszystkich krajach islamskich, a one mnie bardzo interesują. Na białego, który mówi po arabsku, patrzy się inaczej. Lody pękają, a to pomaga w kontaktach.

– Większość ludzi postanawia pozbyć się paru kilogramów albo rzucić palenie….
Tomasz Karolak:
Na szczęście nie mam tego problemu. Wiadomo, że nie jestem chuderlakiem i potrafię się zapuścić. Ale cały czas coś trenuję, głównie boks. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym z tego zrezygnować. No i nie palę.

– Trenujesz, bo lubisz, czy raczej dlatego, że musisz?
Tomasz Karolak:
Jedno i drugie. Moim zdaniem aktor może być gruby albo chudy, ale zawsze powinien być sprawny.

– Często zakładasz rękawice bokserskie?
Tomasz Karolak:
Jak kręcę serial „39 i pół”, trenuję jedynie kilka godzin w tygodniu. Ale jak tylko są przerwy w serialu, trenuję codziennie.

– Lubisz też się wspinać…
Tomasz Karolak:
Jestem takim wspinaczem amatorem. Kiedyś postanowiłem sobie, że zdobędę w życiu przynajmniej jeden ośmiotysięcznik. Jak patrzę na panią Kingę Baranowską, to nie dość, że mi się podoba, to jeszcze zazdroszczę jej, że śmiga sobie po Himalajach i tych wszystkich innych górach.

– W zeszłym roku sam byłeś w Himalajach.
Tomasz Karolak:
Tak, byłem, w bazie pod K2. Próbowałem zdobyć przełęcz Gondogoro. Nie udało mi się. Pogorszyła się pogoda. Tam było już dosyć wysoko, liny były wmarznięte w lód, a ja nie umiałem ich wykuć. Po prostu się przestraszyłem. Czekałem w rakach wbity w ścianę i myślałem: „Ryzykować czy nie?”. Wycofałem się. Ale chcę wrócić do Pakistanu jeszcze w tym roku. Planuję zdobyć Nanga Parbat, ma 8126 metrów… Może mi się uda.

– Ta wyprawa Cię jakoś zmieniła?
Tomasz Karolak:
Dzięki niej sprawdziłem samego siebie i swoje możliwości. Nie spodziewałem się, że będę szedł codziennie po 25 kilometrów w 50-stopniowym upale. Idzie się jakby dnem oceanu, bo Himalaje były kiedyś dnem morskim. To jest niesamowite. Proszę sobie wyobrazić. Szedłem tyle kilometrów z plecakiem pod górę, szczelnie zakrytym – chroniąc się przed słońcem i muchami, które roznoszą zarazki. Dla kogoś, kto tak jak ja nie trenuje wyczynowo alpinizmu, to była masakra.


– Ale trzymałeś się długo...
Tomasz Karolak:
W pewnym momencie doszedłem do granicy swojej wytrzymałości i padłem. Leżałem w namiocie właściwie bez ducha.
W dodatku ścięła mnie lekka choroba wysokościowa. Straciłem motywację, nie tylko żeby iść dalej, ale też żeby wracać. Chciałem tam siedzieć i miałem wszystko w d… Po trzech dniach doszedłem jednak do siebie i ruszyłem dalej. Zobaczyłem, że rzeczywiście w człowieku jest wielka energia, i uzmysłowiłem sobie, że takie pokonanie samego siebie daje niebywały dystans do wszystkiego. Po przyjeździe do Polski wszystko ma dla mnie inny wymiar...

– Otarłeś się tam o śmierć?
Tomasz Karolak:
Rzeczywiście, bałem się dwa razy o swoje życie. Z samolotu British Airways zostałem rzucony do  autokaru, do którego Polak nigdy by nie wsiadł. Jechałem słynną autostradą wykutą w himalajskich zboczach, czyli 700-kilometrową trasą, gdzie nie mieszczą się obok siebie dwa samochody. Jak autobusy się mijają, to koła są nad przepaścią i nie ma żadnych barierek. Można po prostu narobić w spodnie ze strachu. Byłem w szoku. Myślałem, że będę jechał osiem godzin, a jechałem 28. Później w trakcie wyprawy, kiedy szedłem z zawodowym austriackim alpinistą Tomkiem Straussem, spotkałem wielu wspaniałych ludzi, m.in. norweskiego alpinistę Rolfa Bae, który zdobył szczyt Trango Tower, wisząc 27 dni na linach. Wyprawa na K2 skończyła się dla niego tragicznie. Mój serdeczny kolega – myślę, że mogę tak o nim powiedzieć – zginął 1 sierpnia razem z 10 innymi osobami. Był tam również Serb, którego spotkałem wcześniej, dwóch Nepalczyków, których poznałem w bazie. W górach ludzie się zżywają ze sobą. Idą te kilkadziesiąt kilometrów, spotykają się co wieczór, gadają o życiu, wymieniają spostrzeżenia...

– Oprócz wspomnień i zdjęć przywozisz coś ze swoich wypraw?
Tomasz Karolak:
Mam pamiątki od moich tragarzy, z którymi się bardzo zżyłem, bo każdy jak tam idzie, ma swojego kucharza, służącego itd. Przywiozłem też buty z Pakistanu.

– Podobno kolekcjonujesz buty?
Tomasz Karolak:
Mam ich mnóstwo. Z każdego wyjazdu je przywożę. Oczywiście w większości nie chodzę.

– Więc po co Ci tyle par?
Tomasz Karolak:
Mam taką teorię, że komuna mi to zrobiła. W komunie trudno było kupić dobre buty i fajny samochód. Dlatego mam teraz i buty, i samochody.

– A ile masz samochodów?
Tomasz Karolak:
Osiem.

– Wszystkimi jeździsz?
Tomasz Karolak:
Tak. Ludziom może się wydawać, że to ekstrawagancja. Ale to nie ma z tym nic wspólnego. Bardzo dbam o swoje samochody i szkoda mi je sprzedawać. Zwłaszcza jak sobie przekalkuluję, ile się na tym traci… Przez to mam tak dużo aut – nie dlatego, że mam tyle pieniędzy. Na przestrzeni lat po prostu się nazbierało. Mój najstarszy samochód Alfa Romeo 155 Q4 jest z 1993 roku. To mój ulubiony.  

– Lubisz majsterkować przy swoich autach?
Tomasz Karolak:
Nie, to wolę zostawić fachowcom. Ale marzę o własnym warsztacie, w którym sam będę robił blacharkę. Chciałbym skończyć kurs blacharza samochodowego i być dobrym blacharzem. To mnie jara. Tam bym sobie swoje stare samochody robił.


– Słabość do butów i samochodów zawdzięczasz komunie. A góry? Kto Cię zaraził miłością do nich?
Tomasz Karolak:
Kiedy byłem dzieckiem, co roku jeździłem w góry z dziadkiem. Później bardzo mnie rozwinęło harcerstwo. W liceum byłem w świetnej drużynie w Mińsku Mazowieckim. Drużyna była prowadzona przez studentów prawa i to oni organizowali wyjazdy, m.in. w góry.

– Przekażesz swoją miłość do gór Lence?
Tomasz Karolak:
No pewnie! Kiedy tylko stanie na nogi, od razu będzie ze mną jeździła w Tatry. Chciałbym ją zarazić pasją do gór i do sportu.

– A jeśli córka będzie chciała uprawiać boks?
Tomasz Karolak:
No to będzie uprawiać boks, choć nie sądzę, żeby chciała. Wydaje mi się, że nie będę jej niczego wybijał z głowy. Ciężko mi powiedzieć, bo jest jeszcze malutka. Ale już traktuję ją bardzo poważnie i wydaje mi się, że bardzo szybko się rozwija. Mówi pierwsze słowa, chodzi.

– Widzisz już, co po Tobie odziedziczyła?
Tomasz Karolak:
Tak jak ja jest mocnym charakterkiem i potrafi postawić na swoim. Nie może też usiedzieć na miejscu. I ma szczerbę miedzy zębami – w tym jest najbardziej do mnie podobna.

– A Ty w czym jesteś podobny do swoich rodziców?
Tomasz Karolak:
Po ojcu mam nos, a po matce – nogi… (śmiech) Ostatnio też złapałem się na tym, że kaszlę w podobny sposób jak mój ojciec. I to jest ciekawe.

– Nie jest tajemnicą, że w Twoim domu panowała surowa dyscyplina. Czy takie wychowanie wpłynęło jakoś na Ciebie?
Tomasz Karolak:
Bez przesady, chociaż jak się ma ojca wojskowego, to oczywiście musi być jakaś dyscyplina. Przez długi czas nie wierzyłem w siebie. Ale nie z powodu błędów wychowawczych, tylko dlatego, że zawsze musiałem dochodzić do wszystkiego ciężką pracą. Nic mi się nigdy ot tak nie zdarzyło. Mimo to byłem dzieciakiem ambitnym. Nie byłem prymusem, ale miałem swoje koniki, jak np. historię. Lubię ją do dziś.

– Miałeś problemy z rodzicami?
Tomasz Karolak:
Nie, raczej oni mieli ze mną. Jak miałem 17 lat, zacząłem uciekać z domu na koncerty. Ale nie uważam tego za specjalny wyczyn. Każdy ma jakiś bunt młodzieńczy. Może mój bunt był tylko bardziej dynamiczny.

– Biłeś się?
Tomasz Karolak:
Tłukliśmy się z chłopakami non stop. W pewnym momencie to było nawet modne. Małolaci sprawdzali się, tłukąc się na ulicy z różnymi grupami.

– Problemy z policją?
Tomasz Karolak:
Żadnych. Zawsze w porę uciekłem…

– Przebyłeś długą drogę do sławy. W swoim życiu imałeś się różnych zajęć: handlowałeś ubraniami na stadionie, pracowałeś na budowach i w tartakach, byłeś też osiedlowym ochroniarzem...
Tomasz Karolak:
Rzeczywiście, pracowałem w wielu miejscach. Niewiele osób za to wie, że przez pierwszych osiem lat po studiach teatralnych pracowałem tylko w teatrach: krakowskich, łódzkich i tu, w Warszawie. To było całe moje życie. Granie w teatrze i zarabianie groszy, z których nie można się było utrzymać. To było coś, co mnie wykuwało. Trzeba było kombinować, brać różne chałtury, grać bajki dla dzieci…


– Aż w końcu zagrałeś starszego aspiranta Szczepana Żałodę w „Kryminalnych” i stałeś się rozpoznawalny. Od tamtej pory prawie każda Twoja rola ma rys komediowy. Dlaczego?
Tomasz Karolak:
Nie wiem. Może dlatego, że wyglądam tak, jak wyglądam. Ja zresztą lubię grać w ambitnej komedii, która oprócz rozrywki jest też pewną analizą ludzkich zachowań. Polacy lubią oglądać komedie.

– Nie masz już czasem dość ról komediowych?
Tomasz Karolak:
Nie, bo ostatnio gram mniej. Kiedyś, chcąc sobie zapewnić „swobodę”, jaką mam teraz, grałem dużo. Nieraz bywałem na trzech planach dziennie. I czasami miałem dość. Teraz gram jedną rolę dłuższy czas i to jest OK.

– Trudno Ci oddzielić grę aktorską od prawdziwego życia?
Tomasz Karolak:
Uważam, że aktorzy dzielą się na dwie grupy. Jedni w swoich rolach wykorzystują prywatne doświadczenia i emocje – to jest wtedy wiarygodne. Ale jest też grupa, która wymyśla wszystko – począwszy od tego, jak się będzie chodziło, na tembrze głosu kończąc. Wszystko tak jakby kreują sztucznie. Ja chciałbym należeć do pierwszej grupy. Choć ludzie lubią takich i takich.

– Pytam, bo w nowym filmie Andrzeja Saramonowicza „Idealny facet dla mojej dziewczyny” grasz ze swoją byłą partnerką Magdaleną Boczarską, z którą byłeś związany przez sześć lat. Czy to wam nie przeszkadzało na planie?
Tomasz Karolak:
Nie, absolutnie. Pracujemy ze sobą nie pierwszy raz, więc to jest normalna relacja zawodowa, która może jest troszkę bardziej pogłębiona, bo lepiej się znamy. Natomiast nie widzę tutaj jakiejś szczególnej sprawy związanej z faktem, że gram w filmie byłego faceta Magdy Boczarskiej. To zupełnie inna historia…

– Po prostu kolejna komedia?
Tomasz Karolak:
Gram dziennikarza, który w swoim talk-show porusza ważne sprawy dla społeczeństwa. W związku z tym ulega różnym naciskom politycznym. Mój bohater jest bardzo dobrym dziennikarzem, natomiast ma strasznie zagmatwane życie prywatne. Kompletnie sobie nie może z nim poradzić. To jest dramat. Ale sytuacje, w których znalazł się mój bohater, nadają mu rys komediowy. Na przykład kobieta wyrzuca mu ciuchy przez okno z 10. piętra. Dla niego to dramat miłosny, a dla widza jest to jednak śmieszne.

– Marzy Ci się jakaś zupełnie inna rola od tych, które grałeś dotychczas?
Tomasz Karolak:
Moje marzenie to zagrać przeciwnika Jamesa Bonda.

– Dlaczego nie samego Bonda?
Tomasz Karolak:
Bo jestem zbytnim paszczurem i nie mówię perfekcyjnie po angielsku.

– To dlatego ten angielski teraz?
Tomasz Karolak:
Bardzo możliwe…

Rozmawiał Piotr Kozłowski

Redakcja poleca

REKLAMA