Kiedy kończy się nagranie „Rozmów w toku” i Ewa wychodzi ze studia, wtedy najważniejsi stają się synowie (Staś i Ignacy) oraz mąż – Marcin Borowski, który też jest dziennikarzem. Ewa przyznaje, że Marcin imponuje jej inteligencją i daje poczucie bezpieczeństwa.
Jakiś czas temu mówiło się, że jej program zniknie z antenty, a Ewa Drzyzga być może odejdzie ze stacji, bo widzowie nie chcą jej już oglądać. Nam zdradza, jaka jest prawda.
– Koniec Drzyzgi! „Rozmowy w toku” znikają z anteny. Takie informacje pojawiły się w prasie, kiedy TVN ogłaszał wiosenną ramówkę. Pani program faktycznie miał się ku końcowi?
Ewa Drzyzga: Absolutnie nie! Chyba, że o czymś nie wiem... (śmiech).
– Może zmiana pory emisji wywołała takie spekulacje?
Ewa Drzyzga: Ale o nowej porze, o godzinie 16.15, „Rozmowy...” emitowane są od półtora roku! Już wtedy można było sądzić, że skoro zmieniamy porę, to za chwilę znikniemy z anteny. Było trochę zamieszania, ale teraz oglądalność jest już równa tej sprzed zmiany, jeśli nie większa.
– Ale przecież oglądalność powinna spadać, bo o godz. 16.15 większość ludzi pracuje.
Ewa Drzyzga: A jednak jest odwrotnie. W USA tego typu programy zaczynają się jeszcze wcześniej, o godzinie 13, a kończą około 16. W tych godzinach emitowany jest przecież najpopularniejszy talk-show w USA, który prowadzi legendarna Oprah Winfrey.
– To znaczy, że Ewa Drzyzga może wkrótce witać widzów o godzinie 13?!
Ewa Drzyzga: Nie wiem. To nie ja decyduję o ramówce i rynku. To sprawa moich szefów.
– Od ośmiu lat rozmawia pani z ludźmi. Tysiące tematów, setki bohaterów. Nie wierzę, że nie ma Pani chwilami dosyć.
Ewa Drzyzga: Zbliża się 1500 odcinek programu. Na jesień mój producent zapowiada specjalne, jubileuszowe wydanie „Rozmów
w toku”.
– Będziecie rozdawać samochody, jak Oprah, kiedy świętowała urodziny swojego show?
Ewa Drzyzga: Trudno o taki sam rozmach, skoro ona obchodziła 19. urodziny. Mogę tylko powiedzieć, że znajdzie się coś specjalnego dla widzów. Oczywiście szczegółów zdradzać nie mogę, ale na pewno podziękujemy widzom za to, że są z nami już tak długo.
– Nie odpowiedziała mi pani, czy miała kiedyś dosyć programu?
Ewa Drzyzga: Proszę sobie wyobrazić, że nie. Sama jestem zdziwiona tym, że wciąż można mnie czymś zaskoczyć. Po prostu wypełniam zadanie, które mi powierzono i ciągle staram się robić to jak najlepiej.
– Szefowie stacji widzieli panią w programie na żywo. Współprowadziła pani „Studio Złote Tarasy”. Dlaczego nie wypaliło?
Ewa Drzyzga: Ależ wypaliło! Program został odwołany, ponieważ nikt nie spodziewał się aż takich tłumów w czasie nagrań. Zrobiła się z tego naszego telewizyjnego spotkania impreza masowa, która wymaga specjalnych zezwoleń. Producenci z kolei nie mogli spełnić tych wymogów, ponieważ Złote Tarasy nie zostały stworzone po to, żeby co tydzień przyjmować tak ogromną liczbę widzów, którą musi – wedle wymogów prawa – obsłużyć cały sztab odpowiednich służb.
– Koniec „Studia Złote Tarasy” był dla pani wybawieniem od częstych podróży do Warszawy, których ponoć pani nie lubi?
Ewa Drzyzga: Ale nadal podróżuję. Czy to nie dowód na to, że istnieje przyjaźń krakowsko-warszawska? Do stolicy ściąga mnie nie tylko praca, ale też moi i męża przyjaciele, mój brat. W Krakowie jednak, jak to w domu, czuję się najlepiej.
– Jest pani mamą dwóch synów: trzyipółletniego Stanisława oraz Ignacego, który ma 19 miesięcy. Chłopcy nie mają pretensji o to, że mama ich zaniedbuje?
Ewa Drzyzga: Oni tak nie uważają. Przed nagraniami programu mam czas, żeby zjeść z nimi śniadanie i porozmawiać. Oni są na pierwszym miejscu. Poza tym, po pracy też mamy czas dla siebie.
– Marzy pani o córce?
Ewa Drzyzga: Mój mąż chciałby mieć swoją księżniczkę (śmiech). Ale proszę sobie wyobrazić, że do tego, żeby mieć trzecie dziecko, namawia mnie ordynator oddziału, w którym urodziłam Stasia i Ignacego. Po przyjściu na świat drugiego dziecka powiedział do mnie: „Pani Ewo, pani ma świadomość, że powinna pani urodzić trzecie dziecko”.
– Co pani na to?
Ewa Drzyzga: Zapytałam dlaczego.
– Co powiedział?
Ewa Drzyzga: Że troje dzieci to podstawa.
– I będzie ta podstawa?
Ewa Drzyzga: Jeszcze tego nie wiem...
– Pani mąż, Marcin Borowski, jest również dziennikarzem. Przenosicie zawodowe emocje do domu?
Ewa Drzyzga: Trudno tego uniknąć. Rozmawiamy o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia. Ale zapewniam, że nie opowiadam w domu z detalami każdego fragmentu programu. Oczywiście są sytuacje, że nie sposób nie podzielić się czymś, co mną wyjątkowo wstrząsnęło.
– Odchorowuje pani psychicznie te najtrudniejsze odcinki „Rozmów w toku”?
Ewa Drzyzga: Przyznaję, że cierpi na tym moja pamięć. Trudno w niej pomieścić historie 1700 gości i jednocześnie pamiętać szczegóły własnych wakacji sprzed kilku lat. To bywa przygnębiające.
– O tym, żeby kupić na przykład chleb też pani zapomina?
Ewa Drzyzga: Nie, bo to zapisuję na kartce.
– Żyje pani życiem bohaterów „Rozmów w toku”?
Ewa Drzyzga: Nie, ale historie z programu przechowuję długo w pamięci. Niczym dane na dysku komputera.
– A zaprzyjaźniła się pani z którymś z bohaterów programu?
Ewa Drzyzga: To za dużo powiedziane. Natomiast jest kilka osób, które
o mnie pamiętają. I ja też ciepło je wspominam. Przysyłamy sobie życzenia na święta czy piszemy maile.
– Czy gwiazdy długo trzeba przekonywać na osobiste zwierzenia przed milionami widzów?
Ewa Drzyzga: Zależy kogo.
– O jakie nazwisko najdłużej pani walczyła?
Ewa Drzyzga: O Beatę Kawkę. Chciałam, żeby opowiedziała o swojej walce z chorobą nowotworową. Beata była przekonana, że opowiedziała już wszystko w swoim filmie „Jasne błękitne okna”. Z zupełnie innych powodów bardzo długo nie mógł pojawić się w studiu Marcin Daniec. Najpierw zajęty pracą, potem cudem narodzin ukochanej córki.
– Podczas programu zdarza się pani płakać. Ktoś mógłby powiedzieć, że to nieprofesjonalne.
Ewa Drzyzga: Nie uważam tego za brak profesjonalizmu. To moja emocjonalność.
– Podobno płacicie gościom, żeby byli do bólu szczerzy?
Ewa Drzyzga: Nie. Niech się pan zastanowi, ile pan by sobie zażyczył za opowiedzenie na przykład tego, jak przeżywa pan śmierć bliskich? Jak pan sądzi, ile można zapłacić za przyznanie się do zdradzenia żony? Naprawdę sądzi pan, że można wycenić czyjąś opowieść o tym, jak walczy się ze strachem, kiedy człowiek dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chory? Goście otrzymują gratyfikację za to, że poświęcają nam swój dzień pracy. Pokrywamy koszty podróży czy noclegu, jeśli akurat są z daleka i muszą zostać na noc w Krakowie.
– Czy istnieje dla pani temat zakazany?
Ewa Drzyzga: Myślę, że nie zdecydowałabym się na godzinną rozmowę z satanistą. Zwłaszcza jeśli nie miałby on równie mocnego adwersarza. Uważam, że nie można dawać pola do popisu tym, którzy głoszą ideę zła.
– Czy zgodziłaby się pani zamienić rolami? Usiąść i szczerze opowiadać...
Ewa Drzyzga: Ale o czym? (śmiech). Trzeba mieć przecież o czym. Chociaż, jak znam życie, to wszystko może się zdarzyć.
Maciej Kędziak / Party