Planujemy uroczystość w czerwcu tego roku. Pogłoski o przełożeniu ślubu były jedynie głupimi plotkami. Zaprosimy około 100 osób. Suknię Agaty zaprojektuje któryś z polskich stylistów.
Ludzi interesuje życie prywatne gwiazd. Jak Pan się z tym czuje?
Czasami jest to krępujące, ale ...przecież sam tego chciałem. Dzięki popularności mogę teraz zrealizować projekty artystyczne, o których kiedyś mogłem jedynie pomarzyć. Dziwię się tylko, że ludzi tak bardzo intryguje nasz związek.
Młoda urocza dziewczyna, zakochany popularny kompozytor, egzotyczne podróże – to trochę bajka.
Ale przecież każdy może się zakochać niezależnie od tego, co robi. Trzeba tylko być otwartym. Naprawdę w to wierzę.
Jak się poznaliście?
Na zgrupowaniu Miss Polonia. Agata została drugą Wicemiss Polonia. Ja robiłem muzykę i przyjechałem obejrzeć układy taneczne, ona trenowała do występów. Piękna, subtelna. Przed finałem powiedziałem jej kilka słów otuchy. Wiem, że i ona zwróciła na mnie uwagę. Uważam, że tak naprawdę to kobieta wybiera mężczyznę, a nie na odwrót. Potem spotkaliśmy się, porozmawialiśmy i okazało się, że to jest to. Dość szybko zamieszkaliśmy razem za zgodą jej rodziców.
Fizycznie jesteście podobni do siebie.
Jest powiedzenie, że przeciwności się przyciągają. Ze mną i Agatą było dokładnie odwrotnie. A zostałem blondynem na wiele lat przed naszą znajomością. W 2002 roku fryzjer zaproponował mi totalną rewolucję na głowie. Zgodziłem się i teraz jasne włosy są moim znakiem firmowym.
Jak się zmieniło Pana życie pod wpływem miłości?
Stałem się człowiekiem szczęśliwym. Wiele lat czekałem na szansę i doczekałem się. Mamy intensywne i barwne życie. Stale coś się dzieje, aż czasem marzymy o poleniuchowaniu w domu.
Gdzie teraz mieszkacie?
W Warszawie, sporadycznie we Wrocławiu, bo Agata jeszcze kończy studia dziennikarskie. Dom urządzaliśmy wspólnie. Jestem minimalistą i w mieszkaniu jest niewiele sprzętów.
Jakim jest Pan partnerem?
Trudnym – wrażliwym, może nawet nadwrażliwym. Wszystko mnie może zdenerwować, dotknąć, przeżywam w dwójnasób, ale wydaje mi się, że potem w trójnasób nadrabiam dobrocią. Jeśli coś zrobiłem źle, staram się naprawić krzywdę.
A kłócicie się?
Pewnie. Mamy dosyć zdecydowane charaktery i wyraziste osobowości, więc nieraz ostro się spieramy. Przynajmniej jest ciekawie. Na pewno nie grozi nam nuda.
A kto pierwszy przeprasza? Za każdym razem ja. Agata nie potrafi pierwsza wyciągnąć ręki do zgody.
Szczupły, opalony, fajne ciuchy… Widać, że dba Pan o siebie.
Staram się jeść umiarkowanie. Przepadam za sushi. Wygospodarowuję trzy razy w tygodniu po dwie godziny na ćwiczenia. Polecam każdemu. Wysiłek poprawia kondycję i wspomaga psychikę. Człowiek z większym optymizmem patrzy na świat. Polecam każdemu. Na bieżni często zakładam iFona i uczę się języków.
Czapka z głowy. Jakich językow?
Języki były zawsze moim hobby. Uczyłem się ich od dziecka i bardzo dobrze znałem kilka. Teraz poruszam się swobodnie w angielskim, hiszpańskim, japońskim. I oczywiście również rosyjskim, bo babcia pochodziła z Rosji. Byłem dzieckiem dwujęzycznym. Znałem dobrze jeszcze niemiecki i włoski, ale teraz musiałbym poćwiczyć, żeby swobodnie rozmawiać. Możność porozumienia się ze słuchaczami i muzykami w ich ojczystym języku pozwala nawiązać prawdziwie serdeczne kontakty.
Komponowanie to długi proces?
Większość utworów przychodzi do mnie bardzo szybko, od pierwszego impulsu. „Psałterz wrześniowy” powstawał w różnych dziwnych miejscach – na Kubie, na Mauritiusie, w Egipcie, czasami w samolocie, czasami w poczekalni, czasami w hotelu. Bardzo dużo podróżuję, więc mam ze sobą laptopa, małą klawiaturę i piszę wszędzie, gdzie tylko się da. Agata jest zawsze pierwszym słuchaczem.
A Pana najnowsze dziecko, czyli „Habitat” wydane na płycie?
Jestem z niego szczególnie dumny. „Habitat” też częściowo powstawał w drodze. Tworzyłem w Warszawie, Wrocławiu, podczas koncertów w Stanach i Kanadzie, także na Bali i Dominikanie.
Odniósł Pan również sukces finansowy. To był cel Pana pracy?
Czasami udaje się w zawodzie kompozytora zarobić duże pieniądze. Jest to jednak wypadkowa wielu lat pracy. Nigdy moim celem nie były pieniądze. Komponowanie to wbrew pozorom bardzo drogie hobby, człowiek musi najpierw inwestować w instrumenty, sprzęt, w siebie. Te nakłady przeważnie się nie zwracają. Do mnie poważne pieniądze przyszły po 20 latach pracy. Choć wcześniej nie narzekałem, bo zarabiałem już jako student. Usamodzielniłem się w wieku 18 lat i wtedy zacząłem żyć na własny rachunek. Kochałem muzykę i to było zawsze najważniejsze. Z przyjemnością wspominam koncerty z międzynarodową orkiestrą Jeunesses Musicales, z którą poznałem Europę, Argentynę i Paragwaj.
Bardzo wcześnie rozpoczął Pan życie na własną rękę. Dlaczego?
Nie byłem synem, który buntuje się, separuje od rodziny czy ucieka. Nie miewałem wariackich pomysłów. Interesowała mnie muzyka, dużo ćwiczyłem, pisałem. Muzyk pracuje o dziwacznych godzinach dnia i nocy, co jest uciążliwe dla bliskich. Rodzice ufali mi i kupili mieszkanie. Rozumieli potrzebę samodzielności i miejsca, gdzie można w spokoju tworzyć.
W Pana rodzinie byli muzycy?
Nie było zawodowych muzyków, tata był pilotem wojskowym, dziadek – prawnikiem, a mama i babcia pracowały w radiu. Dziadek i babcia byli wielkimi melomanami. Podobno pradziadek pracował w operze jako dyrygent. Ojczym był muzykologiem, więc muzyka zawsze była obecna w moim domu.
Pana twórczość spotkała się z falą wyjątkowo ostrej krytyki. Jak Pan sobie z tym radzi?
Na początku bolało, ale teraz nauczyłem się lekceważyć krytyczne opinie. Rzetelne recenzje zdarzają się rzadko. Teraz ataki nie mają dla mnie kompletnie żadnego znaczenia. Jest masa frustratów, którym się nie powiodło i starają się wyżyć. Dla mnie znaczenie ma tylko własna dusza i publiczność. W Polsce nie nauczyliśmy się doceniać cudzych sukcesów. Obojętnie czy lubimy, czy nie lubimy artysty i jego muzyki.
Czy to właśnie jest jednocześnie najlepszy i najtrudniejszy moment w Pana życiu?
Zeszły rok był zdecydowanie najcięższy. Chodzi mi o pamiętną aferę, kiedy moi pracownicy mnie opuścili, a były producent oszukał. Rzeczywiście przeżywałem trudne chwile. Ten kryzys jest już za mną. I kolejny raz przekonuję się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Poznałem nowych, młodych artystów, solistów, którzy teraz ze mną występują i tworzymy bardzo zgrany zespół. Widocznie czasami musi nastąpić kryzys, przesilenie, żeby atmosfera się oczyściła, a sprawy poszły w dobrym kierunku.