Mało jest osób w show-biznesie, które wzbudzają tak silne i skrajne emocje, jak Justyna Steczkowska. Jeszcze niedawno wszystko, co robiła, było pretekstem do krytyki. Sugerowano, że się skończyła, a jedynym jej osiągnięciem – poza wygraną w „Szansie na sukces” – jest płyta „Dziewczyna szamana”. Zarzucano, że jest złą matką, bo zamiast opieki nad synami wybiera „Taniec z gwiazdami”. W końcu sugerowano, że ma romans. A ona się tłumaczyła, tłumaczyła i tłumaczyła. Dzisiaj stwierdza krótko: – W końcu zrozumiałam, że cokolwiek bym nie zrobiła, ludzie i tak będą myśleć, co chcą. Prawda nikogo nie interesuje.
Przełom nastąpił w zeszłym roku. Steczkowska wydała płytę „Daj mi chwilę”, która została okrzyknięta największym muzycznym zaskoczeniem 2007 roku. Obcięła włosy, przestała się ubierać na czarno. Oszołomiła umiejętnościami w „Tańcu z gwiazdami”. Złagodniała. Ktoś nawet napisał: „Zeszła z piedestału”. Ale czy tak naprawdę kiedykolwiek na nim była?
Gwiazda z chlebem
Dziennikarz „Dzień Dobry TVN”: – Jakiś czas temu spotkałem Justynę na nagraniu w studiu. Wcześniej słyszałem o niej, że jest zdystansowana i nieprzyjemna. Byłem więc zaskoczony, kiedy zamiast chimerycznej gwiazdy poznałem skromną, sympatyczną dziewczynę. Po nagraniu podchodziła do członków ekipy i każdemu dziękowała za współpracę.
W redakcji jednego z kobiecych pism wspominają, jak Justyna wpadła autoryzować zdjęcia na okładkę. – Przyszła z chlebem, który sama upiekła. Była przesympatyczna. Zasiedziała się chwilę i zaraz musiała „pędzić” do swojego podwarszawskiego domu na obiad z dzieciakami, bo mama przygotowała pierogi dla wszystkich.
Ale tych, którzy znają Steczkowską, nic w tym zachowaniu nie dziwi. – Justyna zawsze była ciepła, delikatna, wrażliwa. I co najważniejsze, bardzo pozytywnie nastawiona do ludzi. Nigdy nie usłyszałam, żeby o kimkolwiek mówiła źle. A przecież nieraz miała ku temu powody – mówi „Party” Viola Śpiechowicz, projektantka, bliska znajoma Steczkowskiej.
Justyna Steczkowska - Buenos Aires "Szansa na sukces"
Świadoma siebie
Justyna powinna być ulubienicą publiczności, bo przecież ludzie kochają tych, którzy do sukcesu dochodzili ciężką pracą. A w historii Steczkowskiej jest coś z bajki o Kopciuszku. Z jednym wyjątkiem: wychowywała się w kochającej rodzinie. Kochającej, ale z zasadami. Kiedy Steczkowska oznajmiła ojcu, że rezygnuje ze studiów (miała zostać skrzypaczką), usłyszała: „W porządku, ale od tej pory utrzymujesz się sama”. Jedną z tych zasad było bowiem: „Nie uczysz się, to zarabiasz”.
Później opowiadała w wywiadach o tym, jak śpiewała po knajpach i nikt nie zwracał na nią uwagi. Schudła 10 kilo, bo nie miała pieniędzy na jedzenie.
I nagle jej życie zamieniło się w optymistyczną historię o spełnianiu się marzeń. Skromna dziewczyna ze Stalowej Woli przyjeżdża na eliminacje do programu „Szansa na sukces”. Występuje w kostiumie przerobionym ze stroju gimnastycznego. Nina Terentiew, która była w jury, wspomina: – Pamiętam to koszmarne ubranie. Pomyślałam nawet, że to doskonała ilustracja tego, jak mała dziewczynka ze Stalowej Woli wyobraża sobie kostium sceniczny. Ale moc wewnętrzna tej małej dziewczynki była bardzo, bardzo wielka. Zaufałam tej mocy.
Intuicja Terentiew okazała się niezawodna. Justyna wygrała program. Był 1994 rok. Wiele lat później Steczkowska tak o tym mówiła: „Wiedziałam, że wkraczam w inny świat, ale tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo skomplikowany”.
Lata 90. to były jej lata. Weszła w muzyczny świat z impetem (miała szczęście, bo jej dwie pierwsze płyty wyprodukował Grzegorz Ciechowski). Grand Prix na festiwalu w Opolu, pięć Fryderyków w 1996 roku w kategorii album roku, piosenka roku, fonograficzny debiut roku i w końcu teledysk roku. – Zaczęła tak spektakularnie, że od razu wysoko postawiła sobie poprzeczkę. Później sama nie potrafiła jej przeskoczyć – stwierdza producent współpracujący z artystką.
Kolejne płyty w najlepszym wypadku nazywano artystycznymi poszukiwaniami. – Szczerze powiedziawszy, nigdy nie przejmowałam się aż tak bardzo oceną mojej twórczości. Artysta jest ciągle w drodze. I kolejne przystanki nie muszą wcale podobać się wszystkim. Najważniejsze, że są wyrazem tego, co mi w duszy gra – mówi „Party” Steczkowska.
I zaraz podkreśla, że jedyne, co ją naprawdę przerosło, to nagonka na życie prywatne. – To naprawdę boli, kiedy słyszy się o swoim ukochanym synku, że jest bachorem, czy z prasy dowiaduje się o rzekomym kryzysie w małżeństwie. Na własnej skórze przekonałam się, że stwierdzenie, że w każdej plotce jest trochę prawdy, jest w dzisiejszych czasach nieaktualne. Bo napisać można wszystko, bez żadnej odpowiedzialności.
Naprawdę zakochana
Tymczasem małżeństwo Justyny to jeden ze szczęśliwszych związków w show-biznesie. Swojego męża, Macieja Myszkowskiego, pierwszy raz zobaczyła na zdjęciu w gazecie. Wygrał konkurs na twarz roku. „Jaki piękny chłopak”, pomyślała. Kiedy przeprowadziła się do Warszawy, spotkała go w autobusie. W pierwszym odruchu chciała za nim wysiąść. Ale się powstrzymała. Ostatecznie poznali się na Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach. Justyna była już gwiazdą. Tym razem to Maciek nie mógł od niej oderwać wzroku. Ale Steczkowska była w związku i nie myślała o zmianach. Maciej był jednak wytrwały. Po jakimś czasie znów się spotkali. Zaczęła się wielka fascynacja, która przerodziła się w miłość. Justyna po raz pierwszy poczuła, że to mężczyzna, któremu zależy na niej najbardziej na świecie.
Są razem 10 lat. Justyna mówi, że jest to związek pełen namiętności, ale i zrozumienia. Pojawiły się dzieci: najpierw Leon, potem Staś. Steczkowska przyznawała: „Synowie nauczyli mnie bezwarunkowej miłości”. I podkreślała, że jest normalną mamą – taką, co gotuje, piecze, czyta wieczorem bajki na dobranoc, przytulając swoje skarby.
Kontrowersyjna
Ale do ludzi długo nie trafiał taki wizerunek Justyny. Wypominano jej sesje z mężem i dziećmi, udział w reklamach czy programach telewizyjnych. Wywiad w „Vivie!”, który dała dwa lata po śmierci ojca, sprawił, że o Steczkowskiej mówiła cała Polska. To był pierwszy spektakularny materiał o życiu prywatnym gwiazdy, do którego dołączono kontrowersyjne zdjęcia zrobione na cmentarzu Powązkowskim (a nie jak pisano wiele razy na grobie jej ojca). Justyna tłumaczyła się z tego przez kolejne lata. Ale gdyby przyjrzeć się temu bliżej, zrobiła coś, co dzisiaj robią już właściwie wszyscy. Co więcej, ta rozmowa tak naprawdę dotyczyła spraw duchowych. – Może Justyna jest dowodem na to, jak bardzo w Polsce nie lubimy ludzi świadomych swojej wartości? Jak bardzo chcemy znaleźć słaby punkt kogoś, kto ma odwagę powiedzieć: „Znam swoje mocne strony” – zastanawia się Śpiechowicz. Wspomina, jak 10 lat temu poznała Justynę. Piosenkarka wpadła do jej pracowni pełna energii. – Zobaczyłam kobietę świadomą swojego ciała.
Więc może to było nie do zniesienia? Bo utalentowana, bo szczęśliwa w życiu osobistym, bo bardzo zgrabna i seksowna. Niebojąca się otwarcie powiedzieć: „Lubię podkreślać to, że jestem kobietą. Kobieta ubrana w obcisłą sukienkę nie musi być zła. Może być dobrą żoną, mamą, może umieć śpiewać”.
Mówiono nawet: styl Steczkowskiej. Długie sukienki, często z rozcięciami odsłaniającymi nogi i za długimi rękawami lub mocno rozszerzanymi na dole. Do tego buty na wysokich koturnach, wszystko w tonacji czarnej, białej. – To nie był styl przeciętnej matki Polki – śmieje się Śpiechowicz.
Kiedy Justyna dostała propozycję wzięcia udziału w szóstej edycji „Tańca z gwiazdami”, pomyślała, że to doskonały pomysł, by ocieplić wizerunek. Dotarła do finału, ale wygrała Anna Guzik. Czy dlatego, że Justyna znów była za idealna? Jej figurę i talent podziwiali nie tylko jurorzy.
W tańcu czuła się jak ryba w wodzie. Pisano więc, że woli się zabawiać, niż spędzać czas z synami albo że Maciek wyprowadził się do Warszawy ze starszym synem Leonem. A prawda była taka, że cały czas mieszkali razem, a jej nadludzkim wysiłkiem udawało się godzić normalne życie rodzinne z treningami.
Po finale na jednym z forum ktoś napisał: „I dobrze, Guzik przynajmniej wygląda jak prawdziwa kobieta”.
Wciąż ta sama
Steczkowska powiedziała kiedyś: „Jak ktoś jest gruby i ma szeroki uśmiech, myślimy – miły. Jak jest taki jak ja: ciemny, szczupły, ma ta ki, a nie inny nos – jest gorzej. Słyszę: ona jest ostra”.
Dziś Justyna na pewno nie jest ostra. Nie jest też ostra jej płyta „Daj mi chwilę”. Dużo na niej refleksyjno-melancholijnych piosenek, o których powiedziała, że są rozliczeniem z przeszłością. Justyna znów pokazuje, że jest jedną z nas. Opowiada, jak bardzo kiedyś cierpiała z miłości i jak ważne jest dla niej małżeństwo. Nie oszukuje, że zawsze jest idealnie. – Justyna jest po prostu prawdziwa. Może trochę się wyciszyła? Uwielbia gotować i uwielbia organizować kinderbale, z czego słynie wśród znajomych – opowiada Śpiechowicz. A teraz wydała właśnie płytę z kołysankami dla dzieci.
Komu zawdzięcza nowy nie nowy wizerunek? Głównie samej sobie, choć wymienia nazwiska paru osób, które pomogły jej zrozumieć, gdzie popełnia błąd. – Chyba brakowało mi pokory – zwierza się „Party”. – Byłam buntownikiem, przekonanym, że od życia wiele mi się należy. Teraz z pełną świadomością mogę powiedzieć: „Najważniejsi są moi synowie”.
Justyna zawsze podążała swoją drogą. Szczególnie artystyczną. Dziś też mówi: – Moja płyta „Daj mi chwilę” to nie chwyt marketingowy tylko wyraz zmiany siebie.
Podobnie jak zmiana wyglądu: jaśniejsze włosy, inny styl ubierania. – Czuję, że dorosłam i jestem w dobrym miejscu, ale nigdy nie wiadomo, jak długo tu zostanę – uśmiecha się Justyna.
Anna Rogacewicz / Party