Niezwykła Cate Blanchett

„Boję się, że mogę stracić poczucie tożsamości”, powiedziała po odegraniu jednej z ról. Nie pamięta nawet, jaki ma kolor włosów, bo w każdym filmie zmienia się nie do poznania.
/ 02.04.2008 15:21
Była już królową, elfem, złodziejką, a ostatnio Bobem Dylanem. Improwizuje też w życiu. Lubi, jak wymyka jej się spod kontroli. Właśnie mimo świetnej zawodowej passy pozwoliła sobie na trzecią ciążę. Może w tym szaleństwie jest metoda?

Styczeń, sobotnie przedpołudnie. Gdyby to nie była Cate Blanchett, tylko jedna z wielu hollywoodzkich diw, teraz z pewnością dogorywałaby w swoim apartamencie w Beverly Hills po kolejnym nudnym przyjęciu, gdzie powinna była się zjawić. Bo Hollywood dosłownie oszalało na jej punkcie. Jeszcze nie przeminęły zachwyty nad tym, jak fenomenalnie zagrała młodego Boba Dylana w filmie „I’m Not There”, a już krytyka rozpływa się nad rolą królowej Anglii w „Elizabeth: Złoty wiek”. Mówi się nawet, że jest to kreacja na miarę Oscara. A Cate jakby miała za nic całe to zamieszanie wokół jej osoby. Na drugim końcu świata kończy właśnie robić zakupy w supermarkecie. Mimo że jest już w piątym miesiącu ciąży, sama pakuje do samochodu wielkie torby z jedzeniem. A to dopiero początek dnia, podczas którego jak zwykle zrobi pranie, wysprząta mieszkanie i przygotuje obiad dla swoich trzech budrysów: męża Andrew oraz synów: siedmioletniego Dashiella i trzyletniego Romana. „Uwielbiam domowe zajęcia i chyba jestem w nich dobra. Zresztą przy moim trybie życia takie zwykłe codzienne prace to naprawdę miła odmiana”, zapewnia Cate. Nic jednak, co robi Blanchett, nie mieści się w kategorii „normalne”. Jeden z jej wieloletnich przyjaciół, aktor Jeffrey Rush, tak o niej mówi: „Cate to dziewczyna o bardzo skomplikowanej osobowości. Na pozór spokojna, pragmatyczna, ma w sobie jakiegoś niespokojnego ducha, który pcha ją do największych szaleństw. Aż strach pomyśleć, do czego byłaby zdolna, gdyby nie aktorstwo, które pozwala jej realizować najdziksze pomysły”.

Nic nie poradzę, że jestem taka jak ojciec
Po kim Cate odziedziczyła tę skłonność do szaleństwa? Być może po ojcu, teksańskim marynarzu francuskiego pochodzenia, do którego z trojga dzieci państwa Blanchettów najbardziej jest podobna. Nim Robert Blanchett osiadł na stałe w Melbourne, opłynął niemal cały świat. Do Australii zawitał przypadkiem, kiedy jego okręt, którym płynął na Antarktydę, z powodu awarii musiał zawinąć do portu. Tu w jednej z knajp na tańcach poznał matkę Cate – June i postanowił związać się z nią bez względu na wszystko. Nim zakończył służbę w wojsku i mógł przyjechać do Melbourne, trzy lata pisał do niej listy pełne miłosnych uniesień. Potem nie wrócił już na morze, został agentem ubezpieczeniowym, ale nadal „żył z pasją”.


Cate nie nacieszyła się nim długo. Zmarł, gdy miała zaledwie 10 lat. Była właśnie ze starszym bratem Robertem i młodszą siostrą Genevieve w kinie, gdy wywołano ich z seansu, by powiadomić, że ojciec miał atak serca. „Zmarł tak jak żył – szybko”, wspominała Blanchett ze smutkiem. Ale w żyłach Cate płynęła jego krew i nic już nie było w stanie tego zmienić. Nawet dyscyplina, jaką potem June wprowadziła w domu. Blanchett nie była nawet pełnoletnia, gdy po ukończeniu szkoły średniej uciekła z domu i ruszyła w nieznane. „Włóczyłam się po Europie i Afryce Północnej. Najpierw mieszkałam w Anglii, gdzie na szczęście miałam kilkoro znajomych, potem zjechałam całe Włochy. Jadłam, co popadło, nocowałam w klasztorach. W końcu trafiłam do Egiptu. Zagrałam tam nawet swoją pierwszą rolę. Kiedy mnie okradziono, wystąpiłam jako amerykańska cheerleaderka w filmie klasy B. Dostałam cztery dolary honorarium, co nie wystarczyło na długo. Musiałam spać w noclegowniach w jednej małej izbie z 10 osobami, które nigdy w życiu nie widziały prysznica”, wspominała Cate. Dopiero po siedmiu miesiącach włóczęgi stwierdziła, że takie życie raczej nie ma sensu.

Nie wiem, co chcę robić w życiu
Wciąż jednak nie miała pomysłu na życie. „Rozważałam różne opcje”, wspominała aktorka. „Może by tak zostać malarką?”, myślała. Ale zdecydowanie brakowało jej talentu. Przez pewien czas zastanawiała się, czy nie spróbować swoich sił w tańcu butoh, który narodził się w Japonii na przełomie lat 50. i 60. i symbolizuje cierpienie ludzkich dusz. W końcu jednak wylądowała na studiach ekonomicznych na Uniwersytecie w Sydney. „O, tak, wiem, wiem, co ludzie myślą, kiedy o tym mówię. Sama nie mogę pojąć, co mnie podkusiło, żeby studiować ekonomię. Starałam się myśleć praktycznie, wybrać studia, które dadzą mi pewny zawód i niezłe zarobki”, przyznaje Cate. Wytrzymała niecały rok, bo, jak mówi, dobiły ją krowy. „Wszystko przez te krowy, a konkretnie wykłady o hodowli bydła w Europie w XIX wieku, które ciągnęły się w nieskończoność”, wspominała. To wtedy zaczęła z nudów chodzić na zajęcia aktorskie przy uniwersyteckim teatrze. „Nic nie sprawiało mi większej frajdy”, wspominała. Rzuciła ekonomię i przeniosła się do Instytutu Sztuk Dramatycznych w Sydney. „Dawałam sobie trzy lata, żeby upewnić się, czy to jest to, co naprawdę chcę robić w życiu, czy muszę szukać dalej. Ale nawet po skończeniu studiów nie byłam pewna, czy dokonałam słusznego wyboru”.


Nie grałam królowej, byłam królową
Co ją przekonało? Dopiero królowa Elżbieta I, którą po raz pierwszy zagrała w 1998 roku. Cała przyszłość Blanchett zależała od tej roli. Bo właściwie wszyscy w Wielkiej Brytanii byli przeciw, by zagranie tak ważnej postaci nie tylko w dziejach imperium powierzyć mało jeszcze znanej Australijce z twarzy podobnej do nikogo. Jak dziś przyznaje Blachett, ona sama też miała niezłego pietra.

Dała jednak taki koncert gry, że wszyscy musieli przyznać, iż źle ocenili jej możliwości. „Ona nie grała królowej, ona była Elżbietą I”, pisano z zachwytem, a najlepsi hollywoodzcy reżyserzy zaczęli ustawiać się do niej w kolejce. „To było fantastyczne przeżycie. Mogłam zmienić się nie do poznania, za czym przepadam. Choć musiałam tym razem zgolić głowę i brwi na zero, i dopiero po założeniu peruki mogłam spokojnie spojrzeć na siebie w lustrze. Od roli Elżbiety I już tyle razy zmieniałam kolor włosów, że nawet nie pamiętam, jaki jest mój naturalny. Chyba blond. Najlepsze w aktorstwie okazało się jednak to, że można robić te wszystkie lekkomyślne rzeczy i nie trzeba ponosić żadnych konsekwencji jak w rzeczywistym życiu. Przeciwnie, jest się jeszcze za nie hojnie wynagradzanym. Uwielbiam mroczne postacie, które są jak bomby zegarowe z opóźnionym zapłonem”, przyznała Blanchett.

Zbliżam się do niebezpiecznej granicy
I rzeczywiście, na pierwszy rzut oka wybory, jakich dokonuje Cate, wydają się dziwne. W jej dorobku są przecież zarówno postacie historyczne, jak i współczesne. Blanchett grywa nie tylko w dramatach, lecz także w komediach. Wszystkie jej role mają jednak jedną wspólną cechę – szaleństwo. Ta wzorowa żona i matka była więc femme fatale w „Dobrym Niemcu”, ale miała też romans z nieletnim w „Notatkach o skandalu”. Choć, jak przyznaje, rola Sheby, nauczycielki, która wdaje się w romans ze swoim uczniem, była wyjątkowo trudna. „Związek z dzieckiem to jedna z tych rzeczy, które nie mieszczą mi się w głowie i nakręcenie scen erotycznych kosztowało mnie sporo wysiłku”. Blanchett, która na co dzień piecze ciasteczka, włamywała się także do banku u boku Bruce’a Willisa we „Włamaniu na śniadanie” i jako dziennikarka walczyła z mafią narkotykową w „Veronice Guerin”. Rolę Galadrieli we „Władcy Pierścieni”, jak sama przyznaje, przyjęła tylko dlatego, żeby nosić uszy elfa. Po zakończeniu filmu kupiła zresztą te uszy na własność. Niebawem zaś zobaczymy Cate w „I’m Not There”, gdzie zdecydowała się zagrać Boba Dylana w młodości. „Uwielbiam Dylana, kiedy więc zaproponowano mi tę rolę, od razu wiedziałam, że ją przyjmę. Choć zawsze granie takich postaci wiąże się dla mnie z niebezpieczeństwem, bo świat mojego bohatera staje się moim światem, a jego życie moim życiem. I chwilami czuję, że zbliżam się do niebezpiecznej granicy, po przekroczeniu której mogę stracić poczucie tożsamości”.  


Pokochałam go po pierwszym pocałunku
Na szczęście dla siebie, Cate żyje nie tylko pracą. Od grudnia 1997 roku jest przykładną żoną, a niebawem zostanie matką trzeciego już dziecka. Swojego męża, niezbyt przystojnego scenarzystę Andrew Uptona, poznała podczas realizacji filmu „The Seagull” i wcale nie zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Na początku wydał jej się arogancki i odpychający. „Dopiero po pierwszym pocałunku zrozumiałam, że to mężczyzna dla mnie”.

Jeśli jednak ktoś myśli, że w codziennym życiu Cate zachowuje się inaczej niż na ekranie, jest w błędzie. Owszem, nie zdradza męża i jest fantastyczną panią domu i matką. Ale odtwarzanie scen choćby z „Włamania na śniadanie”, gdzie dała mistrzowski popis gotowania i prowadzenia auta, niewiele różni się od tego, co aktorka robi na co dzień. Pewien dziennikarz, którego podwiozła samochodem po wywiadzie, był tak szczęśliwy, że przeżył, iż całował ziemię po zakończeniu podróży. „Rzeczywiście nie prowadzę najlepiej. Nie mam zresztą jak śledzić ruchu na drodze, bo zaraz po wejściu do auta włączam muzykę i wydzieram się na całe gardło razem z solistą”, przyznaje Cate bez bicia.

Według Cate, Andrew to święty facet, skoro wytrzymuje z nią już tyle lat i jeszcze ją wspiera. „Niewielu jest mężczyzn, którzy bez zawiści potrafią cieszyć się karierą żony”, mówi. A w dodatku Upton, który jest scenarzystą, tak organizuje sobie pracę, by być z Cate i chłopcami na planie każdego filmu żony. Producenci filmów, w których gra Blanchett, wiedzą już, że oprócz apartamentu dla całej rodziny muszą jeszcze zapewnić gwieździe kuchnię i komplet naczyń do gotowania, by po pracy mogła coś upichcić dla bliskich.

Boże, chyba jestem w ciąży
Żadna z ciąż Cate nie była planowana. „Nigdy nie ma właściwego czasu na dzieci, bo one wprowadzają do naszego świata chaos. I najlepiej mu się po prostu poddać”, uważa Blanchett. „Uwielbiam być w ciąży, a rodzenie dzieci to dla mnie pestka”, zdradza. Natura okazała się dla Cate bardzo łaskawa. Aktorka była w ósmym tygodniu z Dashiellem, kiedy powiedziała producentom filmu „Charlotte Gray”, że spodziewa się dziecka. Rola Szkotki, która w trakcie II wojny światowej dołącza do francuskiego ruchu oporu, wymagała od Cate wielogodzinnych jazd na rowerze. Wytrwała do końca. Z drugą ciążą było zresztą podobnie. Blanchett przebywała właśnie na planie „Aviatora”, kiedy nagle zrobiło jej się słabo. W szpitalu stwierdzono, że jest w ciąży. Mimo to Katharine Hupburn w jej interpretacji została okrzyknięta jako perfekcyjna. Z powodu ciąż Cate zrezygnowała jedynie z roli w „Bliżej”, którą przejęła po niej Julia Roberts, bo Blanchett była już w zbyt zaawansowanej ciąży, by grać erotyczne sceny.

Każde ze swoich dzieci Cate rodziła w sposób naturalny, a kilka dni po porodzie była już sprawna niemal tak samo jak przed rozwiązaniem. „Marzę o czwórce dzieci. Mam tylko wrażenie, że Andrew ma na razie dość i najchętniej sam zacząłby brać środki antykoncepcyjne. Za każdym razem, kiedy się do niego zbliżam, warczy: Czego ode mnie chcesz?”.

Zaczynam dusić się w codzienności
Ze względu na Dashiella, który idzie do szkoły, Cate postanowiła prowadzić bardziej stabilny tryb życia. Wraz z Andrew przyjęli posadę dyrektorów sceny narodowej w Sydney. Na decyzję duży wpływ miał wypadek, jaki zdarzył się na planie filmu „Babel” w Marrakeszu. Andrew przyjechał tam do niej z chłopcami i gdy w hotelu wybuchł pożar, Dashiell uległ poparzeniu. Tylko szybka reakcja Brada Pitta, który załatwił helikopter, sprawiła, że udało się przewieźć chłopca do Anglii i zmniejszyć skutki wypadku.
Kontrakt, jaki podpisała Cate, daje jednak aktorce możliwość wzięcia co roku aż trzech miesięcy urlopu. Nigdy przecież nie wiadomo, co strzeli jej głowy. Sama przyznaje: „Wiem, że wcześniej czy później przyjdzie moment, kiedy zacznę się dusić w codzienności. A propozycja zagrania nowej roli znów nada mojemu życiu sens i dostarczy takich przeżyć, o jakich dotąd nie miałam pojęcia”.

Magda Łuków

Redakcja poleca

REKLAMA