Muniek Staszczyk: Chłopaki jednak płaczą

Muniek Staszczyk fot. Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek
„Nie jestem świętoszkiem”, mówi o sobie Muniek Staszczyk. Pił, ćpał, nie był wierny. Taka jest cena bycia gwiazdorem. Dziś otrzeźwiał i napisał o tym dojrzałe piosenki na solowej płycie „Muniek”.
/ 18.03.2010 14:29
Muniek Staszczyk fot. Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek
– Widziałem w kinie świetny dokument „Zew wolności” – o boomie niezależnego rocka w latach 80. ubiegłego wieku. T.Love też jest bohaterem tamtych wydarzeń. Pamiętasz swoją pierwszą gitarę?
Muniek Staszczyk:
Oczywiście. Grałem bardzo słabo na basie. W Częstochowie był w naszej klasie chłopak, nazywał się Tomek Nowak. I można powiedzieć, że był naszym mecenasem. Jego tata miał wesołe miasteczko, to był poważny hajs. Tomek zajeżdżał pod szkołę maluchem, imponował dziewczynom, chciał mieć kumpli, więc stawiał browar. Gdy padło hasło: „Zakładamy zespół”, powiedział: „Kupię wam gitary”. Poszedł do sklepu i kupił. Odbyła się jedna próba zespołu o nazwie The School-boys – kompletnie nic nam nie wychodziło, gitary poszły w kąt.

– Do czasu…
Muniek Staszczyk:
Gdy w Sopocie na Pop Session zobaczyłem na scenie Kryzys. To było lato 1980 roku. „O, kurwa!”, powiedziałem sobie. „Kolesie są w moim wieku i grają zajebiście”. Wróciłem do Częstochowy i mówię: „Chłopaki, zakładamy zespół”. „Ale przecież nie umiemy grać!”. „I o to chodzi. Będziemy punkami!”. T.Love Alternative powstał w stanie wojennym. Ja obwołałem się liderem. Wszyscy byliśmy kompletnymi debilami muzycznymi.

– Nie chodziło o perfekcję, tylko o…
Muniek Staszczyk:
Wolność, która brała się z wielkiej miłości. Muzyką rockandrollową zaraził mnie kolega z podstawówki, Zbyszek Piątek. Miał brata, który był hipisem, na ścianach w pokoju wisiały odbitki rockowych gigantów: Black Sabbath, Led Zeppelin. Puścił mi parę kawałków z magnetofonu szpulowego ZK 140. Oszalałem. Zacząłem męczyć ojca, żeby kupił mi taki. I zaczęło się. Totalna infekcja. Na dużej przerwie uciekałem ze szkoły, żeby nagrać „W tonacji Trójki”. Żyłem muzyką. Nagle wybuchła „Solidarność”, strajki. Czułem się dzieckiem rewolucji, jak cała moja generacja. Nie byliśmy uwikłani w politykę, ale kibicowaliśmy opozycjonistom. Byliśmy przeciwko komunie. Mieliśmy po 18 lat i buzowały w nas hormony. Gdy wprowadzono stan wojenny, mówiliśmy: „Jak wejdą ruskie czołgi, będziemy rzucać butelki z benzyną”. Ale nie działy się tylko dramatyczne rzeczy. Żyliśmy życiem nastolatków, kogoś zostawiła dziewczyna, ktoś upił się tanim winem. Lata 80. były biedne, żyliśmy w kołchozie, ale artystycznie było ciekawie.

– Wierzyłeś w to, co robisz?
Muniek Staszczyk:
Żeby tyle lat utrzymać się na scenie, trzeba być uparciuchem. Nie miałem talentu wokalnego, miałem talent do tekstów. Ludzie zaakceptowali T.Love  – wokalista sepleni, ale jest oryginalny. Cieszę się, że nie staliśmy się gwiazdami w latach 80. Każdy zespół, zwłaszcza rockowy, musi na początku grać w piwnicach za piwo. To uczy szacunku dla sukcesu. My graliśmy, gdzie się dało.

– Najdziwniejsze miejsce?
Muniek Staszczyk:
Na basenie w mojej szkole średniej, w osławionym IV LO. Publiczność siedziała w wodzie, my graliśmy na brzegu. Gdy pierwszy raz wyjechaliśmy za granicę, do Budapesztu, na koncert przyszło osiem osób. Powiedziałem do menedżerki klubu: „Może pani wyprosi obsługę techniczną i wpuści publiczność?”. Usłyszałem: „To jest publiczność”. Poleciałem do garderoby i mówię: „Panowie, dramat”. Chwyciliśmy się ciasno za ramiona, jak piłkarze przed meczem, krzyknęliśmy. I zagraliśmy zajebisty koncert. Takie doświadczenie bardzo buduje. Potem było mi już wszystko jedno – czy na widowni jest 20 osób, czy 400 tysięcy, jak na Woodstocku Owsiaka.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


– Właśnie wydałeś solową płytę „Muniek”. Stres jest?
Muniek Staszczyk:
Prawie już 30 lat jestem w tym pierdolniku, a czuję adrenalinę jak debiutant. Od dawna chciałem nagrać coś poza zespołem. To był też pretekst, żeby znowu zrobić coś  wspólnie z Jankiem Benedkiem, z którym wiele mnie łączyło.

– Razem podbiliście świat.
Muniek Staszczyk:
W latach 90. stworzyliśmy T.Love od nowa. Nasza „Warszawa”, „King” to przeboje, dzięki którym zespół wypłynął na szerokie wody. Ale potem zaczęły się niesnaski.

– Rękoczyny?
Muniek Staszczyk:
Między mną a Jankiem nie. Ale pamiętam scenę w hotelu w Gliwicach. Alkohol, bójka, ściągałem Janka z Sidneya. Albo odwrotnie. Janek był sfrustrowany, chciał wymieniać skład. Odbyliśmy męską rozmowę… i adieu. Byłem zdruzgotany, bałem się, że to koniec bandu. Ale przetrwaliśmy. A teraz…

– Powroty cieszą?
Muniek Staszczyk:
Czuję się jak w rodzinie. Wróciłem do starego kumpla, częściej bywam na Żoliborzu, skąd pochodzi żona. Mieszkaliśmy tu po ślubie na 46 metrach, tu rodziły się nasze dzieci. Do dzisiaj chodzę tu do pani Halinki – to fryzjerka, która strzyże mnie w domu, bo zlikwidowali jej zakład. Wiem, że mnie dobrze na jeża obetnie. Innym nie ufam.

– Oglądam w gazetach reklamę piwa z Waglewskim. Też ładnie ostrzyżony.
Muniek Staszczyk:
Wiem. Najpierw przyszli z tą reklamą do mnie. Odmówiłem.

– Dlaczego?
Muniek Staszczyk:
Właśnie nie wiem. Może dlatego, że zarzekałem się we wszystkich gazetach, że niczego nie zareklamuję?

– I teraz głupio?
Muniek Staszczyk:
No, głupio. Naprawdę spore pieniądze przeszły mi koło nosa. Ale mówię sobie: żyję z muzyki, nie narzekam na finanse.

– Ciekaw jestem, co ten Muniek z lat 80. powiedziałby o dzisiejszym Muńku? Zakumplowalibyście się?
Muniek Staszczyk:
Ja dla niego byłbym żywym trupem. 46 lat i wciąż na scenie? Niemożliwe! A jakby posłuchał „Świętego” z najnowszej płyty, zawołałby: „Czyś ty oszalał? Kawałek z pianinem? Obciach”. Pewnie powiedziałby mi, żebym spierdalał. Ja dzisiejszy pewnie bym tamtego tonował. „Hej, koguciku, świat się zmienia”. Ale nie jest źle. Dzisiejszy świat bardziej podoba mi się od tamtego. Jest bardziej skomplikowany, ale ciekawszy.

– „Święty” jest ważny?
Muniek Staszczyk:
Tak, to autobiograficzna piosenka o moim podwórku w Częstochowie. Do dziś mieszkają tam moi rodzice. Ale kumpli już tam nie ma, widać, że czas biegnie i zabiera nasze życie. W tej piosence jest serce.

– Twoi rodzice: mama kierowniczka sklepu, ojciec hutnik – jak traktują syna rockmana?
Muniek Staszczyk:
Z tego, co nagrałem, moja mama najbardziej lubi Szwagrakolaskę. To jest jej muzyka. Jak im się zdarza z tatą napić wódeczki, to nawet zatańczą. Ale początki były trudne. Rodzina robotnicza, dziadek ze strony ojca należał do PPS-u, siedział za cara w Cytadeli z niejakim Stefanem Okrzeją, który rzucił bombę na komisariat. Od strony mamy robotnicy i rzemieślnicy. A ja gram punk rocka, jakieś darcie mordy. Mówili: „Zygmuś, daj spokój z tą muzyką”. Żeby ich uspokoić, poszedłem na polonistykę. Nauczyciel – zawsze to jakiś zawód. Wyrzucili mnie z UW, miałem gdzieś gramatykę opisową, wolałem koncertować. Ale po dziewięciu latach skończyłem studia z tytułem magistra. Dla rodziców.


– Ukrywałeś się przed wojskiem?
Muniek Staszczyk:
Na wszelki wypadek nie miałem meldunku. Mieszkałem kątem w akademiku na Kickiego. Pod koniec lat 80. rodzice zobaczyli, że coś z mojego grania wychodzi. Pieniędzy nie było, ale zaczęły o nas pisać gazety. Jak pierdolnęło w 90., to już spoko. Mówiąc krótko, są ze mnie dumni. Po latach więcej przebywamy ze sobą niż kiedyś. Dzięki Bogu, są jeszcze na chodzie. Finansowałem im wycieczki po Europie. Za PRL-u byli tam, gdzie wszyscy: w Bułgarii, na Węgrzech, więc wysłałem ich do Włoch, Hiszpanii. A oni któregoś dnia: „A może byś z nami pojechał?”. Więc zabraliśmy się na Kretę. I było tak świetnie, że następnego roku pojechaliśmy na Maltę. Teraz wybieramy się do Egiptu.

– To cenne i rzadkie.
Muniek Staszczyk:
Bardzo fajne. Gdy w latach 90. przejeżdżałem przez Częstochowę, nawet nie wpadałem na obiad, taki byłem zalatany. Oddaliliśmy się od siebie. Ale myślę: kurde, czas leci. Parę osób poradziło: „Stary, wykorzystaj okazję, ja nie zdążyłem”. Wziąłem sobie do serca.

– A propos serca. Śpiewasz na płycie, że „chłopaki jednak płaczą”?
Muniek Staszczyk:
Ten, kto nie płacze, nie ma uczuć. Płacz jest bardzo męski.

– Jesteś męski?
Muniek Staszczyk:
Oj, w życiu dużo się napłakałem. Dlatego nie chodzę po różnych gazetach i nie opowiadam, jaką mam idyllę. Nie mówię, że mam źle, ale w życiu dorosłego faceta, w jego związku bywają różne sprawy. Miałem ciężkie chwile, kiedy nabroiłem. Wtedy płakałem bardziej nad sobą. Często czuję się żenującym gościem… A piosenka mówi: „Chłopie – czas na refleksję”. Niektórzy wstydzą się płakać. Ja nie.

– Płaczesz przy kimś?
Muniek Staszczyk:
Najczęściej w samotności. Ale zdarzyło mi się jechać pociągiem z Krakowa w takim stanie, że przez dwie godziny ryczałem. Miałem ciężkiego doła, zakrywałem się jakimiś kurtkami, gębę mam rozpoznawalną. Płacz jest oczyszczający.  

– A gdy śpiewasz „Zdradzałem po kryjomu/dziś popiół jest w mym domu” – to o sobie?
Muniek Staszczyk:
Sporo w tym mego doświadczenia, wielokrotnie nie byłem w porządku wobec bliskich. Nie będę z siebie robił świętoszka. Powiem jedno – cały ten show-biznes to niebezpieczna robota. Szczególnie dla facetów. Możesz być nieatrakcyjny, kulawy, a i tak dziewczyny będą kochały niegrzecznych chłopców z zespołów rockowych. Ten nimb to afrodyzjak, który niszczy wiele związków. Nie mówię, że jak ktoś się rozwodzi trzy razy, robi źle. Każdy ma swój wybór. Ja jestem z jedną kobietą całe życie – i bywało burzliwie. Wytrwaliśmy ze sobą może dlatego, że jesteśmy megaprzyjaciółmi. Generalnie wierność nie jest łatwa we współczesnym świecie, a gdy jesteś na świeczniku, jest ci trudniej.

– Pokusy?
Muniek Staszczyk:
Kolesie sami klepią cię po plecach, chcą, żebyś był ich kumplem, kobiety same się uśmiechają. Mam do tego teraz ogromny dystans, ale kto jest silny? Idziesz seryjnie, myślisz sobie: Nic się nie stało. A rany zawsze są. Chciałem napisać piosenkę o dorosłych ludziach, którzy się boksują, ale poprzez wybaczenie wracają do siebie.


– Boksujecie się z żoną?
Muniek Staszczyk:
Nie chcę za dużo gadać o rodzinie, bo wszyscy tak pieprzą w kolorowych pismach, a mnie daleko do ideału. Nasz związek jest trudny. Niestety, mam strasznie rozbuchane ego przez te lata grania. Pracuję nad tym. Boksujemy się, ale się trzymamy. Faceci w ogóle są głupsi od kobiet. Wydaje nam się, że rządzimy światem – ale popatrz na polityków. Przecież to tragedia. Nawet psy – moja pięcioletnia Misia, kundelek, jest bardziej odpowiedzialna, a Klusek, chociaż starszy, jest głupi jak but. Nie szczeka, nie pilnuje domu, ma wszystko w dupie.

– Rockmanowi trudno być mężem, a jak jest z ojcostwem?
Muniek Staszczyk:
Często o tym rozmawiam z moim 20-letnim synem: „Janek, czy ja cię przytłaczam?”. On: „Jest taki element”. Syn ma trudniej niż córka, pojawia się ciężar męskiej rywalizacji. Ma paranoję, czy czegoś mu nie załatwiam. Studiuje socjologię, ale jego pasją jest aktorstwo, kręci amatorskie filmy. Dostał propozycję od TVN. Pytał mnie zaniepokojony, czy nie maczałem w tym palców. Uspokoiłem go, że nie.

– Późno dorosłeś do roli ojca?
Muniek Staszczyk:
Pamiętam, jak niosłem Janka ze Szpitala Bielańskiego, gdy miał dwa dni. Nie byłem przy porodzie, bo wtedy nie było takich pomysłów. Musiałem wejść z nim na drugie piętro. Spanikowałem – a jak go upuszczę? „O nie, stary – mówiłem sobie – niesiesz człowieka, jesteś za niego odpowiedzialny”. Te dwa piętra to była metafora mojego ojcostwa. A potem cudowny moment, gdy usłyszałem słowo: „tata”. Kochałem, chuchałem, wychodziłem z wózkiem na spacery, ale to Marcie należy się pomnik. Ona wykonała najcięższą pracę, ja byłem zajęty zespołem, imprezkami z kolegami.

– Podobno gdy rodziła się córka, uciekłeś z porodówki?
Muniek Staszczyk:
Nie, w ogóle tam nie poszedłem. Przestraszyłem się. I żałuję. Dzień później wykrzyknąłem: „O Jezu, jaka do mnie podobna!”. A nie uważam się za pięknego. Na szczęście przeszło jej. Urodziła się 5 listopada, w dniu moich 30. urodzin. Magiczny prezent.

– Podoba mi się Twoja piosenka „Ring dong”. Bardzo energetyczna, ale śmiertelnie poważna. Dotknąłeś kiedyś śmierci?
Muniek Staszczyk:
Byłem przy śmierci mojej teściowej. Miała raka, ostatni tydzień spędziła w swoim domu w Sulejówku. Widziałem proces umierania. Mocna rzecz. Doświadczenie, które w jakiś sposób oczyszcza. „Ring dong” nie dołuje, na bałkański sposób mówi: „Wypijmy za to!”.

– Śpiewasz: „Ludzie żyją, jakby nie było śmierci”. A Ty?
Muniek Staszczyk:
Jestem wierzący, ale nie nauczam, nie rozliczam. Mam przyjaciół ateistów i nie otaczam się samymi katolikami. Co my wiemy, co się stanie jutro? Gdy chodzi o zespół – jestem planistą, inaczej mój świat zawodowy by się zawalił. Ale uważam, że los, opatrzność, Bóg płata takie figle, że śmiech. Dlatego nie przywiązuję się do materii. 

– Gdy patrzysz w lustro, a tam mniej włosów, a więcej zmarszczek...
Muniek Staszczyk:
Przemijamy, to normalne. Te włosy i te zmarszczki o czymś mówią. O moim życiu, moich głupotach, marzeniach, krzywdach, pokutach. Gdy na próbach T.Love sięgamy po piosenki sprzed 20 lat, śpiewam sobie tamte teksty, zamykam oczy i oglądam własne życie. „A widzisz – taki byłem, to mnie frapowało, podkochiwałem się w tej”. Lubię powspominać. Dlatego zdjęć nie trzymam w komputerze, tylko – jak dziadek – gromadzę albumy. O przyszłości też myślę. I mam plan, chciałbym ją w miarę uczciwie przeżyć. Choć wielokrotnie byłem nieuczciwy. Ale nie będę gadał, że teraz przeżyłem przemianę i już jestem święty. Nie. Wpadam jak śliwka w kompot i nawet nie wiem, kiedy. Więc znowu płaczę. Przez chwilę wydaje mi się, że już wiem, jak żyć. A potem znowu wpadam...      
            
Rozmawiał Roman Praszyński        
    
Zdjęcia Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek
Stylizacja Andrzej Sobolewski/D’VISION ART
Asystentka Dagny Dąbrowiecka
Charakteryzacja WILSON/D’VISION ART
Produkcja Elżbieta Czaja
Współpraca Ewa Kwiatkowska

Redakcja poleca

REKLAMA