Kuba Wesołowski - Facet z zasadami

Kuba Wesołowski fot. ONS
Chciał być sportowcem, skończył dziennikarstwo, a został aktorem. Kuba Wesołowski to człowiek o wielu twarzach. Nam zdradza, dlaczego teraz w jego życiu nie ma już miejsca na imprezy i plotki.
/ 29.03.2011 12:58
Kuba Wesołowski fot. ONS
Gdyby zrobić ranking gwiazd, które podczas jednego wywiadu rekordowo często odpowiadają: „Nie będziemy o tym rozmawiać!”, to Kuba Wesołowski (26) byłby na pewno w czołówce. Powód? Pytania o miłość, przyjaźń i rodzinę zbywa zalotnym uśmiechem, który tak działa na kobiety, że... zapominasz, o co masz zapytać. Ma w sobie chłopięcy urok, swoich przekonań broni jak twardy polityk, a w obejściu przypomina angielskiego dżentelmena. Co chwila wtrąca też do rozmowy figlarne: „Ja naprawdę jestem nudnym facetem”. Ale czy na pewno?

– Grasz w nowym serialu historycznym „1920. Miłość i wojna”, pracujesz na planie czwartej serii „Czasu honoru”. Masz w sobie coś z bohatera z tamtych lat?
Kuba Wesołowski:
W głębi duszy ja... jestem taką postacią historyczną. Co prawda żyję w dzisiejszym świecie i mam konto na Facebooku, dlatego że  wszyscy je mają, ale nie pochłania mnie Internet. W środku czuję się chłopakiem z przeszłości. Mam podobny kodeks moralny co bohaterowie, których gram. Odwaga, męstwo, szacunek do kobiet, lojalność, bycie dobrym człowiekiem. To zasady i postawy, które nie wychodzą z mody. Tacy mężczyźni mają rację bytu i w dzisiejszych czasach, choć często się o tym zapomina. My, młodzi, mówimy: „Dziś możemy więcej, świat jest liberalny”. A to nieprawda. Pokazywanie „rycerskich” postaw przez telewizję przypomina widzom, że czasem warto powalczyć o coś więcej niż tylko wygodne przeżycie kolejnego dnia.

– Ale czy dwie role historyczne naraz to nie za dużo? Widz może się zwyczajnie pogubić.
Kuba Wesołowski:
Moim zdaniem nie. Akcję serialu „1920. Miłość i wojna” oraz przygody chłopaków z „Czasu honoru” dzieli epoka, bo aż dwadzieścia lat. Nie chcę tu popadać w patos, ale choćby podejście do patriotyzmu jest w obu tych historiach inne. Poza tym mam świadomość, że niecodziennie kręci się produkcje historyczne. Nie mógłbym sobie odmówić takiej przyjemności! Mam ogromne szczęście, że dostałem szansę wzięcia udziału w projektach, które są robione z tak wielkim rozmachem. Gdy wkładam mundur, pojawia się ta scenografia, nagle zatapiam się w bajce. Ale jest coś jeszcze... Dwa lata temu przygotowywaliśmy całą ekipą „Czasu honoru” spektakl promujący serial. Nazywało się to: „Gdzie są chłopcy i dziewczęta z tamtych lat?”. Mieliśmy śpiewać piosenki i recytować wiersze z lat 30. i 40. dla grupy AK-owców i powstańców. Weszliśmy z Maćkiem Zakościelnym do budynku w powojennych murach, usłyszeliśmy te piosenki, zobaczyliśmy wzruszone twarze ludzi i poczułem przez chwilę, ten jeden raz, że uczestniczę w ich życiu. Choć nie jestem zbyt wrażliwy na poezję, miałem łzy w oczach. Właśnie dla takich chwil warto uprawiać ten zawód.

– Czy nikt na planie nie wypomina ci braku aktorskiego wykształcenia? 
Kuba Wesołowski:
Nikt nigdy nie dał mi tego do zrozumienia. Może jestem bezczelny, ale wyznaję zasadę, że albo podchodzisz profesjonalnie do tego, co robisz, i jesteś w tym dobry, albo się za to nie bierz. Jeszcze do niedawna nie zadawałem sobie sprawy z tego, jak praca jest dla mnie ważna. Aktorstwo, które na początku było dla mnie zabawą, nagle z dnia na dzień stało się bardzo istotne. Nigdy nie chciałem powiedzieć o sobie, że jestem aktorem, bo bałem się, że potem nie będzie dla mnie już żadnej propozycji. A teraz jest ich więcej, więc oswajam to zakazane słowo.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


- Skoro dostajesz tyle ciekawych ról, nie korciło cię, by odejść z serialu „Na Wspólnej”, gdzie zaczynałeś i pracujesz już osiem lat?
Kuba Wesołowski:
Oczywiście, że dużo się przez te lata zmieniło, bo mogłem zagrać inne postacie, ale „Wspólna” nadal jest miejscem, gdzie mogę się rozwijać. Poza tym chcę być wobec ekipy lojalny. Kiedyś to ja od nich dostałem szansę, gdy przyjęli mnie jako 17-latka, teraz spłacam to zaufanie. Poza tym ten serial daje mi poczucie pewnej stałości w życiu, dzięki tej pracy nie wariuję. Śmieję się, że ekipa serialu jest mi czasem bliższa niż rodzina. Z Ewą Gawryluk spędzałem więcej czasu niż z mamą, a z Grażyną Kozłowską rozmawiałem częściej niż z ojcem. Zawsze się cieszę, kiedy idę na plan, bo mam poczucie, że wracam do domu.

– Słucham tego, co mówisz o lojalności, historii, wielkich wzruszeniach, i mam wrażenie, że siedzi przede mną „nowy” Kuba. Czyżbyś dojrzał?
Kuba Wesołowski:
Dojrzewanie wydaje mi się strasznie nudne (śmiech). Ale rzeczywiście chcę być już poważniejszy. Przez ilość i jakość pracy zacząłem się zmieniać, staram się iść w stronę rzeczy ważnych, a nie tymczasowych. Tak lubię teraz swoje życie, że nie chcę, by uczestniczyły w nim osoby przypadkowe. Mam bardzo zamknięty świat, dobrze mi, gdy jestem sam. Kiedyś spędzałem mnóstwo czasu z ludźmi na spotkaniach, rozmowach,  imprezach, bo wydawało mi się, że to wszystko mnie czegoś uczy. Dziś dostrzegam jałowość takich sytuacji. Mam 26 lat, zacząłem pracować, kiedy byłem nastolatkiem. Wcześnie musiałem wydorośleć, popełniłem też w swoim życiu kilka błędów. Dziś pewne rzeczy robię już tylko dla siebie. Bardzo ostro oddzieliłem to, co należy do sfery publicznej, jak praca czy moje zaangażowanie w projekty społeczne, od tego, co jest tylko moje, prywatne.

– Ale niezależnie od twoich starań media przedstawiają cię jako przystojniaka, który co jakiś czas pojawia się z inną kobietą u boku...
Kuba Wesołowski:
Jestem długodystansowcem we wszystkim. I to niech będzie moja odpowiedź na tematy prywatne. Ale pamiętaj, że skończyłem dziennikarstwo, wiem, jak działa show-biznes. Wizerunek medialny tworzysz nie ty sam, ale dziennikarze, którzy na podstawie kilku zdjęć preparują wymyśloną historię, bo ludzie oczekują sensacji. Jeśli uczestniczysz w tym cyrku, to nie możesz udawać, że chcesz być anonimowy. Dlatego nie zgadzam się z narzekaniem gwiazd, że media wchodzą im z butami do domu. Na swoim przykładzie sprawdziłem, mówiąc o sobie dawniej zbyt wiele, że jeżeli dajesz powód, to plotkarskie portale mają pole do popisu. Dziś jedyne plotki na mój temat to złe parkowanie i mandaty drogowe (śmiech).

– Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo podobasz się kobietom?
Kuba Wesołowski:
To nie ma żadnego znaczenia, nie korzystam z tego. Jeśli idę na bieżnię albo rower, to dlatego, że ciało jest moim narzędziem pracy. Nie ma w tym nic z narcyza, jeśli o to pytasz. Lubię walczyć ze swoimi słabościami. W sporcie nie liczy się, czy jesteś prezesem banku, facetem, który roznosi pocztę, czy masz rozpoznawalną twarz. Kiedy stajesz na starcie w maratonie, to ktoś inny może okazać się herosem.

– Ty chyba lubisz się ścigać?
Kuba Wesołowski:
Bezapelacyjnie! Mam w sobie taką zwierzęcą, męską potrzebę, żeby wygrywać. Nie tylko w sporcie, na każdym polu. Dlatego nie umiem w życiu prosić o pomoc. Wydaje mi się, że najlepiej poradzę sobie zawsze sam. Nie lubię, kiedy ktoś mi coś narzuca. Mam ogromną frajdę z ponoszenia konsekwencji swoich wyborów, ale tylko wtedy, kiedy są wyłącznie moje.

– Jednemu nie zaprzeczysz. Jesteś facetem pełnym pasji...
Kuba Wesołowski:
A ja wciąż będę cię przekonywał, że jestem naprawdę bardzo nudnym facetem (śmiech).
Gdyby zrobić ranking gwiazd, które podczas jednego wywiadu rekordowo często odpowiadają: „Nie będziemy o tym rozmawiać!”, to Kuba Wesołowski (26) byłby na pewno w czołówce. Powód? Pytania o miłość, przyjaźń i rodzinę zbywa zalotnym uśmiechem, który tak działa na kobiety, że... zapominasz, o co masz zapytać. Ma
w sobie chłopięcy urok, swoich przekonań broni jak twardy polityk, a w obejściu przypomina angielskiego dżentelmena. Co chwila wtrąca też do rozmowy figlarne: „Ja naprawdę jestem nudnym facetem”. Ale czy na pewno?

– Grasz w nowym serialu historycznym „1920. Miłość i wojna”, pracujesz na planie czwartej serii „Czasu honoru”. Masz w sobie coś z bohatera z tamtych lat?
Kuba Wesołowski:
W głębi duszy ja... jestem taką postacią historyczną. Co prawda żyję w dzisiejszym świecie i mam konto na Facebooku, dlatego że  wszyscy je mają, ale nie pochłania mnie Internet. W środku czuję się chłopakiem z przeszłości. Mam podobny kodeks moralny co bohaterowie, których gram. Odwaga, męstwo, szacunek do kobiet, lojalność, bycie dobrym człowiekiem. To zasady i postawy, które nie wychodzą z mody. Tacy mężczyźni mają rację bytu i w dzisiejszych czasach, choć często się o tym zapomina. My, młodzi, mówimy: „Dziś możemy więcej, świat jest liberalny”. A to nieprawda. Pokazywanie „rycerskich” postaw przez telewizję przypomina widzom, że czasem warto powalczyć o coś więcej niż tylko wygodne przeżycie kolejnego dnia.

– Ale czy dwie role historyczne naraz to nie za dużo? Widz może się zwyczajnie pogubić.
Kuba Wesołowski:
Moim zdaniem nie. Akcję serialu „1920. Miłość i wojna” oraz przygody chłopaków z „Czasu honoru” dzieli epoka, bo aż dwadzieścia lat. Nie chcę tu popadać w patos, ale choćby podejście do patriotyzmu jest w obu tych historiach inne. Poza tym mam świadomość, że niecodziennie kręci się produkcje historyczne. Nie mógłbym sobie odmówić takiej przyjemności! Mam ogromne szczęście, że dostałem szansę wzięcia udziału w projektach, które są robione z tak wielkim rozmachem. Gdy wkładam mundur, pojawia się ta scenografia, nagle zatapiam się w bajce. Ale jest coś jeszcze... Dwa lata temu przygotowywaliśmy całą ekipą „Czasu honoru” spektakl promujący serial. Nazywało się to: „Gdzie są chłopcy i dziewczęta z tamtych lat?”. Mieliśmy śpiewać piosenki i recytować wiersze z lat 30. i 40. dla grupy AK-owców i powstańców. Weszliśmy z Maćkiem Zakościelnym do budynku w powojennych murach, usłyszeliśmy te piosenki, zobaczyliśmy wzruszone twarze ludzi i poczułem przez chwilę, ten jeden raz, że uczestniczę w ich życiu. Choć nie jestem zbyt wrażliwy na poezję, miałem łzy w oczach. Właśnie dla takich chwil warto uprawiać ten zawód.

– Czy nikt na planie nie wypomina ci braku aktorskiego wykształcenia? 
Kuba Wesołowski:
Nikt nigdy nie dał mi tego do zrozumienia. Może jestem bezczelny, ale wyznaję zasadę, że albo podchodzisz profesjonalnie do tego, co robisz, i jesteś w tym dobry, albo się za to nie bierz. Jeszcze do niedawna nie zadawałem sobie sprawy z tego, jak praca jest dla mnie ważna. Aktorstwo, które na początku było dla mnie zabawą, nagle z dnia na dzień stało się bardzo istotne. Nigdy nie chciałem powiedzieć o sobie, że jestem aktorem, bo bałem się, że potem nie będzie dla mnie już żadnej propozycji. A teraz jest ich więcej, więc oswajam to zakazane słowo.


- Skoro dostajesz tyle ciekawych ról, nie korciło cię, by odejść z serialu „Na Wspólnej”, gdzie zaczynałeś i pracujesz już osiem lat?
Kuba Wesołowski:
Oczywiście, że dużo się przez te lata zmieniło, bo mogłem zagrać inne postacie, ale „Wspólna” nadal jest miejscem, gdzie mogę się rozwijać. Poza tym chcę być wobec ekipy lojalny. Kiedyś to ja od nich dostałem szansę, gdy przyjęli mnie jako 17-latka, teraz spłacam to zaufanie. Poza tym ten serial daje mi poczucie pewnej stałości w życiu, dzięki tej pracy nie wariuję. Śmieję się, że ekipa serialu jest mi czasem bliższa niż rodzina. Z Ewą Gawryluk spędzałem więcej czasu niż z mamą, a z Grażyną Kozłowską rozmawiałem częściej niż z ojcem. Zawsze się cieszę, kiedy idę na plan, bo mam poczucie, że wracam do domu.

– Słucham tego, co mówisz o lojalności, historii, wielkich wzruszeniach, i mam wrażenie, że siedzi przede mną „nowy” Kuba. Czyżbyś dojrzał?
Kuba Wesołowski:
Dojrzewanie wydaje mi się strasznie nudne (śmiech). Ale rzeczywiście chcę być już poważniejszy. Przez ilość i jakość pracy zacząłem się zmieniać, staram się iść w stronę rzeczy ważnych, a nie tymczasowych. Tak lubię teraz swoje życie, że nie chcę, by uczestniczyły w nim osoby przypadkowe. Mam bardzo zamknięty świat, dobrze mi, gdy jestem sam. Kiedyś spędzałem mnóstwo czasu z ludźmi na spotkaniach, rozmowach,  imprezach, bo wydawało mi się, że to wszystko mnie czegoś uczy. Dziś dostrzegam jałowość takich sytuacji. Mam 26 lat, zacząłem pracować, kiedy byłem nastolatkiem. Wcześnie musiałem wydorośleć, popełniłem też w swoim życiu kilka błędów. Dziś pewne rzeczy robię już tylko dla siebie. Bardzo ostro oddzieliłem to, co należy do sfery publicznej, jak praca czy moje zaangażowanie w projekty społeczne, od tego, co jest tylko moje, prywatne.

– Ale niezależnie od twoich starań media przedstawiają cię jako przystojniaka, który co jakiś czas pojawia się z inną kobietą u boku...
Kuba Wesołowski:
Jestem długodystansowcem we wszystkim. I to niech będzie moja odpowiedź na tematy prywatne. Ale pamiętaj, że skończyłem dziennikarstwo, wiem, jak działa show-biznes. Wizerunek medialny tworzysz nie ty sam, ale dziennikarze, którzy na podstawie kilku zdjęć preparują wymyśloną historię, bo ludzie oczekują sensacji. Jeśli uczestniczysz w tym cyrku, to nie możesz udawać, że chcesz być anonimowy. Dlatego nie zgadzam się z narzekaniem gwiazd, że media wchodzą im z butami do domu. Na swoim przykładzie sprawdziłem, mówiąc o sobie dawniej zbyt wiele, że jeżeli dajesz powód, to plotkarskie portale mają pole do popisu. Dziś jedyne plotki na mój temat to złe parkowanie i mandaty drogowe (śmiech).

– Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo podobasz się kobietom?
Kuba Wesołowski:
To nie ma żadnego znaczenia, nie korzystam z tego. Jeśli idę na bieżnię albo rower, to dlatego, że ciało jest moim narzędziem pracy. Nie ma w tym nic z narcyza, jeśli o to pytasz. Lubię walczyć ze swoimi słabościami. W sporcie nie liczy się, czy jesteś prezesem banku, facetem, który roznosi pocztę, czy masz rozpoznawalną twarz. Kiedy stajesz na starcie w maratonie, to ktoś inny może okazać się herosem.

– Ty chyba lubisz się ścigać?
Kuba Wesołowski:
Bezapelacyjnie! Mam w sobie taką zwierzęcą, męską potrzebę, żeby wygrywać. Nie tylko w sporcie, na każdym polu. Dlatego nie umiem w życiu prosić o pomoc. Wydaje mi się, że najlepiej poradzę sobie zawsze sam. Nie lubię, kiedy ktoś mi coś narzuca. Mam ogromną frajdę z ponoszenia konsekwencji swoich wyborów, ale tylko wtedy, kiedy są wyłącznie moje.

– Jednemu nie zaprzeczysz. Jesteś facetem pełnym pasji...
Kuba Wesołowski:
A ja wciąż będę cię przekonywał, że jestem naprawdę bardzo nudnym facetem (śmiech).

Marta Tabiś-Szymanek / Party

Redakcja poleca

REKLAMA