Krzysztof Krawczyk narodził się po raz drugi

Mógł stracić życie kilka razy. W katastrofie lotniczej, wypadku samochodowym, z powodu nadużywania leków. Ale, jak mówi, uratowali go Bóg i żona Ewa. Dzięki niej dostał nowe życie.
/ 27.03.2014 15:29
I nie zmarnował go. Dziś cieszy się rodzinnym szczęściem, ma tysiące fanów. W lipcu w Sopocie na festiwalu TOPtrendy świętował 45. rocznicę obecności na scenie. "To wszystko dzięki miłości. Bo tylko ona nigdy nie ustaje”.

– Jak to jest być 45 lat na scenie, w świetle jupiterów?
Krzysztof Krawczyk:
Nie wyciągam z tego faktu żadnych prawidłowości. Tylko Bóg i Chrystus wiedzą wszystko. Życie nie jest splotem przypadków. Nie ma żadnego wydarzenia bez konsekwencji. Nie ma edukacji bez lekcji.

– Myślisz, że wszystko, co się działo i dzieje, to jedna wielka lekcja?
Krzysztof Krawczyk:
Bóg zabrał mi ojca, gdy miałem 16 lat. Dlaczego? Żebym stał się mężczyzną. Wtedy straciłem wiarę na ponad 20 lat. Czemu? Żeby ją odzyskać i wierzyć żarliwiej. Kiedy ojciec umarł, poszedłem do pracy. Musiałem przejąć rolę głowy rodziny, bo matka była załamana. Miała 1200 złotych renty i dwoje dzieci – mnie i młodszego brata. Odebrałem wtedy swoje razy od życia właśnie po to, żebym stał się twardszy. Kilka razy mogła spotkać mnie śmierć i nie byłoby tego 45-lecia.

– Mówisz o wypadku w 1988 roku?
Krzysztof Krawczyk:
Nie tylko. Raz myślałem, że jestem w piekle. Leciałem samolotem, a obok  pioruny, gromy z jasnego nieba. Byliśmy wtedy nad Górami Skalistymi.

– Bałeś się?
Krzysztof Krawczyk:
Nie, bo pomyślałem, że i tak będzie, co ma być. Później mogłem zginąć w wypadku samochodowym. Przeżyłem. Mogłem pójść w lekomanię. Ale spotkałem Ewę, która mnie uratowała, wyciągnęła z tego.

Krzysztof Krawczyk i Norbi - Top Trendy 2008


– Narkotyki też brałeś? Morfinę?
Krzysztof Krawczyk:
Morfiny nigdy, bo wiedziałem, że po pierwszym zastrzyku będę uzależniony. Podobnie jak heroiny, o której wiedziałem, że to straszliwy morderca. Po rozstaniu z drugą żoną wpadłem w straszną depresję. Mój opiekun wynajął mi pokój u hipisów. Oni codziennie coś brali, palili trawkę, pili. Ale ja nigdy nie zostałem ani ćpunem, ani alkoholikiem.

– Ale właśnie niedawno napisano o Tobie: ćpun i alkoholik.
Krzysztof Krawczyk:
Artykuł był dobry i prawdziwy, tylko ten tytuł… Powiedziałem tam, że uratowali mnie Chrystus i żona – zesłana przez niebo. Oświadczyła: „Ja będę twoją lekomanią”. I jest nią do dziś.

– Życie składa się z różnych etapów. Każdy etap to konsekwencja poprzedniego. Czujesz te prawidłowości?
Krzysztof Krawczyk:
Czuję bardzo logiczny plan Wszechmocnego. Gdyby ojciec nie umarł, być może byłbym wirtuozem fortepianowym.

– Rodzice bardzo Cię kochali. Czytałam pamiętniki Twojego ojca, pisane od 1952 roku dla Was – jego synów.
Krzysztof Krawczyk:
Dzięki nim wiem, czym były dla rodziców moje narodziny. Otoczyli mnie wielką miłością i obudzili pasję do sztuki, do muzyki. Oni też – z zawodu aktorzy –  byli bardzo muzykalni. W każdym razie tam, na górze, mają wobec nas swoje plany. Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że będę piosenkarzem, że nagram 20 złotych płyt, pięć platynowych, dwie bursztynowe, że będę osiem razy z rzędu piosenkarzem roku, że mając 62 lata, nadal będę śpiewał przed tłumem i obchodził 45-lecie pracy na scenie w Sopocie, uśmiałbym się chyba.

– Powiedziałeś sobie kiedyś: „To nie moje miejsce”?
Krzysztof Krawczyk:
Kilka razy. W Ameryce dostałem się w ręce niewłaściwego człowieka. Pewnie dlatego nie udało mi się tam tak, jak powinno. Potem zostałem wynagrodzony. Dostałem Anioła Stróża. Moja Ewa jest takim aniołem. I Andrzej Kosmala – mój menedżer. Tyle lat się już znamy – od młodości.

– Masz imponujący dorobek.
Krzysztof Krawczyk:
Lata muzyki i hartowania się stali. Niejeden krzyż mnie spotkał. Babcia uczyła nas, dzieci, takiej modlitwy: „Krzyż za nami, krzyż przed nami, Panie Jezu, zaśnij z nami”. Zrozumiałem potem, że krzyż przed nami jest tym, co jeszcze przecierpimy. A za nami to, co już przecierpieliśmy.

– Cierpienie nas uczy i wychowuje?
Krzysztof Krawczyk:
Kształtuje. Zaczyna się zwracać uwagę na cierpienie innych. Zawsze byłem wrażliwy na to, co czują inni, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ja też ranię.

– Najbardziej rani zdrada?
Krzysztof Krawczyk:
Kiedyś myślałem, że poligamia to tak normalne jak zjedzenie tortu. Stanowiłem łakomy kąsek dla kobiet, które zawsze mnie jakoś wypatrzyły i upolowały. Jeszcze jedna używka poza ciepłą wódką, która istniała przed coca-colą. A kobietom zawsze się podobałem, od pierwszego razu.

– Inicjacja gdzieś na obozie? Ona była o kilka lat starsza?
Krzysztof Krawczyk:
Czy to ważne? Życie polega na walce z pokusami. Kiedyś znajomy zakonnik wytłumaczył mi, że prawdziwa wiara to nieustanne nawracanie się. I powiedział jeszcze: „Ten wypadek to ty wymodliłeś”. „Jak to?”, zdziwiłem się. „A tak”, mówi. „Modliłeś się o pogłębienie wiary i zdarzył się wypadek, który przeżyłeś i twój syn go przeżył”. Miał rację – dzięki wypadkowi bardziej uwierzyłem w dobroć Boga. A niedawno jeszcze bardziej. Spojrzałem na mój ogród i policzyłem odcienie zieleni. Siedemnaście. Kto mógł dokonać takiego cudu, jak nie Bóg?

– Gdyby nie Maciej Szczepański – prezes Radiokomitetu zwany Krwawym Maćkiem – i jego nagonka na Ciebie, zostałbyś w Polsce, nie spotkałbyś Ewy w Ameryce.
Krzysztof Krawczyk:
Wracamy do teorii, że nie ma przypadków. Nawet podział talentów jest kontrolowany. Bóg nie daje ich tym, którzy nie mogliby im podołać. Potem jednak trzeba nad talentem pracować.

– Ty go nie zmarnowałeś, chociaż ponosiłeś także porażki.
Krzysztof Krawczyk:
Wszystkie były dla mnie edukujące. Ale gdy czytam o sobie teksty pełne bezczelności, porusza mnie to bardzo. Że na przykład nie kocham wnuka albo syna. Jak można nie kochać syna i wnuka?

– Widujesz Bartka?
Krzysztof Krawczyk:
Widziałem go raz. Moja ekssynowa tyle spraw pozakładała w sądzie, niesprawiedliwych. To nie wpływa dobrze na atmosferę rodzinną. My dbamy o wnuka. Kupiliśmy meble do mieszkania jego mamy i jego. Pomagamy finansowo, bo syn płaci alimenty kilkusetzłotowe. My dokładamy drugie tyle. Ale synowa i tak sobie radzi. Jest świadkiem Jehowy, organizacji, która ma fundusze. Nie mam nic przeciwko tej dziewczynie, choć tyle krwi napsuła, w szczególności mojej żonie.

– Wybaczyłeś po chrześcijańsku?
Krzysztof Krawczyk:
To Ewa musi wybaczyć. Inaczej nigdy mój wnuk nie będzie się kąpał w naszym basenie, a ja nie nauczę go pływać. Ale wszystko jest na dobrej drodze. Synowa studiuje Biblię, stała się innym człowiekiem. Być może ta telenowela pod tytułem „wnuk” już się skończyła.


– I jak serial pod tytułem „syn”?
Krzysztof Krawczyk:
Nie zaprzeczam – byłem i jestem komiwojażerem jeżdżącym od miasta do miasta. Tatuś jest na zdjęciu, ale nie na co dzień. Wiem, że Krzysztof cierpiał z tego powodu. Ale musiałem pracować.

– Zawsze jednak go wspierałeś.
Krzysztof Krawczyk:
Do dziś go bardzo wspieram. Ma co jeść, w co się ubrać. Pracuje jako wolontariusz w domu pomocy społecznej. Na inną pracę nie może sobie pozwolić, bo cierpi na epilepsję po wypadku. Widzi, że są bardziej chorzy niż on. Wyciąga z tego wnioski. To bardzo mądry chłopak. Szkoda tylko, że był nieszczęśliwym dzieckiem, w jego pojęciu bez ojca.

– Ty też byłeś nieszczęśliwy?
Krzysztof Krawczyk:
Ja nie, bo miałem ojca.

– Nie masz żalu do losu, że syn nie kontynuuje Twojego dzieła?
Krzysztof Krawczyk:
To błąd lokować ambicję w dzieciach. Ja się cieszę, że po ciężkim wypadku syn żyje. Dziś rozmawiam z nim, a jutro on nie o tym pamięta. Wypadek go zniszczył. Nie byliśmy przypięci pasami, bo w polskim fiacie były to raczej pasy niebezpieczeństwa. Krzysio stłukł pień mózgu. Ale cieszę się, że myśli logicznie, ma dziewczynę, pewnie się pobiorą.

– Będziesz pracował do końca?
Krzysztof Krawczyk:
Chciałbym umrzeć na scenie. Czasem opowiadam anegdotę: Śni mi się chór dla Wszechmogącego. Pytam: „Gdzie Presley?”. „Śpiewa w pierwszym rzędzie”. „A Kiepura, Fogg, Niemen, Grechuta, Klenczon, Agnieszka Osiecka, która pisze im teksty, Ania Jantar?”. „Wszyscy są”. „Ja też będę wśród nich?”, pytam. „Jest jedna trudność”, odpowiada anioł. „Jaka?”. „Jutro jest próba generalna”.

– Można mieć pewność, że na swoją próbę zdążysz. Każdy zdąży. I Sławek Kowalewski, i Rysiek Poznakowski, i Maniuś Lichtman.
Krzysztof Krawczyk:
Nie pracuję już z Trubadurami 32 lata, ale więzy między nami są silne. Mimo że różnie to bywało. Doznałem zawodów. Powiedziałem Marianowi niedawno: „Maniuś, kocham cię jak brata i nie wygaduj o mnie takich rzeczy”.

– Gdybyś dostał drugie życie, pokierowałbyś nim tak samo?
Krzysztof Krawczyk:
Gdybym miał to doświadczenie 62-latka, które teraz mam? Każdy by coś w życiu zmienił. Mam wspaniałą kobietę. To mogę powiedzieć z czystym sumieniem. A obydwie poprzednie? Pierwsza – Grażyna, była miłością szkolną. Druga – Halina Żytkowiak, śpiewała z nami – mam z nią syna. Obydwa małżeństwa były bardzo spokojne. Jedynym problemem była moja poligamia w pierwszym związku, a w drugim ja zostałem zdradzony. I poczułem, co przeżywa kobieta mająca poligamicznego męża. Jeśli nie ma wierności, to to zabija małżeństwo. Teraz jestem monogamistą stuprocentowym.

– Żadnych pokus?
Krzysztof Krawczyk:
Mój areopag pokus jest wąski. I na pewno nie chodzi tu o kobiety. Ja lubię proste życie. Proste potrawy, meble. Niejeden się zdziwił: „Panie Krzysztofie, dlaczego nie mieszka Pan w rezydencji?”. A mnie mój domek wystarcza, i ogród, i basen. Mam też trochę luksusu, bo to inni kopią w moim ogrodzie. Lubię tu wracać z tej ambony, jaką jest koncert. A ja mam przed sobą kilka tysięcy ludzi, którzy biją mi brawo. Staram się śpiewać dla nich jak najlepiej.


– Scena to narkotyk?
Krzysztof Krawczyk:
Nie potrzebuję żadnych innych. Na scenie mam wszystko: endorfiny, adrenalinę, serotoninę. Nie umiałbym chyba żyć.

– Nie masz prawa odejść. Jedenastu muzyków na utrzymaniu, dziewięć osób do pomocy w domu i na scenie, łącznie z kierowcami, trzy siostrzenice żony, którym ojcujesz, szwagierka – twoja księgowa.
Krzysztof Krawczyk:
Siostrzenice żony mówią do mnie „tatusiu” albo „pączuszku”, chociaż schudłem już 12 kilogramów. Ale jak zabraknie barytonów na górze i powiedzą: „Jest taki Polak Krawczyk, on by się nadał”. To co mogę zrobić? Pójdę…

– Nie macie dzieci z Ewą…
Krzysztof Krawczyk:
Ewa nie może ich mieć. Byłaby świetną matką. Ale czy ja byłbym dobrym ojcem? Wątpię, bo trybu pracy nie mógłbym zmienić.

– A kiedy pomyślisz sobie w 1974 roku i pierwszym festiwalu w Opolu?
Krzysztof Krawczyk:
To były bardzo wesołe czasy. Bez przerwy żartujący wspaniali koledzy. To była nasza młodość, teraz przeżywam drugą i dziękuję, że została mi dana.

– Została dana, bo kochasz? Miłość jest najważniejsza?
Krzysztof Krawczyk:
Mnie uratowała życie. Gdybym nie pokochał Ewy, nie wiem, jak by to było. A teraz czuję, że jestem na swoim miejscu, a miłość jest moim adwokatem. I to nie tylko do Ewy, lecz do ludzi w ogóle. Za zmarnowanie daru miłości powinno się iść do piekła.

– Masz trochę cygańską duszę. Jak kochasz, to całym sobą?
Krzysztof Krawczyk:
Masz rację – włóczę się po świecie jak Cygan, śpiewam jak Cygan. Odreagowuję przy gitarze jak Cygan. Tylko tańczyć jak oni nie potrafię. Kiedy w Ameryce miałem kłopot z opłaceniem rachunków, wystarczył telefon do przyjaciela Cygana i natychmiast zorganizował mi koncert wśród swoich, i zebrali w ciągu pół godziny cztery tysiące dolarów dla Krzysia. Takie rzeczy się pamięta... Chciałbym zacytować na koniec fragment „Hymnu o miłości” świętego Pawła. To kwintesencja mojego życia:

„Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje”.

Powiem tylko jeszcze, że dzięki miłości można znieść największe przeciwności losu. Ale ty to pewnie też wiesz.

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Szymon Szcześniak
Stylizacja Karolina Kiczko
Makijaż Anna Szcześniak, Agnieszka Jańczyk
Fryzury Katarzyna Jurczyk/Cagiel
Produkcja sesji Anna Wierzbicka

Podziękowania dla zespołu artystycznego Don Vasyl & Cygańskie Gwiazdy
www.donvasyl.pl

Podziękowania za pomoc przy realizowaniu sesji Hotelowi Villa Park
ul. Warzelniana 10
87-720 Ciechocinek

Redakcja poleca

REKLAMA