Warszawa 1960 roku była miejscem, gdzie żyło się oficjalnie i gdzie spotykano się w „bezpiecznych” miejscach w przyjacielskim gronie. Takim miejscem była mansarda Morgensternów. Krysia, śliczna jak z obrazka. Janusz – dla przyjaciół Kuba – bardzo obiecujący reżyser. Oboje utalentowani, dowcipni, wierni przyjaźniom, skupiający na sobie uwagę. Można się było u nich napić wódki i dostać zakąskę, ale przede wszystkim porozmawiać, jak sądzono, bez obaw, że ta rozmowa zostanie zapisana w stenogramie i dostarczona gdzie trzeba. Tak było kiedyś, tak jest i dzisiaj. To w ich domu zatrzymuje się podczas wizyt w Polsce słynny fotograf Ryszard Horowitz, to ich Polański nazywa rodziną. W ich willi na Żoliborzu co roku zbierają się najważniejsi ludzie pióra, sceny, filmu, a nawet polityki.
Stąd nie chce się wychodzić
Wąska uliczka Brodzińskiego, bardzo zielona i jasna, zabytkowe domy. Ich, z zewnątrz niepozorny, w środku kryje cudowny ogród. Połączony z przestronnym salonem, z zachowanym jego przedwojennym stylem.
Siedzę przy secesyjnym stole, Krysia podaje herbatę. Przed oczami mam wielki gobelin utkany przez gospodynię – prawdziwe dzieło sztuki. Kilka sprzedała za granicą i w Polsce – do Muzeum Narodowego. Patrzymy na ogród, w którym latem stawia ogromny namiot, stoliki, zapala lampki. Tworzy nastrój, by goście się czuli wyjątkowo. Zaczynam rozumieć, na czym polega fenomen Krysi, która te przyjęcia po prostu kocha. Bo kocha ludzi, którzy u nich bywają. „I nie ma to nic wspólnego ze snobizmem”, zastrzega. Mechanizm powstawania ich salonu trzeba prześledzić od początku. Od 1960 roku, kiedy spotkała Kubę, a on spotkał ją. Niezwykła historia.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
Kiedy Kuba poznał Krysię
Janusz Morgenstern po raz pierwszy widzi Krystynę za szybą okna tramwaju. Śliczna twarz obramowana czarną chustą. Ona też dostrzega przystojnego bruneta stojącego na wysepce przystanku. Ale tramwaj odjeżdża. Być może nigdy się już nie spotkają. Jednak życie pisze inny scenariusz. Morgenstern zjawia się w gmachu ASP. Szuka aktorki do epizodu do filmu, w którym jest drugim reżyserem. Krysia, studentka malarstwa w pracowni Eugeniusza Eibisza, powoli schodzi ze schodów, Kuba widzi: To ona. Dziewczyna z tramwaju. Krysia też myśli: O, Boże, to on. Nie trzeba nic tłumaczyć. Od tego dnia są razem. Wkrótce po pierwszym spotkaniu Krysia dowie się od Kuby, że jeszcze w łódzkiej Filmówce któregoś wieczoru bawił się z kolegami – Kazimierzem Kutzem i Stanisławem Bareją – w pisanie karteczek, jaką kobietę chcieliby spotkać. Janusz Morgenstern napisał: „Blondynka, plastyczka o imieniu Krystyna”. Los czasem bywa łaskawy.
Przeczuwają oboje, że będą ze sobą całe życie
Już będąc z nią, robi pierwszy film fabularny. Polska kinematografia zajmuje się wtedy rozrachunkami z okupacją i historią. Janusz Morgenstern nie chce wracać do wojny, najlepiej wymazać ją z pamięci, odciąć się. Konwicki mu radzi: „Zrób coś współczesnego”. Robi więc film o miłości, nowoczesny, trochę na wzór amerykańskiego „Do widzenia, do jutra”. Rozpoczyna nim nową falę. Od razu sukces. Wszystko się dobrze układa. Krystyna wyprowadza się od rodziców na Mariensztacie do Kuby na MDM, gdzie on zajmuje pokoik dwa na dwa i pół metra. Jest w nim tylko łóżko i stolik. Mieszkają we trójkę, z jej pudlem, który sypia na podłodze. Trzeba naprawdę wielkiej miłości, by być ze sobą w tak małej przestrzeni.
„Są naprawdę cudownie dobraną parą”, mówi dzisiaj pisarz Janusz Głowacki. Pobierają się w 1963 roku. Kuba wykańcza dla żony i siebie mansardę na Starym Mieście, wspominaną z rozczuleniem przez przyjaciół. Zaadaptowany strych ma prawie sto metrów. Na górze pracownia Krystyny. W tym mieszkaniu powstaje pierwszy salon.
Mansarda
„Najpierw wpadało się do Krysi i Kuby, potem szło się na resztę wieczoru do SPATiF-u”, wspomina Grażyna Matuszkiewicz, żona kompozytora Dudusia Matuszkiewicza, przyjaciela Morgensterna jeszcze od czasów studiów w Filmówce.
Nieraz spotykało się u Morgensternów i sto osób. Jedni wychodzili, inni wchodzili. Lata 60. to czasy Romana Polańskiego, Barbary Kwiatkowskiej, Leopolda Tyrmanda, Stanisława Barei, Kazimierza Kutza, Stanisława Dygata, Kaliny Jędrusik, Jerzego Skolimowskiego, Antoniego Słonimskiego – wtedy prezesa Związku Literatów. I wielu innych, których można rozpoznać na starych fotografiach. Zbigniew Cybulski, którego dla aktorstwa odkrył właśnie Morgenstern, „wmawiając” go Wajdzie do głównej roli w „Popiele i diamencie”. Wajda protestował: „Eee, taki w okularach”. Ale Morgenstern był uparty. Na mansardę przychodził też Bobek Kobiela z żoną Małgosią – lekarzem psychiatrą, Tyrmand pojawiał się z żoną Basią Hoff, jedną z piękniejszych dziewczyn w Warszawie.
„Pierwszy salon był kameralny, niemal rodzinny: Zbyszek, Bobek, Roman, Duduś, Konwiccy – sami wielcy przyjaciele Kuby”, przypomina sobie Krystyna Morgenstern.
Znajomi pamiętają Krysię z tamtych lat, z włosami ufarbowanymi na czerwono. Sama szyła sobie stroje, w tenisówkach wycinała „dekolty”, a włosy pomalowała jakąś farbką, której nie mogła potem zmyć. „My, studentki ASP, w tamtych szarych czasach radziłyśmy sobie, jak umiałyśmy”.
Grażyna Matuszkiewicz: „Krysia, którą nazywaliśmy »nasza Brigitte Bardot«, ślicznie ubrana w krynolinkę, biegała pomiędzy gośćmi i podawała jakieś niesamowite potrawy”. „Kupowałam spod lady polędwice i udźce baranie. Wyspecjalizowałam się w tym udźcu”, wspomina Krystyna Morgenstern.
U „Kubów” w tej, zdawałoby się, lekkiej atmosferze omawiano często najważniejsze sprawy i życiowe decyzje. Wyjazd Polańskiego po atakach, jakie spotkały go za film „Nóż w wodzie”. Później rozgoryczenie Tyrmanda, któremu cenzura wstrzymywała druk powieści z kluczem.
„A my wtedy bawiliśmy się w Hybrydach na jam session, w Stodole. Na corocznych balach ASP. Szaleliśmy przy rocku”. Starali się zapomnieć o polityce. Żyć na luzie. Stwarzać choć pozory normalności. Nikt wtedy nie domyślał się, że pod płaszczykiem beztroski i zabawy Morgensternowie przeżywają bardzo trudne chwile. W 1964 roku Morgenstern będzie chciał o nich opowiedzieć w filmie „Życie raz jeszcze”, gdzie sekretarz organizacji partyjnej jest inwigilowany przez służby bezpieczeństwa. Zenon Kliszko nakazał zmienić zakończenie. Nic nie pomogły tłumaczenia reżysera, że przecież jest przełom po 1956 roku, że ludzi wypuszczono z więzień, że… Zakończenie zostało zmienione.
Miłość na podsłuchu
Wszystko zaczyna się w 1962 roku, kiedy Krystyna stara się o paszport do Francji, gdzie uzyskała stypendium. Zaczepia ją kilku mężczyzn. „Mieli takie straszne oczy”, mówi dzisiaj. Zaczynają wypytywać o narzeczonego, o jego kontakty, zapraszają do kawiarni. Idzie, ale mówi, że nie chce już tego paszportu. I żeby dali jej spokój. Nie udaje im się dowiedzieć od Krystyny Cierniak nic konkretnego, choć dostaje pseudonim „Plastyk”. Morgenstern – „Kamera”.
Nic nie ujawni, niczego nie powie, chociaż zalewa ich potokiem słów. To co panowie chcą wiedzieć? Gdzie robiłam zakupy? Jak sprzedałam gobelin? Ile czasu nad nim pracowałam? Ich interesuje jednak coś innego: Czy Janusz Morgenstern jest amerykańskim szpiegiem? Dużo przecież wyjeżdża za granicę, na festiwale, ma mnóstwo znajomych na Zachodzie. W teczce IPN są zanotowane ich uwagi: „Niczego nie ujawniła”. Jest z siebie dumna, że udało jej się zmylić SB. Zresztą nie miała co ujawniać – Kuba szpiegiem nie był.
Ma zalecenie niczego przed nim nie zdradzać. Kiedy jednak SB zakłada podsłuch w ich domu, przekona się, że nie dotrzymała słowa. Relacjonuje mężowi każdą rozmowę. Dziś domyśla się, że chcieli z niej zrobić drugą Różyczkę – żonę Pawła Jasienicy, która jako agentka pisała raporty na męża. W IPN nie ma ani jednej informacji, by się to udało.
Przez z górą siedem lat żyła w wielkim stresie. Wzywana była na rozmowy do 1969 roku. Do dziś nie może o tym mówić bez guli w gardle zaciskającej się jak pięść. Wypiera te wydarzenia z pamięci. Oni mieli wszystko – nawet opisaną scenę z dworca w Berlinie, gdzie spotkała pisarza Marka Hłaskę. Wracała do Polski, on nie mógł. Biegł za pociągiem, tak bardzo chciał zatrzymać te chwile rozstania z kimś, kto może żyć w kraju dla niego niedostępnym.
Była inwigilowana. A Janusz podsłuchiwany w hotelach, gdzie pomieszkiwał, pokoje rewidowano, nie znajdując jednak niczego poza scenariuszami filmowymi. Są też donosy na Morgensternów składane przez kolegów ukrywających się pod pseudonimami. Nie chcą dochodzić, kto się za nimi kryje. Niektóre enuncjacje były dla nich bardzo pochlebne. Że mili, że zdolni, że ona naiwna. Sam reżyser opowiada w filmie o nim zrealizowanym przez Antoniego Krauzego „Ćwiczenia z niepamięci”, jak usiłowano wydobyć od niego klucz od mieszkania na Starówce pod pozorem zasadzenia się podczas jego nieobecności na złodziei niby planujących napad na ich dom. Powiedział: „Proszę bardzo, ale w tym czasie przyjeżdża teściowa”. Z klucza nie skorzystali, nie wiedzieli, że teściowa mieszka niedaleko i nie musi nocować u córki.
Skończyło się to nagle, w 1969 roku, po nasileniu represji pomarcowych. Trzeba było spacyfikować innych twórców i studentów protestujących przeciwko zdjęciu Dejmkowskich „Dziadów” ze sceny Narodowego. Morgensternowie nie mogli uwierzyć, że przestali być obiektem zainteresowania służb specjalnych. Dziś Morgenstern mówi, że jest dumny z żony, która okazała się tak silna. I w sumie sprytna.
Salon rozkwita
A życie toczyło się dalej. Chodzono na obiad do Czytelnika albo Związku Literatów. Przede wszystkim jednak śmietanka towarzyska wieczorami zbierała się w SPATiF-ie – warszawskim Klubie Aktora. Piło się tam wódkę i kawę na otrzeźwienie. Krystyna siadywała często przy elitarnym stoliku z Axerem, Minkiewiczem, Łomnickim. Słonimskim, Brzechwą. „To był mój prawdziwy uniwersytet”, mówi dzisiaj. Mimo nieśmiałości czasem włączała się do rozmowy, zwłaszcza gdy nie było Kuby, przy którym czuła tremę. Do Kameralnej, która uchodziła za „męską” knajpę, nie zaglądała. Bo to nie było tak, że wszyscy spotykali się ze wszystkimi. Towarzystwo naprawdę starannie się dobierało.
A salon Morgensternów rozkwitał. Stał się przyczółkiem wolnej myśli, lekiem na frustracje polityczne. Zderzało się tam kilka różnych światów i każdy miał swoje miejsce.
Dołączają nowi
W 1977 roku Morgensternowie kupują od państwa dom na Żoliborzu Oficerskim. Właściwie ruinę. Dom odbudowują pieczołowicie. Trwa to dwa lata. Krystyna pilnuje ekip remontowych, czuwa nad każdym szczegółem. Potem, ze swoim zmysłem plastycznym i malarskim okiem, urządza dom antykami, odrestaurowanymi, wyszperanymi gdzieś na targach staroci albo u właścicieli, którzy powrzucali je do piwnicy. Na ścianie wiesza między innymi swoje piękne gobeliny. Po prawej stronie od przedpokoju i drzwi wejściowych ogromne zdjęcie autorstwa Zofii Nasierowskiej, wycięte z grubego papieru – Krystyna i Kuba młodzi, śliczni, ona z kotką Mią – na cześć Mii Farrow. Stoją, jakby zapraszali. Jak kiedyś.
Wszystko może runąć, ale nie ich salon. Nadal omawia się tutaj najważniejsze sprawy. W tamtych latach jednym z tematów była nieudana kolaudacja filmu „Palace Hotel”, o której mówiło się potem, że Dygat przypłacił ją życiem. Duża część dawnych bywalców albo już nie żyje, albo mieszka za granicą. Aktorzy wymieniają się na młodszych. Do elit artystycznych dochodzą nowe nazwiska. Nie ma już Dygata i Kaliny, ale jest jego córka Magda, pisarka, z mężem, znanym rysownikiem Andrzejem Dudzińskim. Nie ma Cybulskiego, ale jest Olbrychski. Nie ma Słonimskiego, ale jest Michnik. Nie ma Tyrmanda, ale jest Głowacki. Długo by wyliczać. „Ale nasze przyjaźnie przechodzą z pokolenia na pokolenie. Najpierw Łapicki z żoną Zosią, potem ich córka Zuzia, a teraz także jej córka Weronika.
Sławne stają się przyjęcia czerwcowe. Dlatego, że wtedy ogród wybucha feerią barw, kwitną róże i w ogóle jest cudownie. „Jesteśmy zapraszani do tylu znajomych i przyjaciół, że trzeba im się jakoś odwdzięczyć. Postanowiłam więc wydawać jedno przyjęcie rocznie, ale za to zaprosić wszystkich. Jednak ci »wszyscy« się nie mieszczą, więc trzeba zapraszać ich na raty. Raz było 188 osób – podzieliłam ich na trzy przyjęcia, jedno po drugim”.
Czy mnie skreśliłaś z listy?
W tym roku nie było przyjęcia, bo wyjeżdżali do Nowego Jorku z filmem „Mniejsze zło”, przedtem byli w Kijowie, potem jechali do Moskwy. Do Los Angeles już nie zdążyli. Czerwiec minął, znajomi porozjeżdżali się na wakacje. Myślała, że nikt nie zauważył braku „czerwcówki”, jak nazywają ją przyjaciele. „Ale w lipcu pierwszy Głowacki spotkany w kawiarni Czytelnika pyta: »Skreśliłaś mnie z listy?«. Mówię: »Głowa, gdybym ciebie skreśliła, to najpierw musiałabym skreślić samą siebie«. Potem inni zaczęli pytać siebie wzajemnie, czy przyjęcie się odbyło bez nich. I nagle uświadomiłam sobie, jak ten wieczór jest dla nas wszystkich ważny. Ogłosiłam więc: »Przyjęcia nie było, ale za rok odbędzie się według pełnej listy«”.
Wydaje się, że czas stanął tu w miejscu, chociaż świat się zmienił. „Oni się wcale nie starzeją”, dziwi się Magda Dygatówna. „Wpasowują się w każdą epokę”.
Jak dawniej rozmowy tutaj się przeplatają. Jest powaga i żart. Śmieszy wszystkich anegdota, jak Krystyna sprzedawała kiedyś w Ameryce gobelin bardzo bogatej pani. Nie wiedziała, jaką cenę podać. Sto dolarów wydawało jej się bardzo dużą sumą – bo hotel jeden dolar, jedzenie jeden – 50 dni można by przeżyć. Ale Elżbieta Czyżewska, która była wtedy z nią, rzuciła: „Tysiąc dolarów”. Bogata pani zdziwiła się: „Tak tanio?”. Teraz jej gobeliny osiągają cenę o wiele wyższą. Pieniądze wydają na egzotyczne podróże, jeśli Morgenstern akurat nie kręci filmu. „Lubię, gdy Kuba pracuje, bo młodnieje wtedy. On musi pracować”, mówi Krystyna .
„Co będzie, jak umrą inteligentni?”
Cieszy ją, że filmy męża są doceniane, że dostają nagrody. I „Żółty szalik”, i ostatni – „Mniejsze zło”. Mogłaby je oglądać kilkakrotnie. On sam nie ogląda swoich filmów drugi raz. Zdarzyło mu się tylko zobaczyć dwukrotnie „Trzeba zabić tę miłość”. Powiedział do żony: „Wiesz? To chyba niezły film”.
Głowacki, autor scenariusza, doskonale pamięta, jakie opory miała przed zagraniem w nim Jadwiga Jankowska-Cieślak, początkująca wtedy aktorka. Że taka rola mało dramatyczna, że gra salową. Ale Morgenstern się uparł, że będzie w tym filmie najlepsza. I jak zwykle miał rację. „Gdyby był reżyserem w Ameryce, miałby własną prywatną wyspę albo cały archipelag”, mówi Głowacki całkiem poważnie. „Taki byłby bogaty”.
„Pieniądze nie są takie ważne”, zamyśla się Krystyna. „Kiedyś wszyscy byliśmy biedni, nikt nie miał na przykład samochodu – poza Tyrmandem, który szalał wartburgiem z odkrytym dachem. A byliśmy w sumie szczęśliwi. Kuba pierwsze auto kupił na talon w latach 70., fiata 127. Wszyscy chodzili go oglądać. Potem Dygat kupił wartburga – też wszyscy go podziwialiśmy”.
Ich życie przez lata niewiele się zmieniło. Często bywają na wernisażach, premierach, wydarzeniach i u znajomych na urodzinach, imieninach. Ostatnio cała Warszawa spotkała się na urodzinach u Gajosa – ulubionego aktora Kuby. Nadal chodzą na obiady do Czytelnika, gdzie już stolik nie istnieje. Przeniósł się dawno temu do Bliklego: Tadeusz Konwicki, Andrzej Łapicki, Kuba Morgenstern – ci, co zostali. Nie ma już, niestety, Holoubka. Konwicki martwi się: „Co będzie, jak umrą wszyscy inteligentni? Z kim wtedy będzie można rozmawiać?”.
Wszyscy jednak podkreślają, że dla Morgensterna najważniejszy jest dom. Jako symbol. Stracił go w czasie okupacji. Musiał się ukrywać po tragicznej śmierci rodziców zabitych w Holocauście. Utracił wtedy poczucie bezpieczeństwa. Nigdy o tym nie mówi.
„Ale Krysia na nowo mu je przywróciła”, powiada Alicja Woy-Wojciechowska, przyjaciółka Krystyny. „Odciął się od przeszłości, chciał wyprzeć ją z pamięci. Narodził się na nowo, gdy trafił do Filmówki. A potem, gdy spotkał przyszłą żonę. Taka miłość rzadko się zdarza. I może to czyni z nich taką niezwykłą parę? Może dlatego ludzie tak do nich ciągną?”.
„My jesteśmy z Kubą już jak jedna osoba”, mówi Krystyna. „Nawet jak się ze sobą nie zgadzamy, to za chwilę okazuje się, że myślimy tak samo. Ale nie pisz o naszej miłości. Ludzie będą się śmiać”. Krystyna odprowadza mnie do taksówki. Skręcamy na chwilę, by spojrzeć na dom Stanisława Dygata i Kaliny Jędrusik. Wszyscy mieszkali przecież po sąsiedzku. Tu oni, ulicę dalej Dygatowie, a za ogrodzeniem Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz. Kiedy coś się zmienia, Krystyna boleśnie to przeżywa. Teraz w domu po Dygatach mieszkają obcy ludzie. „Popatrz, na tym rogu spotykaliśmy się – Staś, Kalina i my. Później szliśmy do nas lub do nich. Trudno pogodzić się z tym, że już ich od tylu lat nie ma”.
Może dlatego tak pielęgnuje stare przyjaźnie.
Za oknem pokoju, w którym pisał Dygat, poruszyła się firanka…
Tekst Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Radek Polak/WWW.RADEKPOLAK.COM
Stylizacja Marta Siniło/FASHION DEPARTMENT
Charakteryzacja Patrycja Dobrzeniecka/AF PHOTO
Produkcja sesji Szymon Machnikowski