– To działa tak: dzwonią dziennikarze i pytają: „Czy to prawda, że pani odchodzi z telewizji publicznej, bo odsunięto panią od prowadzenia weekendowego wydania »Pytania na śniadanie?«”. Potwierdzam jedynie, że rzeczywiście zostałam odsunięta. Pytają dalej: „Co pani na to?”. Mówię, że jestem zdziwiona, ale czekam na rozmowę z dyrektorem TVP 2 Wojciechem Pawlakiem. To oni pytają dalej, czy gdybym wiedziała, że mnie odsuną od sobót, przeszłabym z TVN do TVP? A ja na to, że nie wiem, pewnie nie. I już następnego dnia dowiaduję się z kolorowej codziennej gazety, że „TVP wystawiła mnie do wiatru”.
Może przerwa w pracy dobrze by ci zrobiła, bo mówi się, że planujesz urodzić dziecko.
– To dalszy ciąg tej samej historii układanej przez dziennikarzy. Dzwoni mój telefon: „Pani Paulino, gratulujemy, że wyszła pani za mąż. Czy to znaczy, że planuje pani powiększyć rodzinę?”. Ja mówię: „Wie pani, człowiek nie ma do końca na to wpływu. Zobaczymy, co los przyniesie”. Znowu następnego dnia czytam, że dopiero co wyszłam za mąż, a już planuję, jak będzie wyglądało moje życie za kilka lat. Śluby, rozwody i dzieci to jest to, co się najlepiej sprzedaje. Więc nawet jakbym nic nie powiedziała, to i tak coś by się na ten temat ukazało. Tym bardziej że jestem jeszcze w wieku prokreacyjnym… Choć pomału zbliżam się do ostatniej prostej. (śmiech)
Skoro już o seksie mówimy... Wytknięto ci ostatnio, że nie chciałaś zabrać swojej córki Ali w podróż poślubną do Stanów, bo masz zbyt wielkie libido. I miałaś ochotę zająć się mężem, nie dzieckiem.
– Oczywiście! Jak podróż, to poślubna. A jak poślubna, to libido! A to był tylko przedłużony weekend na zaproszenie firmy, z którą Michael ma współpracować. Było nam strasznie żal, że nie możemy zabrać ze sobą Ali. Wyjazd był w takim pośpiechu organizowany, że nie zdążyłam postarać się o wizę dla niej. Przez cały pobyt bardzo żałowaliśmy, że jej nie ma z nami, bo byliśmy na Broadwayu, a moja córka jest zafascynowana tańcem. Cały czas myśleliśmy, że brakuje tej osoby, która by się najbardziej z tego wyjazdu cieszyła. A co do rad w sprawie libido, to mam jedną: niech każdy pilnuje swego nosa. Albo lepiej penisa.
A propos libido: swoją karierę rozpoczęłaś od gry w filmach erotycznych.
– Kolejne nieporozumienie. Zagrałam w jednym odcinku „Różowej serii” i pokazałam niewiele więcej niż Anna Dymna, Joanna Trzepiecińska albo Grażyna Szapołowska, które rozbierały się w polskich filmach. Zaznaczam, że nawet nie próbuję porównywać moich, bardzo mizernych, dokonań aktorskich z dorobkiem tyh fantastycznych artystek! We Francji „Różowa seria” to nie było nic skandalizującego. Po prostu frywolne filmiki. Erotyczne, ale głów≠nie w warstwie figlarno-słownej. Mój agent skierował mnie na casting, choć bardzo się opierałam. Ale przekonał mnie, że to jest porządna produkcja, grają świetni aktorzy. I tak było. Dwa odcinki później wystąpiła też Penélope Cruz, która w tym czasie zaczynała karierę w Paryżu. Po filmie „Wirus”, w którym też się rozbierałam, uznałam, że już nigdy więcej tego nie zrobię. W pewnym momencie poczułam, że to nie był mój świat. I kiedy „Miasto kobiet” zyskało popularność, ktoś wyciągnął tę „Różową serię” i dołączono ją do jakiegoś magazynu z programem telewizyjnym. Zobaczyli, że ja tam gram, i pomyśleli: ona jest teraz popularna, ma program w telewizji, to się sprzeda. A ze mnie zrobili prawie gwiazdę porno. Nie wstydzę się, że rozbierałam się w filmach, ale żałuję straconego na planie filmowym czasu. No i mam świadomość, że to nie jest zbyt fajne dla mojej córki Ali.
Byłaś tylko parę lat od niej starsza, gdy zagrałaś w „Kronice wypadków miłosnych” Andrzeja Wajdy. Wielki reżyser, poważny film i... woda sodowa uderzyła do głowy.
– Rok wcześniej bawiłam się jeszcze lalką Barbie, a za chwilę sama stałam się maskotką w cudzych rękach. Mój ojciec był przeciwny graniu w filmie, mama – mniej. A ja, jak usłyszałam, że mam szansę na rolę, to aż podskoczyłam z radości. Potem już wypadki potoczyły się szybko. Rok 1985, Wajda wraca po pięciu latach nieobecności na polskich ekranach z nowym filmem. Nieprawdo≠podobne ciśnienie, wszyscy na kolanach przed mistrzem. Byłam puszczona na żywioł, bez żadnej opieki. Ówczesne środowisko filmowe – powiem to, chociaż wiele osób może się na mnie obrazić – było totalnie zdegenerowane i wszyscy pili. Na planie odbywały się ciągłe imprezy, czego byłam świadkiem. I nikomu to nie przeszkadzało. Zostałam wyjęta z normalności życia.
Z Agatą kiedyś przyznałyście, że wyrosłyście w rodzinie egocentryków. I między innymi dlatego ty, mając 16 lat, uciekłaś do Paryża, a 18-letnia Agata uciekła w małżeństwo.
– Tam, gdzie są artyści, a mój tata jest nawet wielkim artystą, tam panuje egocentryzm. Rodzice artyści są tak bardzo skupieni na swojej pracy: a to premiera, a to jakaś gala, wydarzenie, wielkie nerwy. Wspaniałe nagrody albo wielka klapa. To wszystko jest tak bardzo intensywne, że dzieciak głupieje.
Winę za twoje i Agaty nieudane związki ponosi wasz dom rodziny?
– Gdybym znała receptę na udany związek, to świętowałabym dzisiaj złote gody. Rzeczywiście miałyśmy bardzo intensywny, czasami piękny, ale także dziwny dom rodzinny. I związek moich rodziców po 30 latach się rozpadł. To dowodzi, że nie potrafili poukładać spraw między sobą. Ale czy oni jedni? Myślę, że moje i Agaty nieudane związki to także do pewnego stopnia skutek burzliwej atmosfery panującej w naszym domu.
A czy skutkiem tej atmosfery jest też konflikt między siostrami? Mówi się, że się nienawidzicie.
– Bzdura! Kiedyś w wywiadzie przyznałyśmy otwarcie, że żarłyśmy się potwornie jako dziewczynki. To jest naturalne. Dogadałyśmy się jako dorosłe osoby. Teraz jesteśmy z Agatą zżyte, a nasze dzieci mają ze sobą świetny kontakt. Najsilniejsza więź łączy moją Alę z Agaty Stasiem. Mieszkamy w tej samej miejscowości pod Warszawą.
Ale pewnie nadal się kłócicie, bo słyszałam, że należysz do osób, które potrafią powiedzieć prosto z mostu, co myślą, nie licząc się z uczuciami innych. To podobno twoja największa wada.
– Niestety, chyba tak. Jak coś budzi mój sprzeciw, to nie owijam w bawełnę. Zdaję sobie sprawę, że czasami ranię tym moich bliskich. Powinnam czasem ugryźć się w język. Jak jestem zła na Agatę i jej coś wygarniam, to ona nie jest w stanie dotrzymać mi kroku, tylko się wycofuje. Dopiero po jakimś czasie dociera do mnie, że nawet jeśli miałam rację, mogłam być delikatniejsza.
Rywalizujecie ze sobą? Podobno mogłaś pracować w Polsacie, ale nie chciałaś, czy może bałaś się, konkurować z Agatą.
– Nigdy w życiu nie poszłabym pracować tam, gdzie moja siostra. To niehigieniczne! Nie weszłabym na teren Agaty. Po co? Żeby udowodnić, że jestem lepsza? To dopiero by gadali.
I tak gadają. Przede wszystkim, że ty i Agata zrobiłyście karierę dzięki nazwisku.
– Mamy w kraju tradycję upychania swoich bliskich na różnych stanowiskach, więc takie zarzuty wcale mnie nie dziwią. Nasz ojciec nie umiałby – nie pozostając w konflikcie z samym sobą – popychać na siłę swoich nieudacznych córeczek. Odsyłam do jego twórczości, tam jest sporo na temat nepotyzmu. On był tylko bacznym obserwatorem naszych poczynań. I czasami bardzo surowym recenzentem.
Ale przyznasz, że to rzadki przypadek, by ktoś bez matury był w telewizji redaktorem kreatywnym. A tobie się to przydarzyło.
– No, nie mam matury. I dla niektórych jest to tak istotne, że nie pomaga ani biegła znajomość kilku języków, ani liczba przeczytanych książek, ani liczne doświadczenia zawodowe. Nawet kilka lat w paryskiej École du Louvre na wydziale historii sztuki jako wolny słuchacz. Taka była moja droga dochodzenia do zawodu dziennikarza. Nie sądzę, by egzamin dojrzałości gwarantował posiadanie gruntownej wiedzy albo refleksu. Są osoby – takie jak ja – którym się inaczej życie potoczyło. Pociesza mnie fakt, że dzielę ten los między innymi z noblistą Günterem Grassem (śmiech). Miałam narwany charakter, burzliwie przechodziłam okres dojrzewania, a potem to już praca, obowiązki, dziecko na wychowaniu. Ale mam świadomość braków i intensywnie się szkolę. Może jeszcze kiedyś zdam maturę, ciekawe, co wtedy napiszą.
Może, że zrobiłaś to dla męża. Ponoć dla Michaela jesteś gotowa na wszystko, na przykład tylko dla niego zmieniłaś kolor włosów.
– To był dopiero meganews! Tak naprawdę wróciłam do swojego naturalnego blond koloru po nieudanym eksperymencie z farbowaniem na rudo. W takich informacjach najciekawsze jest to, że bazują na paskudnym patriarchalnym stereotypie redukującym kobietę. Wyobrażasz sobie feministkę, która lata do fryzjera tylko po to, żeby dogodzić swojemu facetowi? Michael kocha mnie za to, co mam w głowie, a nie za to, co na niej! Na szczęście.
Monika Adamczyk / Party