Kinga Rusin: Kiedy kobieta, mężczyzna, czyli człowiek, ma jedno dobre, to chyba wystarczy.
– A jak ma wiele dobrych? To ile ich może być?
Kinga Rusin: Jeżeli mierzyć tylko związkami, to mi się wydaje, że „raz, a dobrze” byłoby idealnie.
– To nie nazbyt nudna wizja?
Kinga Rusin: W romantycznych powieściach…
– One się kończą enigmatycznym: „A potem żyli długo i szczęśliwie”, więc nie mogą stanowić twardego przykładu. Ty – to wiadomo – tego jednego jedynego mieć już nie będziesz, bo…
Kinga Rusin: Ale czy to nie jest fantastyczne z drugiej strony, że można mieć jeszcze jakieś nowe życie, że się ono nagle nie ucina?
– Fantastyczne! Dla mnie. Ale czy i dla marzycielki, która nosiła w sobie ideę: „jeden na całe życie”?
Kinga Rusin: Większość małych dziewczynek marzy o księciu z bajki i żeby to było „raz na zawsze”.
– Co te matki i bajki z Wami zrobiły… Bo potem te nieszczęsne księżniczki chodzą po ulicach.
Kinga Rusin: Właśnie, prawda jest taka, że różnie się układa. Ideały się zdarzają, ale rzadko. Rozmawiam z moimi córkami o tym, jak to jest z tymi związkami, jak jedne czasem się kończą, drugie zaczynają, ale że im więcej doświadczasz w życiu, tym jesteś mądrzejszy i tym bardziej prawdopodobne jest coraz szczęśliwsze zakończenie. I to jest cudowne, że jeżeli już musi nastąpić zmiana, to może być na lepsze.
– Ale wiesz, że w tym rozumowaniu…
Kinga Rusin: To najlepiej może być na łożu śmierci.
– A na dodatek to, co jest teraz, musi się skończyć, żeby to następne było jeszcze lepsze.
Kinga Rusin: Nie zastanawiam się nad tym, czy może być następne, lepsze. Jak jestem w czymś, co jest dobre, to „chwilo, trwaj”! Nie mówię, że racjonalnie wierzę w wieczność tego dobrego, bo racjonalnie nie wierzę. Idealistycznie chciałabym wierzyć.
– No to jesteś księżniczką czy zimną, racjonalną suką?
Kinga Rusin: Jestem Rybą. Zobacz, ile we mnie jest sprzeczności! Tak sobie płynę, raz w prawo, raz w lewo. Mam takie dni, kiedy wszystko w mojej głowie układa się racjonalnie. A są i takie, kiedy to samo „wszystko” jest na poziomie absolutnej abstrakcji.
– Ale komunikujesz bliskim, że oto nadchodzą „te” dni?
Kinga Rusin: Bliscy już się zorientowali, że czasami zachowuję się, jakbym przekroczyła granicę szwajcarską, wszystko musi mi się układać, kalkulować. A są i takie, kiedy mam w sobie bezradność i tak bym chciała, żeby się ktoś mną zaopiekował.
– I to są te dni, w które się zakochujesz?
Kinga Rusin: Mogę, ale w stadium zakochania mogę też nagle przejść na szwajcarską stronę.
– Okrutna jesteś dla mężczyzn.
Kinga Rusin: Ależ skąd! To ciekawe doświadczenie, że człowiek nie jest jednowymiarowy.
– Ale Twój partner może Ci powiedzieć, że masz chorobę afektywną, dwubiegunową.
Kinga Rusin: Tak może być, ale wolę to zwalić na…
– Na Ryby.
Kinga Rusin: Natura mi to dała, urodziłam się w marcu, jestem Rybą, tak mam i nie będę z tym walczyć! Ale to naprawdę „wychodzi” w biznesie. Czasami działam absolutnie intuicyjnie. A czasami – w tej innej fazie – mam wszystko poukładane i działam z zimną kalkulacją. I nigdy nie zawiodła mnie intuicja, a zimna kalkulacja tak. Bo wynik zależy od tego, czy spotkasz kogoś właściwego, wpadniesz na jakiś pomysł… Jak przeczytasz biografię Steve’a Jobsa czy o Marku Zuckerbergu…
– Zatrzymałem się na biografii Majakowskiego. Innych już nie czytałem, bo ta mnie powaliła raz na zawsze.
Kinga Rusin: Trzeba mieć mocne nerwy podczas takiej lektury, bo człowiek sobie wtedy zdaje sprawę z tego, że jego życie to trzystronicowy zeszyt.
– Zeszycik. Biznes biznesem, ale co z Twoim życiem uczuciowym, kobieto o dwóch fazach?
Kinga Rusin: Życie uczuciowe to jest co innego. Jako dziecko przeczytałam i zapamiętałam horoskop w gazecie: Rybom miłość jest potrzebna jak tlen do życia. A musisz oddychać, żeby przeżyć.
– Może chodziło o miłość własną? Skoro bez tlenu tyle wytrzymałaś…
Kinga Rusin: Właśnie, może miłość własna mi to zastąpiła. W pewnym momencie może nie pokochałam, ale polubiłam siebie, co więcej, polubiłam ze sobą być. Bo przez całe młodzieńcze i studenckie życie otaczałam się ludźmi. Jeszcze na studiach wyszłam za mąż, więc nie miałam okazji do „poznawczej samotności”. A jak po takim życiu, w wieku trzydziestu paru lat, nagle zostajesz sama, to… różnie kobiety na to reagują. Jest wiele, które muszą być w parze, więdną, giną, jak są same. Nie należę do tego typu. Nawet będąc w związku, lubię pobyć sama ze sobą.
– A dzieci? Są wszechobecne i zawsze mogą wejść i przerwać Ci błogi stan bycia samemu.
Kinga Rusin: Przerywają, taka ich natura. Ale dzieci chodzą też do szkoły…
– Szkoła jest tylko w dzień, niestety.
Kinga Rusin: Ale właśnie wtedy znajduję sporo czasu dla siebie! Moja chęć samotności ma jednak swoje granice. Już po kilku godzinach się nudzę.
– To znaczy, że nie kochasz siebie naprawdę, bo inaczej mogłabyś tak patrzeć sobie w okno lub w lustro, sięgnąć czasem po kieliszek z dobrym winem, memuary pisać…
Kinga Rusin: Gdyby tak miało być, to musiałabym raczej być w sobie zakochana, a nie siebie kochać. A tego nie chcę.
– Dziś śmieszą Cię Twoje słowa z VIVY! sprzed roku, że czujesz się już spełniona jako kobieta, żona, matka, wszystko już jest załatwione, możesz teraz spokojnie zostać bizneswoman?
Kinga Rusin: Zawsze człowiek w tych wywiadach stara się zabłysnąć jakąś złotą myślą. Mam też tendencję do filozofowania. Część ludzi może tego nie akceptować, może to ich śmieszyć, ale jak sobie poczytasz listy do mnie, to szczególnie kobiety szukają czegoś takiego, czego się mogą „złapać”. Wtedy miałam poczucie misji.
– I ta misja to pomoc kobietom, które zostawili faceci?
Kinga Rusin: Po przeczytaniu kilku tysięcy listów miałam jedno wrażenie na temat ich autorek: totalny brak poczucia własnej wartości. Wydawało mi się wtedy, że mam czas oddawania długu, ludzie na mnie głosowali w „Tańcu z gwiazdami”, dzięki temu dostałam szansę, którą wykorzystałam. Nie wygrałam samochodu – wygrałam popularność. Założyłam firmę kosmetyczną, sygnuję jej produkty własnym nazwiskiem, przyszła propozycja prowadzenia „You Can Dance”.
– Bierzesz udział w wyścigu szczurów medialnych?
Kinga Rusin: Gdyby tak było, tobym na kilka lat tego nie zostawiła i nie wyjechała w 94 roku do Stanów. A miałam wtedy gorącego Wiktora w ręku, za sobą kilka rozmów z szefem Jedynki, który mówił, że wyjazd to zły pomysł, a pani Bożena Walter chciałaby, żebym poprowadziła „Czar par” z Krzysztofem Ibiszem…
– Biedaczko, co Cię ominęło…
Kinga Rusin: …i że się dużo dróg otwiera przede mną. I że jak już się dostaje taką rozpoznawalność, to trzeba z niej korzystać.
– Nie skorzystałaś, bo mąż chciał wyjechać…
Kinga Rusin: Wyszło na to, że jestem idealistką.
– Wtedy. A dziś?
Kinga Rusin: Trudno powiedzieć… Nie mam wrażenia, że biorę udział w wyścigu, robię tyle, ile mogę i ile lubię. A co by było, gdyby to się nagle skończyło? Przecież w przyszłym roku obchodzę 20-lecie pracy w telewizji.
– Co by więc było, gdyby…?
Kinga Rusin: Widziałam przez te lata w telewizji kobiety uzależnione kompletnie, pozbawione programu musiały się wspomagać lekami. Ja sobie nie wyobrażam w ogóle takiej sytuacji, że musiałabym Bóg wie co poświęcić, żeby być na ekranie.
– No dobra, ale zacząłem cytatem z VIVY!… Chyba dziś jesteś inna?
Kinga Rusin: Niż kilka lat temu? Byłam długi czas „poświęcona” wyłącznie dzieciom. Nie odczuwam tego jako straty. Teraz, kiedy moje dzieci stały się samodzielne, odkryłam jednak rzeczy, które sprawiają mi jakąś atawistyczną radość.
– Na przykład?
Kinga Rusin: Na przykład chodzenie rano do kina, kiedy jest puste.
– A jakiś inny atawizm?
Kinga Rusin: Czytanie takich książek, że muszę cztery razy wracać na tę samą stronę.
– Andrzej Lepper miał to bez przerwy, opowiadał mi o tym.
Kinga Rusin: Ale nie wiem, czy chodziło o te same książki. Na przykład „Krótka historia wszystkiego”. Wydawało mi się, że tam na każdej stronie jest coś bardzo ciekawego, ale po kilkunastu mówię: „Kurczę, ale o czym było cztery strony wcześniej?!”. Zobaczyłam, że można się spotkać z różnymi ludźmi i niekoniecznie rozmawiać o tym, co twoje dziecko zjadło na obiad. To jest dla matki odkrycie! Może ja za wcześnie weszłam w macierzyństwo? Wtedy ze szkoły został mi jeszcze syndrom wzorowego ucznia. I jak się urodziły dzieci, to chciałam, żeby nikt mi nie mógł nic zarzucić. Później dostałam z kolei syndromu „nie do końca doskonała”: żona, matka, nie do końca doskonały dziennikarz…
– To się musiałaś miotać.
Kinga Rusin: Miotałam się. Ale nie wiem, kto wrzucił mnie do szufladki pod tytułem „ona narzeka”! Nigdy nie narzekałam, nigdy nie powiedziałam, że czegoś żałuję. Ale kiedy z drugiej strony kiedyś w wywiadzie powiedziałam, że jestem szczęśliwa… Gromy z jasnego nieba się na mnie zwaliły, że cieszy się tylko głupi, że cieszenie się uwłacza…
– Mądrości…
Kinga Rusin: Tak, bo tylko jak jesteś zasępiony, to znaczy, że myślisz. A ja odczuwam czasami ogłupiające szczęście.
– Chichoczesz też jak pensjonarka?
Kinga Rusin: Mój śmiech bywa czasem trudny do opanowania.
– To straszne.
Kinga Rusin: Mój śmiech jest integralną częścią mnie, więc go polubiłam. Aleksander Bardini, mój wielki mistrz, dzięki któremu trafiłam do telewizji, powiedział mi w 93 roku: „U ciebie śmiech może być wyrazem zdenerwowania, musisz na to
uważać”. A w programach na żywo potrafi być nerwowo…
– Może ziewaj? Psy zdenerwowanie komunikują ziewaniem.
Kinga Rusin: Nie wiem, czy by się to spotkało z aprobatą.
– A jak to jest z pamięcią kobiety? Żyjemy, doświadczamy, mamy nowe związki, porównujemy… Ty jak sobie z tym radzisz?
Kinga Rusin: Zależy z czym… Staram się racjonalizować, nie ma co rozpamiętywać niektórych rzeczy.
– Ale czy je pamiętasz?
Kinga Rusin: Trzeba pamiętać dobre.
– Ale w dobrze pojętym interesie nowego mężczyzny trzeba by i dobre zapomnieć staremu, żeby nowy na herosa mógł wyrosnąć.
Kinga Rusin: Ja już zapomniałam, co trzeba zapomnieć. Skutecznie zapominam.
– A jak „ten” mężczyzna radzi sobie z wielkim cieniem poprzednika, bo zawsze jest ten cień poprzednika?
Kinga Rusin: Bez przesady, rozwiodłam się sześć lat temu. Są mężczyźni z dużym poczuciem własnej wartości, którzy w ogóle nie odczuwają czegoś takiego jak cień poprzednika, ty pewnie też tak masz.
– Ja się nad tym nie zastanawiam.
Kinga Rusin: Bo mężczyzna, który ma poczucie własnej wartości, nad takimi rzeczami się nie zastanawia. Tylko człowiek niepewny siebie, swojej pozycji, ma takie myśli. Przynajmniej taki jest ideał.
– Szukałaś ideału czy spotkałaś ideał?
Kinga Rusin: Niczego nie szukałam, działam intuicyjnie i wierzę w to, że co się ma zdarzyć, to się zdarzy.
– I się zdarzało. Czy rozwód zachwiewa w dziewczynkach takie poczucie, że matka jest kimś, kto wszystko wie?
Kinga Rusin: Widać, że nie jesteś matką córki. Niezależnie od sytuacji domowej najbardziej klasycznym wzorem stosunków między matką a córką jest konflikt. Konflikt polega na tym, że nawet kiedy córka uwielbia matkę, rzadko jej to mówi. A to, czy matka jest wzorem, okazuje się po latach własnych doświadczeń córki.
– I czemu ma służyć ten konflikt?
Kinga Rusin: Tak to po prostu jest, natura tak to wymyśliła. Tak jak samce walczą ze sobą…
– Tylko głupie.
Kinga Rusin: Rogate. Zresztą u większości zwierząt jest dominacja samcza…
– Mówisz więc, że konflikt między matką a córką jest nieuchronny…
Kinga Rusin: Jakiś rodzaj rywalizacji samic… Innym problemem jest to, że moje dzieci miały mnie wcześniej właściwie do dyspozycji, a przez te ostatnie pięć, sześć lat, kiedy naprawdę dużo pracuję, jest mnie mniej i nie jestem na każde zawołanie.
– A tu nowe zagrożenie, bo pojawił się mężczyzna i trochę Cię im zabierze.
Kinga Rusin: Mam bardzo mądrego partnera.
– To znaczy, że jest nieobecny?
Kinga Rusin: On wie, kiedy powinien być obecny.
– Masz w głowie, po jednym rozwodzie, mechanizm ostrożnościowy, że pewnych ścian i dachów nie wybudujesz, bo jest w Tobie przekonanie, że skoro raz się zawaliło, to nie warto budować?
Kinga Rusin: Jestem trochę szalona i nie wyobrażam sobie, żeby w związkach, uczuciach kalkulować.
– Nawet jak jesteś Szwajcarem?
Kinga Rusin: Już w związku mogę być Szwajcarem, ale ta inicjacja musi mieć w sobie szaleństwo nieszwajcarskie. Aczkolwiek nie jest łatwo, jak się jest osobą rozpoznawalną, o szaleństwo, a człowiek chciałby się stać na chwilę anonimowy…
– Jest i inny problem z popularnością… Nie wiesz i nigdy nie będziesz wiedziała, także w przypadku tego mężczyzny, czy w uczuciach do Ciebie nie ma tego elementu, że to jesteś Ty właśnie, powszechnie znana Rusin.
Kinga Rusin: Są różne rzeczy, które czynią z nas atrakcyjnych ludzi. Dla kobiety mężczyzna, który ma pozycję, jest atrakcyjny. Kinga Rusin: Dla mężczyzny atrakcyjna jest kobieta, na którą patrzą inni mężczyźni. Nie będę udawała, że jestem anonimowa, bo byłabym po prostu hipokrytką do sześcianu. Z tą rozpoznawalnością to jest jednak obosieczny miecz i mój partner nie jest nią zachwycony, choć go to nie peszy. Byłam w takim związku, kiedy to było nie do przejścia. Jak słyszał, co ludzie mówią, kiedy szliśmy do kina na przykład, to jemu się to w głowie nie mieściło, odwracał się, chciał z nimi dyskutować… Więc jednych to bardzo irytuje, a na innych nie robi wrażenia.
– Ale w człowieku jest taka potrzeba, żeby go kochali za to, jaki jest, a nie za rozpoznawalność. Ty już tego nigdy nie będziesz miała. Wchodzisz na imprezę i flesze błyskają. On ma z tym problem?
Kinga Rusin: Jest miłe, kiedy mój partner godzi się mi towarzyszyć w tych ważniejszych dla mnie wyjściach, natomiast nie jest to dla mnie wielki problem, kiedy wychodzę sama. Nie mam takiego kompleksu, że muszę kogoś trzymać pod ramię. Ale są momenty, kiedy jest mi miło, że on bierze na siebie trudy…
– Bycia niewidocznym.
Kinga Rusin: Bycia widocznym, ale to nie stanowi wielkiego problemu…
– Rozmawiacie o tym?
Kinga Rusin: Szanuję to, że on nie robi z tego jakiegoś wielkiego aj-waj. To nie jest tematem naszych rozmów o północy.
– A co?
Kinga Rusin: Coś całkiem innego.
Rozmawiał Piotr Najsztub
Zdjęcia Marlena Bielińska/Move
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Brygida Kubiś
Makijaż Sergiusz Osmański/SEPHORA/ www.blogmakijaz.pl
Fryzury Adam Szaro
Scenografia Ewa Iwańczuk
Produkcja Ela Czaja
Za pomoc w realizacji sesji redakcja dziękuje restauracji Delikatesy Esencja, ul. Marszałkowska 8, www.delies.pl.