Katarzyna Cichopek: Za duża szansa spotkania wycieczki szkolnej. Nie odmówię przecież dzieciom autografu, a mamy tylko godzinę na wywiad. Już i tak nauczyłam się, żeby robić jedno zdjęcie grupowe, a nie z każdym osobno (śmiech).
– Dziewczyno, czasem nawet najmilsza osoba musi czegoś odmówić. Żadnych autografów, minuta na zdjęcie i już. W tym roku mija okrągłe 10 lat od chwili, kiedy weszłaś do show-biznesu. Musiałaś się przecież nauczyć asertywności.
Katarzyna Cichopek: Kiedyś byłam bardzo otwarta przed światem i źle wyznaczyłam granice prywatności. Uczenie się asertywności jest w moim przypadku procesem ciągłym. Ale odkąd pamiętam, byłam emocjonalna. W dzieciństwie mama tylko rzucała hasło: „Kasiu, może jakiś wierszyk powiesz?”. „Proszę bardzo, który?”. Na wszystkich spotkaniach rodzinnych serwowałam zebranym full opcję: wyrecytuję, zatańczę i zaśpiewam. Taka byłam. Dlatego długo nie umiałam znaleźć tej granicy pomiędzy płynącą z serca szczerością a zwyczajną naiwnością. Nie wiedziałam, kiedy się wycofać, coś skończyć. Dziś już chyba bardziej umiejętnie tym kieruję. Ale też wiem, ile zawdzięczam swojej publiczności. Dla niej jestem w stanie pójść na kompromisy. Dać z siebie więcej, pozwolić zajrzeć głębiej, jeśli wiem, że to im sprawi radość.
– Oczywiście, że im sprawi. Pytanie, jak Ty to zniesiesz?
Katarzyna Cichopek: Każdy występ w telewizji traktuję jak ostatni, bo nie wiem, co zdarzy się następnego dnia. Kiedy jako 17-latka dostałam rolę w „M jak miłość”, byłam przekonana, że to epizod. Na planie często myślałam: A może to mój ostatni dzień zdjęciowy? I mimo że minęło 10 lat, wciąż mam to samo poczucie. W ten zawód wpisana jest niepewność. To nieustające igrzyska. Nie wiadomo, w którym kierunku będzie kierowała się sympatia publiczności. Zobaczę kciuk wzniesiony w górę? Czy w dół? Staram się maksymalnie cieszyć tym, co mam, i jestem za wszystko wdzięczna.
– Miewałaś z tym problem?
Katarzyna Cichopek: Był taki czas. Wiele osób zarzucało mi, kiedy wygraliśmy z Marcinem „Taniec z gwiazdami”, napisaliśmy książkę i wydaliśmy płyty z nauką tańca, że wszystko robię w imię biznesu, coraz większych pieniędzy. Uwierzyłam im i się wycofałam.
– A co w tym jest złego?
Katarzyna Cichopek: Z początku myślałam: Mam swoje pięć minut. Powinnam je mądrze wykorzystać. Potem pojawiła się krytyka. Uwierzyłam innym, że może przesadzam, że co za dużo, to nie zdrowo. Miałam chwilę zwątpienia w siebie. Straciłam trochę poczucie własnej wartości. Miałam mętlik w głowie. Dziś już wiem, że raz cię kochają, a raz nienawidzą. Wtedy brak mi było dystansu do siebie i pracy. Myślałam, że może za wysoko podskoczyłam? Ale przecież nikomu nie nastąpiłam na odcisk. Strasznie to przeżywałam. Wszystko brałam do siebie. Moją wartość wyznaczały media. Jeśli napisały: „Kaśka jest świetna”, myślałam: Kurczę, Kaśka jest świetna. Jak napisały: „Cichopek do bani”, myślałam: Może to prawda?
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
– Miałaś przecież tłumy doradców.
Katarzyna Cichopek: To prawda, wszyscy mi radzili. A każdy miał swój pomysł na mnie i inną strategię. Pogubiłam się, przestałam wierzyć i ufać sobie, zaczęłam innym.
– Co z tego wyszło?
Katarzyna Cichopek: Dużo się nauczyłam, ale przede wszystkim miałam czas, aby odetchnąć od mediów i zastanowić się, co dalej. Dziś odzyskałam wiarę w siebie. Znowu tworzymy z Marcinem zawodowy duet. Nieważne, co media piszą, ja wiem, jaka jestem i lubię się. I ktoś jeszcze mnie lubi…
– Takie to proste? Już nie bolą epitety: „Pyza”…?
Katarzyna Cichopek: Wygląd to drobiazg. Bardziej bolało, gdy atakowano mnie merytorycznie.
– Kiedy słyszałaś: „Co to za aktorka, której brak wykształcenia...?”.
Katarzyna Cichopek: Tak, kiedy przeczytałam, że nic nie umiem, nie nadaję się, jakim prawem, dlaczego i co ona tu robi? Szczerze mówiąc, wzięłam to za mocno do siebie. Przepraszałam, że żyję. Przychodziłam do domu i pomimo młodzieńczej pasji i miłości do tego, co robię, zastanawiałam się: Czy te nerwy są mi naprawdę potrzebne?.
– Wylewałaś morze łez?
Katarzyna Cichopek: Myślę, że małe jeziorko by powstało. Ale dlatego przetrwałam. Wyrzucam ze łzami emocje i byłam gotowa iść dalej. Niedawno przyszedł fantastyczny moment zwrotny w moim życiu. Przestałam się bać, odkąd na świecie jest Adaś. Pojawił się niespodziewanie. Śmieję się, że to była ciąża nieplanowana, ale bardzo chciana.
– Adaś pokrzyżował Ci zawodowe plany. Straciłaś główną rolę w serialu. A Ty mówisz o zmianach na lepsze.
Katarzyna Cichopek: Moją pierwszą reakcją na wiadomość o ciąży był wielki uśmiech na twarzy. Potem rzeczywiście przyszły wątpliwości. Jak wspomniałam wcześniej, nigdy nie czułam się pewnie na rynku show-biznesu. Zastanawiałam się, czy robiąc przerwę na macierzyństwo, uda mi się wrócić do pracy. Ale matka natura tak to sprytnie wymyśliła, że hormony nie pozwoliły mi się zamartwiać. W ciąży czułam się fantastycznie. A że musiałam zrezygnować z głównej roli w „Tancerzach”? Myślałam, że znacznie gorzej przyjmę tę wiadomość, ale naprawdę, nie cierpiałam.
– Rozmawiałyśmy niedawno o Twoich emocjach, w chwilę po tym, jak zostałaś mamą. Były skrajne.
Katarzyna Cichopek: To prawda, o wielu sprawach nie miałam pojęcia, zmęczenie fizyczne mieszało się z wielką odpowiedzialnością i strachem. O wszystko. Nie doświadczyłam nigdy tak silnych i pięknych emocji. Adaś dał mi, jako kobiecie, dużo pewności siebie. Coś się we mnie zmieniło. Dziś, kiedy idę na spotkanie biznesowe, potrafię opowiedzieć o swoim pomyśle, obronić go. Znów chcę zmierzyć się z napisaniem książki. Przygotowuję poradnik dla kobiet o tym, jak szybko wrócić do formy po ciąży. Chcę się z nimi podzielić moim doświadczeniem. Jak tylko po urodzeniu dziecka zaczęłam znów chodzić na siłownię, powiedziałam do swojego trenera: „Piotrze, po pierwsze, jestem matką. Nie możesz mnie zmęczyć, bo wracam do Adasia i będę potrzebowała mieć siłę się nim zająć. Muszę też zmieścić się z treningiem pomiędzy dwoma karmieniami. Mam godzinę”. Wystarczyło. Skoro ja mogłam, innym też się uda. Adaś sprawił, że dziś czas nie przecieka mi przez palce. Staram się wykorzystywać każdą minutę dnia.
– Pewna siebie kobieta słyszy więcej komplementów?
Katarzyna Cichopek: Marcin nawet nie musi mówić mi komplementów, i tak wszystko widzę w jego oczach. Najbardziej podobam mu się w dresach, w domu. Mam teraz w sobie więcej luzu i dystansu do siebie. Po ciąży słyszałam od ludzi: „No, patrz, jednak ma ten brzuszek. Jest grubsza”. Nie wytrzymywałam z ripostą: „Człowieku, dziecko urodziłam! Wiesz, co to znaczy? Nie najadłam się stu pączków, po prostu zostałam mamą. Mogę być grubsza, spuchnięta, nie w sosie, niewyspana. Ale mam DZIECKO! A ty?”. I wiem, że Marcin czuje podobnie.
– Mówi Ci o tym? Nie odstawiłaś go przypadkiem na boczny tor?
Katarzyna Cichopek: Wczoraj lecieliśmy razem na nagranie programu do Wrocławia. Adaś został w domu. Siedziałam w samolocie i naszła mnie taka refleksja: „Marcin, przypomina mi się nasze stare życie. Podróżowaliśmy sobie we dwoje. Miałam czas spokojnie poczytać książkę”. W naszym rzędzie było akurat wolne miejsce. Marcin tylko spojrzał na mnie i ten pusty fotel: „Nie ma jednej osoby obok nas”. „Też już tęsknię”, roześmialiśmy się oboje. Tak wiele się ostatnio zmieniło. Nie powiem już więcej: moje życie. Tylko: nasze życie, wspólne. Ono już nigdy nie będzie tylko moje.
– Skąd taka pewność?
Katarzyna Cichopek: Zawsze bałam się samotności. Nie umiem być sama. Mam nadzieję, że nigdy nie będę. Ze związkiem jak z pracą. Tyle, ile włożymy – siły, wytrwałości, miłości, energii – tyle wyjmiemy. Oboje z Marcinem o tym wiemy. Mamy to szczęście, że łatwo nam się dogadać. Nie stwarzamy sztucznych problemów. Rozmawiamy bez krzyku. Doceniam Marcina i zawsze go dowartościowuję. Mówię, że jest wspaniałym partnerem i genialnym ojcem. To on mnie po porodzie wyganiał z domu, mówił: „Idź, poradzę sobie z małym”.
– Mądrze to wymyślił, żeby trochę wbrew Tobie wyciągnąć Cię z domu. Bo po urodzeniu Adasia najchętniej byś się z nim nie rozstawała.
Katarzyna Cichopek: Gdyby nie Marcin, pewnie siedziałabym w domu bez przerwy. Robiłabym zdjęcia Adasiowi. To chyba tradycja. Podobno pierwszym, co zobaczyłam po urodzeniu, był obiektyw aparatu taty. Jest fotografikiem, z wykształcenia i zamiłowania. Mam całą filmotekę: jak w wieku pięciu lat gram na pianinie, jak jeżdżę na łyżwach, pierwszy raz na nartach. Są filmy z każdych wspólnych wakacji. Tata je kręcił, podkładał dźwięk i montował. Dziś ja mogłabym podpatrywać Adasia godzinami. Mamy jednak z Marcinem umowę, że raz w miesiącu gdzieś wychodzimy, tylko we dwoje. Ostatnio poszliśmy potańczyć (śmiech). Najpierw obejrzeliśmy spektakl w teatrze Kwadrat „Szalone nożyczki”. Dwie godziny śmiechu, dawno się tak cudownie nie zrelaksowałam. Choć tuż przed wyjściem chichrałam się z Adasiem, turlając po łóżku, aż rozmazałam makijaż. Życie jest piękne. I jak tu człowiek ma łapać depresję? Na początku, przez pierwsze tygodnie wspólnego życia we trójkę, nie było łatwo, ale wszystko szybko wraca do równowagi.
– Irytujecie ludzi tym, że się tak mocno kochacie.
Katarzyna Cichopek: Dochodzą mnie takie słuchy, że jak to jest możliwe, żeby się tak ciągle uśmiechać, wciąż kochać? To nie jest normalne. Hmm, lubimy swoje towarzystwo, co zrobić (śmiech). Oprócz tego, że się kochamy, bardzo się z Marcinem lubimy. Uzupełniamy. W pracy mam dużo bodźców. W domu chcę mieć ciszę, żadnych nerwów. Chętnie walnę się na kanapę i obejrzę film. Wczoraj zaczęłam czytać książkę „Kwiat Pustyni”, traumatyczną historię czarnoskórej modelki Waris Dirie. Wystarczył sam początek, byłam tak zdenerwowana, że musiałam ją odłożyć. Ze swoją emocjonalnością nie jestem w stanie przez nią przejść. Wybieram same lekkie i przyjemne rzeczy. Marcin doskonale mnie rozumie. Nie szukam i nie potrzebuję wielkich bodźców, mam je w pracy. Cieszą mnie drobiazgi. Czasem wystarczy, że usłyszę muzykę góralską, wzruszam się i płaczę.
– Czy Ty aby na pewno nadajesz się do tego zawodu?
Katarzyna Cichopek: Sama się dziwię, że wykonuję ten zawód już 10 lat. Chyba jednak mam (przepraszam) twardy tyłek. Nie grożą mi uzależnienia, nie mam też spektakularnych dołków. Jestem tylko wrażliwa. Ale znalazłam na to lekarstwo: dom, rodzina. To daje mi spokój. Pielęgnuję go w sobie. Kiedy mam wolne, nie idę na dyskotekę. Wolę pójść z Marcinem do lasu na spacer. Na wakacjach zawsze chodzę na odwrót – grupa w prawo, a ja w lewo. Wszyscy w niedzielę do kina, to ja pójdę w poniedziałek rano. Szukam w życiu równowagi. Zakładam sobie sama taką wewnętrzną blokadę, żeby nie wejść w życiu na to górne „c”. Dochodzę do tego pułapu i nie przekraczam linii.
– Woda sodowa, ten rausz w głowie, to nie jest miłe?
Katarzyna Cichopek: Zdarzało się. Czułam się czasami wyjątkowo. Ale widzę ludzi, którzy na tym rauszu spadają ze szczytu. Lepiej chyba żyć spokojnie. Nie mam nikogo takiego, kto w razie kryzysu mógłby mi w przyszłości pomóc. Nie mogę przecież przebalować studiów Adasia.
– Chcesz mi powiedzieć, że dziś myślisz o studiach rocznego dzieciaka?
Katarzyna Cichopek: Oczywiście. Założyłam mu nawet konto w banku, tak jak moi rodzice założyli dla mnie książeczkę oszczędnościową, gdy tylko się urodziłam. System finansowy się co prawda zmienił, ale coś tam jednak dołożyłam, kiedy kupowałam mieszkanie. Otworzyliśmy z Marcinem naszemu synkowi konto ze stałym, comiesięcznym zleceniem.
– Równie dojrzale dziś patrzysz na siebie?
Katarzyna Cichopek: Ostatnio przeczytałam w prasie, że po zakończeniu programu „Jak oni śpiewają” stałam się bezrobotną. Media spekulowały, co dalej ze mną będzie. Ale przecież od 10 lat gram w jednym z głównych wątków w serialu „M jak miłość”. Dlatego też nikt nie powierzy mi innej pierwszoplanowej roli. Mogę za to występować w epizodach. Nauczyłam się z nich cieszyć. Mogę się zmieniać. Poznaję innych aktorów, reżyserów. Przekonuję ich do siebie, bo mam wrażenie, że trochę się mnie boją.
– Kto się boi, reżyserzy?
Katarzyna Cichopek: Żyją w tym stereotypie, że nic nie umiem, bo nie mam szkoły. Parę razy dopiero po castingu usłyszałam: „Nie chciałem z nią w ogóle rozmawiać, a jednak dała radę”.
– Dobrze rozumiem – oni nie chcą z Tobą rozmawiać, a Ty i tak idziesz na casting?
Katarzyna Cichopek: Nie jest to przyjemne, ale taka praca. Jeśli uda mi się przekonać kogoś do siebie, jest to dla mnie mój minisukces. Ktoś kiedyś powiedział, że trzeba znaleźć złoty środek między pokorą a byciem do końca życia czyimś dłużnikiem. Zgadzam się z tym twierdzeniem. Nie można ciągle czuć się tą gorszą. Coś już umiem i czuję, że się rozwijam. Zaczynam właśnie nowe show – „Tylko nas dwoje” w telewizji Polsat. Jestem współprowadzącą razem z Mariuszem Kałamagą. Tym razem to ja stanę na scenie, jak wcześniej Krzysztof Ibisz. A Mariusz będzie rozmawiał z gwiazdami w „white roomie”. To dla mnie nowe wyzwanie. Poprzeczka wyżej. Biorę na siebie ciężar bycia gospodynią programu na żywo.
– W przerwach programu będziesz dzwonić po rady do mamy: „Jak wyglądam? Co mam poprawić?”.
Katarzyna Cichopek: Oczywiście. Dzwonię i dalej będę, żeby usłyszeć: „Za szybko mówisz, nic nie zrozumiałam”. Albo: „Kasiu, nie śmiej się z własnych dowcipów”. Uwagi mamy i taty są naprawdę cenne. Każde z nich jest jak przeciętny widz. Tak to jest, że co chwilę muszę zdawać jakiś egzamin. Ale przecież ten najważniejszy w życiu już zdałam.
– A co powiesz tym kobietom, które nie mają obok siebie kochającego mężczyzny i dziecka?
Katarzyna Cichopek: Dla każdego co innego w życiu jest wartością. Dla jednego praca. Dla mnie – rodzina. Zawsze dawała mi ogromną siłę. Dom, ten, z którego się wywodzę, i ten, który sama zbudowałam. Masz dzieci?
– Dwie córki.
Katarzyna Cichopek: Czy nie są twoim największym sukcesem? Powinnam się zdecydować na drugie dziecko.
Rozmawiała Monika Kotowska
Zdjęcia Robert Wolański
Asystent fotografa Jacek Piątek
Postprodukcja Krzysztof Radzikowski/PLUPART
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Agnieszka Dębska
Makijaż Iza Wójcik/METALUNA
Fryzury Robert Kupisz
Scenografia Ewa Iwańczuk
Produkcja Elżbieta Czaja
Współpraca Anna Wierzbicka